W liczbie mnogiej, bo są przecież dwie — i obie akurat obchodzą półrocznicę.

6 miesięcy temu, 10 grudnia 2011, po raz pierwszy wziąłem do ręki młot kowalski. Dzień pracy zakończył się pęcherzami na dłoni, odkryciem, że potrafię uderzyć trzymanym w prawej ręce młotem w tęże prawą rękę oraz wykonaniem pogrzebacza (którego nadal używam w kuźni), głowy smoka oraz czegoś, co Holendrzy nazywają „siedzące obcęgi” i co jest dokładnie tak użyteczne, jak nazwa sugeruje. Od tego czasu nauczyłem się niesamowitej ilości rzeczy, a ostatnio coś nawet sprzedałem za prawdziwy piniondz w juro. I uczę się nadal, wchłaniam tę wiedzę jak gąbka i jestem szczęśliwy i spełniony.

6 miesięcy i 3 dni temu, 7 grudnia 2011, po raz pierwszy spotkałem się ze Zbrojmistrzem celem oglądania kolczug i innych jego dzieł. Nie wiedziałem wtedy, że za pół roku będziemy w sobie po uszy zakochani, że będę rozmawiał z nim każdego dnia, że będzie mnie bez przerwy inspirować, a ja jego. Wiedziałem jedno — moja intuicja powiedziała mi, bardzo pewna siebie, że ten mężczyzna pozostanie w moim życiu na długo. I jak na razie miała rację.

Na zdjęciu poniżej: funky kowal i Zbrojmistrz uchwyceni obiektywem kamery wiadomości holenderskich 🙂

A co robiliśmy w wiadomościach? Otóż znajdowaliśmy się na alternatywnym festiwalu o nazwie Robodock.

O Robodocku napisałem więcej na blogu kowalskim, ale poniżej dwie fotki, które dają pewne wrażenie, o co biega:

Więcej zdjęć, gdyby ktoś nie chciał czekać, na moim nowym kowalskim Facebooku.

*

No i jeszcze parę słów od redaktora prowadzącego.

W moim życiu dzieje się chwilowo strasznie dużo. Trochę mnie to przeraża, szczerze mówiąc 🙂 bo nie do końca ogarniam rozmiary zmian. Nie mówię tu o kowalstwie, bo to już ogarnąłem, nie mówię rzecz jasna o Zbrojmistrzu, o nie, to dla mnie za mało, ja mam większe wymagania i muszę swoje życie uczynić bardziej interesującym.

Parę dni temu miałem leciutkie załamanko w kuźni. Dostałem maila typowego dla Holendrów — „w twojej skrzynce znajduje się mail, zaloguj się, aby go odczytać”. Po zalogowaniu odczytałem informację, że „w ciągu kilku dni otrzymasz dalsze informacje”, co mnie doprowadziło do białej gorączki — nie znoszę czekać w niepewności na to, Co Będzie Dalej. A potem padłem na kanapę na zapleczu i wdałem się w ponure rozważania: otóż w tym roku mam jedno — pełną wolność. I wykorzystuję tę wolność do robienia rzeczy TRUDNYCH. Czemu, do cholery, nie mogę być jak normalni ludzie i wykorzystywać wolności do robienia rzeczy PROSTYCH? Do znalezienia pracy za biurkiem, siedzenia na dupie 40 godzin w tygodniu i zarabiania kupy kasy? Czemu muszę być kowalem, czemu muszę łazić z irokezem ubrany w tigersy, czemu nie mogę być szczęśliwy robiąc rzeczy NUDNE…?

Przez 90% czasu jestem bardzo szczęśliwy i zadowolony ze swoich wyborów. Jednak przez pozostałe 10% w moim umyśle wrzeszczy panika (naprawdę, lubiłem być nieustraszony…) — a co, jeśli popełniasz potworny błąd? Jeśli psujesz sobie życie? Jeśli skończysz na ulicy, stracisz mieszkanie, nigdy już nikt cię nie zechce zatrudnić? AAAAAAAA!!!!!!!

Panika, jako uczucie kompletnie nielogiczne, nie zwraca uwagi na to, że ja bezpieczne życie już raz miałem i o mało mnie nie zabiło. Siedziałem za biurkiem, trzepałem kasiorę i pogrążałem się coraz bardziej w marazmie i depresji. Aż wylądowałem z ciężkim wypaleniem zawodowym w domu, gdzie spędzałem kilkanaście godzin dziennie opierając się obsesyjnym myślom o samobójstwie. Owszem, może to, co robię ze swoim życiem teraz nie zapewnia mi bezpieczeństwa, ale zapewnia mi, że życie trwa dalej — i co więcej, uszczęśliwia mnie. Dziwne, pokręcone, nielogiczne ścieżki wybieram. Ale to są moje ścieżki.

A potem dopiłem kawę, wysłuchałem krótkiego wykładu mojego mistrza kowalskiego, który rzecz jasna ma dokładnie ten sam problem ze sobą, bo normalni ludzie nie zostają kowalami w roku 2012. Po czym wstałem z kanapy i wróciłem do paleniska, gdzie czekały na mnie dwa serca…

Dziś apolitycznie, bo blog w końcu nazywa się „Miłość po 30”, a nie „Zdziczałe lewactwo po 30” ani „Polityka po 30”.

Uprzejmie zawiadamiam, że obniżyłem dawkę antydepresantu raptem o 1/6, z 450 mg dziennie do 375 mg. Pierwsze dwa tygodnie spędziłem mając okropną grypę, dzięki czemu nie byłem pewien, co jest efektem ubocznym obniżenia dawki, a co grypą. Potem spędziłem kilka dni, czując się depresyjnie i raczej paskudnie. Po czym „weszło”.

Efekty są zróżnicowane. Przede wszystkim, stało się to, na co liczyłem — śpię dobrze. Nie mam miliona pomysłów o godzinie 1:30 w nocy, nie leżę w łóżku dziko podekscytowany myślą sprzed 3 godzin i jednocześnie dziko wkurzony bezsennością. Z drugiej strony, z jakiegoś powodu rytm dobowy ustalił mi się na 25 godzin i jedynym sposobem na uniknięcie problemu pt. „jutro wstaniemy o 15” jest ustawianie budzika, ale nie jestem, jak mniemam, jedynym użytkownikiem tego urządzenia. Jakoś sobie radzę.

Poza tym, stało się coś, czego nie przewidziałem. Przestałem być nieustraszony. Po dziesięciu miesiącach nieobawiania się niczego pojawienie się — mam wrażenie — zupełnie normalnej reakcji na moje własne pomysły dotyczące zakładania firmy w Królestwie Niderlandów jest… dziwne. Nie przeraża mnie to paraliżująco, po prostu mam trochę obaw. Nie pamiętałem, jak to jest, mieć trochę obaw. Szczerze mówiąc, nie podoba mi się to ani trochę, bycie nieustraszonym ma swoje plusy ujemne (chociażby blizna na udzie po upadku z hulajnogi na Słowacji), ale ma też plusy dodatnie i jest ich jakby więcej. Chociaż może moje obawy stanowią swoisty reality check? Wskutek, że tak powiem, nowości tego uczucia nie do końca potrafię to ocenić.

Trzecim skutkiem zmniejszenia dawki jest gwałtowny spadek wagi o 2 kg. W pasie. Co mi się rzecz jasna akurat bardzo podoba, bo oznacza, że równie gwałtownie zwiększyła się ilość spodni, które mogę nosić. Zaskoczyło mnie głównie to, że zmniejszenie dawki specyfiku o 1/6 owocuje spadkiem obwodu w pasie o 4 cm w ciągu dwóch tygodni — a grypę spędziłem wyłącznie na leżeniu i jedzeniu słodyczy. Przyznam, że to mnie motywuje do dalszego zmniejszania dawki…

*

Skoro mowa o miłości, miłość do Zbrojmistrza trwa, nigdzie sobie nie poszła, niezmiennie mnie ubogaca, rozwija i inspiruje. Bardzo mi się to podoba. Nie wierzę w utrzymywanie związku dlatego, że jestem w związku i to jest moralne dobro zesłane przez Boga celem umoralniania i niesienia krzyża. Wierzę w bycie w związku, ponieważ jestem szczęśliwszy z drugą osobą, niż byłbym bez. Ze Zbrojmistrzem jestem bardzo szczęśliwy, o wiele bardziej, niż byłem bez niego; mój mężczyzna mnie inspiruje, zachwyca, intryguje, ekscytuje, uszczęśliwia, nakręca (pozytywnie) i otwiera.

Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że my w zasadzie jesteśmy w otwartym związku, ale bardzo rzadko z tego korzystamy. Obaj lecimy na siebie z przytupem i krzesaniem iskier, co powoduje, że idea spędzania czasu w łóżku z kimś innym jest jakby mniej ekscytująca. Mój harem narzeka w związku z tym na osamotnienie, ale cóż pocznę, lubię ich bardzo, ale w pewnych przypadkach zalety płodozmianu jakby nieco bledną.

Zapytano mnie ostatnio o białą suknię i welon. Ahem. Białą to może piętnaście lat temu, welon zasłoniłby czerwień irokeza, więc obie te rzeczy odpadają. Co do ślubu jednakowoż… obawiam się, że już nie. Parę lat temu chciałem wziąć ślub po to, żeby polskiemu rządowi pokazać faka z rozbryzgiem. Teraz polski rząd mam w odwłoku i naprawdę nie czuję potrzeby robienia czegokolwiek pod kątem Gowina, Niesiołowskiego i innych Libickich. Związek rejestrowany (po sprawdzeniu, jakie dostaję profity podatkowe) — czemu nie. Ślub — chyba jednak nie do końca. Zresztą, najpierw pobędziemy ze sobą dekadę albo trzy, a potem pogadamy, OK?

*

Na koniec coś, co robię zdaje się rzadko (tzn. nigdy) czyli przegląd fraz, które wpisali w wyszukiwarkę weseli czytelnicy, którzy następnie trafili — współczucie — na mojego bloga$ka:

na czym polega seks analny — przysięgam, że o tym nie pisałem
wilkolak w ramonesce — a o tym dla odmiany z pewnością pisałem i napisałbym znowu, gdyby mi Coota nie urżnęli w True Blood
wybity ząb na placu zabaw — o tym sobie nie przypominam
przykłady elaboratów — no tak, co druga moja notka pasuje
tatuaze gangsta — TO JA
cynthia co to znaczy — to znaczy, że Rojo Caliente wzięła ślub!!!!
czym się różni kowal od kuźni — jezu, jezu (nieczyt.)
politycy którzy nie zmienili poglądów — NOT FOUND
co robili kowale — kłuli, rzecz jasna. Igiełkami. Celem odróżnienia się, z trudem, od kuźni
cipki po 30 — zły adres
sikanie na stojąco ze stojącym penisem — to też zły adres, ja w takich chwilach siadam
majtki w których chodzą geje — w moim przypadku chodzi o „czyste”
gdzie lesbijki moga wziasc slub — czy ja wiem, w urzędzie stanu cywilnego?
inspiracje w gipsie — tu kompletnie nie wiem, co doradzić, ale Zbrojmistrz robi gipsowe odlewy członków męskich, czy to kogoś inspiruje?
notki na o życiu — na o u mnie dużo takich
sex gay w seminarium opowiadania — na o u mnie mało takich
tyle problemów a tak mało amunicji — o! to do mnie przemawia!!!
mil ffuck — ffuck to ja już kiedyś objaśniałem, rzeczywiście, zdaje się, że konkretnie chodziło o frazę „fucking friend” czy co tam Polacy sobie wymyślili na określenie „friends with benefits”
zakon po trzydziestce — TO JA
saudi arabia britney — to nie ja, przysięgam na Hefajstosa
kulesza tomek — aż musiałem wyguglać. Tomku! Skomentuj mnie znów! Zwiększasz mi popularność!!!
lesb banner — and I, my Lord, may I say nothing?
owlosione styczeń — RZECO
póki nikt mnie o to nie pyta wiem gdy tylko jednak zechcę wyjaśnić pytającemu nie wiem — ja to mam z niektórymi słowami w języku niderlandzkim, np. „gezellig”
kto to jest without benefits — Justin Timberlake, o ile wiem
dlaczego nie powinno mówić się opieka społeczna — nie wiem, dlaczego się nie powinno? pisałem o tym?
wesole jest zycie staruszka — ono jest! w moim przypadku oznacza mnóstwo seksu, zostawanie kowalem, zakładanie firmy i różne inne ciekawe eksplozje ideowe 🙂

i na koniec, jak się okazuje, najłatwiejszy sposób wyszukania mojego bloga$ka bez użycia frazy „miłość po 30″…

zdziry

HELP!!!!!!

U was w Polsce to się dzieje, kurczę, ciekawie macie.

W Holandii chwilowo dosyć nudno na wszystkich frontach oprócz kryzysu finansowego. Główne informacje w De Parool dotyczą festiwalu alternatywnego Robodock (wybieram się), przyjazdu Gotye do Amsterdamu (nie wybieram się), ochłodzenia po weekendzie, a najciekawsza informacja o treści obyczajowej to ta, że nastolatki-ofiary przemocy domowej muszą czekać latami na pomoc psychologa i grup wsparcia, bo brakuje pieniędzy w budżecie Amsterdamu.

Tymczasem w gazeta.pl na froncie od razu marsz z pochodniami (jako piroman popieram wszelkie marsze z pochodniami i żałuję, że tu się nie odbywają), a w artykule nt. wyroku w sprawie TV Trwam nieomal na boku rozmowa o narkotykach i prostytucji. No proszę. To w sumie takie drobiazgi, tematy nieważne i drobiazgi, że nawet nie ma co w tytule wspominać, o ileż ważniejsza jest TV Trwam na multipleksie. (Co to jest ten multipleks i czy naprawdę większość abonentów Trwam nie poradzi sobie bez niego?)

Największe głupoty mówi pani Marzena Wróbel z Solidarnej Polski. (Nie wiedziałem, że na tej kanapie jest ktokolwiek oprócz Ziobry, ale okazuje się, że ta „partia” ma co najmniej dwoje członków!) Zgadza się z nią rzecz jasna Ryszard Czarnecki (w tym tygodniu PiS). Nie zgadza się oczywiście Iwiński z SLD, a najbliższy moim poglądom na wszystkie wymienione sprawy jest Robert Biedroń. Innymi słowy, w radio nadano program „Ranni Politycy”, w którym nie powiedziano nic nowego, nikt nikogo nie przekonał, nie nastąpiły żadne zmiany, ale przynajmniej przez godzinę czy dwie dziennikarz TOK FM zarabiał na utrzymanie rodziny i to jest plus dodatni.

*

Profesor Wojciech Cellary stwierdził niedawno, że etat jest czymś, z czym się niedługo pożegnamy już na zawsze. Profesor, rzecz jasna, pracuje na etacie jako kierownik Katedry Technologii Informacyjnych na Wydziale Informatyki i Gospodarki Elektronicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Zwraca on uwagę na pewną zmianę, jaka się dokonała w ubiegłych latach:

Dziś mamy na rynku ludzi wykształconych. 50 proc. młodych ludzi studiuje na wyższych uczelniach. Noblesse oblige – szlachectwo zobowiązuje. Młodzi ludzie z wykształceniem uniwersyteckim nie mogą się spodziewać, że ktoś się będzie nimi opiekował, jakby ich od pługa oderwali. Nierealne jest oczekiwanie, że dyrektor firmy będzie jak dobry tatuś. Że powie: „Tu masz stały etat, masz rzetelnie pracować, a ja ci będę płacić, a skąd się te pieniądze biorą, to już ty się nie martw”. […] [Absolwenci] błędnie sobie wyobrażają, że będą pełnili taką samą funkcję społeczną, jaką pełniliby w gospodarce industrialnej. Tylko wtedy było 5-10 proc. ludzi z wyższym wykształceniem, a za chwilę będzie 50 proc. Połowy pracujących nie można utrzymywać w sposób, który nie jest związany z przedsiębiorczością i użytecznością, dla samego faktu, że są wykształceni. Żadna gospodarka tego nie wytrzyma. Socjolog to brzmi dumnie – kiedyś socjologów można było policzyć na palcach jednej ręki. Ale 100 tys. socjologów? Ile każdy Polak musiałby zamawiać badań socjologicznych i płacić za nie, aby 100 tys. socjologów miało godziwe pensje?

To wszystko jest prawda. Tyle, że etaty są PO COŚ.

Narzeka się w Polsce na to, że za mało dzieci się rodzi. Jednocześnie próbuje się zakazać in vitro, odmawia się zajęcia konwencją o zwalczaniu przemocy wobec kobiet, a rynek i kapitalizm zostawia samym sobie, żeby się regulowały, bo inaczej, to będzie komuna, a komuna to zło. Czyli rząd robi to, co zwykle i czeka cierpliwie, aż przyniesie to inne efekty, niż zwykle przynosi.

Reforma emerytalna jest niezbędna i denerwują mnie protesty przeciwko niej, ponieważ nie mają żadnego sensu. Tyle, że to nie jest jedyna niezbędna reforma, którą powinien się zająć rząd. Jest też KRUS, górnicy, edukacja, medycyna, związki rejestrowane/małżeńskie, konwencja o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet… Co więcej, ostatnio nawet sam Aleksander Kwaśniewski dokonał wielkiego odkrycia, że polskie prawo karze posiadaczy narkotyków, dealerów zostawiając w spokoju i może to nie jest tak do końca samo dobro.

Ryszard Czarnecki o prostytucji ma do powiedzenia to:

Legalizacja to de facto akceptacja. Po drugie, to, że coś istnieje wiele lat, nie oznacza, że jest dobre i trzeba to legalizować.

No nie oznacza, ja też uważam, że kościół katolicki powinien zostać zdelegalizowany jako niebezpieczna sekta, a jednak nie dość, że to nie następuje, to ich symbole wiszą w Sejmie, ich rytuały chronione są prawem, etc. Tyle, że jak widać dotychczasowa taktyka walki z prostytucją nie działa. A nie działa po części dlatego, że żadnej stronie do końca nie zależy na tym, żeby prostytucję zwalczyć. Pani Marzena Wróbel wygaduje potworne głupoty, mówiąc:

Prostytucja niszczy życie społeczne i rodzinne i trzeba z nią walczyć pod względem instytucjonalnym i moralnym. Prostytucja uderza w najczulsze, najbardziej delikatne więzy międzyludzkie – oponowała Marzena Wróbel z Solidarnej Polski. – Trzeba ścigać sutenerów, pomóc tym kobietom, często zniewalanym, które, gdyby miały jakiś wybór, to w 99,9 proc. przypadków zrezygnowałyby z tej pracy – dodała.

Po pierwsze primo, to nie prostytucja niszczy życie społeczne i rodzinne, tylko osoby korzystające z usług prostytutek same niszczą swoje życie społeczne i rodzinne. Po drugie primo, w najbardziej delikatne więzy międzyludzkie uderza raczej zakaz rejestracji związków osób homoseksualnych, a nie prostytucja. A po trzecie primo, nie ignorując rzecz jasna istnienia zjawiska handlu kobietami i zniewalania, pozwolę sobie zapytać, skąd też pani Wróbel wzięła liczbę 99,9% przypadków i czy aby podpowiedział jej tą liczbę jej palec wskazujący, przebadany metodą ssania.

Pewne zjawiska generalnie rzecz biorąc występują, ponieważ jest na nie popyt oraz istnieje podaż. Do tych zjawisk należy sprzedaż, kupno i użycie narkotyków; wymiana usług seksualnych za pieniądze; wymiana usług edukacyjnych za pieniądze; etc. Uniwersytety świadczą usługę kształcenia socjologów, ponieważ istnieją chętni, aby kształcić się w tym zawodzie oraz często za to zapłacić. A jednak profesor Cellary zwraca uwagę, że nie ma na rynku zapotrzebowania na tychże socjologów, innymi słowy uniwersytety w pełni świadomie kształcą ludzi, którzy następnie NIE znajdą pracy w swoim zawodzie. Czy należy zamknąć uniwersytety? Zakazać kształcenia socjologów? Zakazać ludziom korzystania z oferowanych studiów? Zakazać płacenia? Gdzie jest rozwiązanie, pani Marzeno, czego należy zakazać, co karać i jak surowo, aby odstraszyć ludzi od niszczenia sobie życia za pomocą studiowania socjologii?

Wolny rynek nie jest czymś, co kieruje się moralnością. Sutenerzy, dealerzy narkotyków, sprzedawcy w monopolowym czy też profesorowie uniwersytetów nie wybierają swojego zawodu dlatego, że Jezus im się ukazał pewnego wieczora i rzekł, „zostań sutenerem/dealerem/kierownikiem Katedry Technologii Informacyjnych, gdyż ja Ci mówię, iż będzie to dobre”. Kobiety, owszem, często zrezygnowałyby z prostytucji gdyby miały jakiś wybór. Ale na czym tak naprawdę polega ich wybór? Nie każda może zostać posłanką Wróbel z Solidarnej Polski. Dodatkowo pewien jestem, że pani Wróbel zagłosowałaby przeciwko konwencji ds. zwalczania przemocy wobec kobiet, przeciwko obowiązkowym kwotom 50% kobiet na listach wyborczych i w radach nadzorczych, ponieważ są to wszystko rzeczy niezgodne z konserwatywnym widzeniem świata. I fakt, że kobieta w Sejmie już przez to, że nie znajduje się w kuchni jest niezgodna z konserwatywnym widzeniem świata w ogóle pani Wróbel nie daje do myślenia.

*

Z punktu widzenia wolnego rynku, a konkretnie pracodawców, pracownik idealny powinien nigdy nie chorować, nigdy nie zachodzić w ciążę, nie mieć dzieci, nie brać urlopów, odmawiać wzgardliwie przyjmowania podwyżek, spluwać z obrzydzeniem na myśl o długich weekendach i waląc pięścią domagać się wpuszczania do firmy w niedzielny wieczór, bo on nie wytrzymuje tak długo bez pracy. Wolny rynek generuje supermarkety otwarte całą dobę, w których pracownicom doradza się zakładanie pampersa, żeby nie marnowały czasu na wizyty w toalecie. Wolny rynek pozbywa się w miarę możliwości osób zatrudnionych na etacie, zamiast tego oferując umowy śmieciowe. Idealnie byłoby, gdyby dało się w ogóle nie podpisywać żadnych umów, nic nie płacić (w szczególności składek emerytalnych i zdrowotnych), ale niestety rynek nie jest jeszcze aż tak wolny, jak zdaniem liberałów powinien. Na szczęście pracujemy nad tym z wielkim zapałem.

Gdyby deklarowane ponad 90% katolików rzeczywiście kierowało się nakazami wiary, supermarkety nie byłyby otwarte w niedzielę, bo nikt by do nich nie przychodził. Pracodawcy z pełnym zrozumieniem podchodziliby do tego, że pracownice zachodzą w ciążę, rodzą dzieci, udają się na urlopy macierzyńskie, etc. Prostytucja znikłaby z uwagi na brak popytu na usługi prostytutek (nawiasem mówiąc, ciekawe, czy pani Wróbel w ogóle wie, że istnieją prostytutki płci męskiej?), podobnie z sutenerstwem, sprzedażą narkotyków, etc. Pracodawcy wciskaliby pracownikom regularne podwyżki, wysyłali ich przemocą na wakacje, w kościołach tłumy ludzi wpychały księdzu przemocą pieniądze, zaś ksiądz broniąc się nieśmiało przypominał o zaleceniach świętego Franciszka, zgodnie z którymi powinien żyć w ubóstwie. Następnie zaś zebrane pieniądze komisyjnie przekazywałby TV Trwam, która dzięki temu pławiłaby się w bogactwie i nie miała żadnych problemów z opłaceniem miejsca na multipleksie.

Niestety nie żyjemy w świecie istniejącym wyłącznie w głowie pani Wróbel. Żyjemy w świecie realnym, w którym korporacja zwalnia 5 tysięcy ludzi tak sobie, żeby prezes dostał większą premię, po czym od pozostałych domaga się pracy po godzinach, żeby wypełnili normy, niechętnych strasząc nadchodzącą kolejną turą zwolnień. W świecie, w którym prostytucja, narkomania i mobbing pracowników to zjawiska istniejące nie tylko wśród mitycznych dwóch procent ateistów. W którym już niedługo na zawsze pożegnamy się z etatami, a w następnej kolejności zapewne z systemami emerytalnymi, ubezpieczeniami medycznymi i tym podobnymi socjalistycznymi wymysłami.

Z niewiadomych przyczyn, prawica uważa, że rynek wyreguluje się sam i należy go zostawić w spokoju, natomiast zająć się należy moralnością obywateli, którzy niepoprowadzeni dłonią pani Wróbel niechybnie zapomną o najbardziej delikatnych więzach międzyludzkich, skuszeni narkomanią i prostytucją. Skąd wrażenie, że akurat prostytucja obywatela pociąga tak silnie, że nie może się jej oprzeć, a chęć zarobienia mnóstwa kasy kosztem innych — nie, tego nie wiem.

*

Tymczasem „Wprost” w najnowszym numerze rozmawia z legendami polskiego futbolu Janem Tomaszewskim i Grzegorzem Latą. Na okładce są zdjęcia byłych piłkarzy z nosami klaunów. Tytuł: „Tym błaznom już dziękujemy”.

O ileż to ważniejsze niż jakieś tam feministyczne peplanie profesory Środy:

Panowie świętują i kibicują, panie – ofiary przemocy – poczekają. Euro to nie jest dobra okazja, by podpisywać Konwencję o zwalczaniu przemocy wobec kobiet. Przeciwnie. To pora na otwieranie nowych agencji towarzyskich i zatrudnianie hostess do „niestandardowych usług” na czas Euro 2012 (zob. szukam.pl).

Przemoc sremoc. Media podają konsumentom to, za co konsumenci gotowi są płacić. Konsumenci wolą płacić za błaznów z nosami klaunów wyzywających się od gówien, niż za sztukę wysokich lotów. Wolą płacić za słuchanie, jak Niesiołowski i Stankiewicz kłócą się o to, kto tu komu dowalił kamerą w jaką część ciała, niż za czytanie, jak Krytyka Polityczna w Cieszynie organizuje warsztaty dla uczniów liceum. Wolą oglądać w telewizji, lub zgoła na nowym, błyszczącym stadionie mecz, niż zajmować się jakąś tam przemocą wobec jakichś tam obcych kobiet, które same sobie winne, bo jakby siedziały w kuchni i gotowały mężowi obiad, to by ich nikt nie zatrudnił w charakterze hostess. A politycy obojga płci i wszelakiej proweniencji politycznej radośnie się dostosowują. Bo też o ile prościej (i medialniej!) jest latać z pochodniami i moralizować w TOK FM o tym, jak zła i okropna jest prostytucja, niż zajmować się w Sejmie dyskryminacją kobiet, albo starać się znaleźć rozwiązanie problemu znikających etatów. Prawda, pani Wróbel?

Podzielmy się więc odpowiedzialnie zadaniami: posłanka będzie prawić w radio morały, lokalna komórka Krytyki Politycznej — organizowała warsztaty dla młodzieży, a wolny rynek będzie się regulował. A to, że znikną nam etaty, no cóż, posłanka jakoś się wyżywi, a młodym socjologom zawsze pozostaje prostytucja.

Znowu zrobiłem ten sam błąd. Wdałem się w rozmowę z Polką o prowokowaniu za pomocą afiszowania się orientacją seksualną.

Rzecz dotyczyła tego oto niusa: (pierwsza próba organizacji gay pride na Ukrainie międzynarodowego dnia walki z homofobią w Petersburgu)

Już na początku zebrania, które odbywało się w Parku Piotrowskim, na jednego z aktywistów gejowskich napadł nieznany człowiek z pistoletem gazowym, z którego wystrzelił ofierze prosto w twarz. Napastnik został zatrzymany przez policję, a poszkodowanym zajęli się sanitariusze.

Policja zadecydowała by uczestników demonstracji wywieźć z parku autobusami. Jednak kilkudziesięciu młodych ludzi w maskach zatrzymało transport i urządziło krwawą rozprawę z gejami – informuje agencja Interfax.

Na początku nieznani sprawcy rzucili kilkadziesiąt granatów dymnych na jezdnię, co zmusiło kierowcę jednego z autobusów do zatrzymania pojazdu. Napastnicy okrążyli autokar, rzucając kamieniami i butelkami rozbili w nim szyby, a następnie przystąpili do regularnego bicia znajdujących się wewnątrz aktywistów homoseksualnych, wykrzykując przy tym – nie nadające się do powtórzenia – obraźliwe określenia. […]

Media podają, że napastnikami byli nacjonaliści, którzy polowali na gejów, a w którymś momencie – przez pomyłkę lub świadomie – „przestawili się” na imigrantów. Jedna z agencji podaje, że w strefie zamieszek znalazły się dwa autobusy z robotnikami z „południowych republik”, których nikt w tym momencie nie ochraniał. Nacjonaliści rzucili się na imigrantów, wybili szyby w autobusach i zaczęli rozprawę z robotnikami.

Dla mnie wygląda to jak bezmózgie bydło nadające się do odstrzału, ponieważ robię się nieco, powiedzmy, osądzająco-nerwowy gdy „nieznani młodzi ludzie w maskach” używają granatów dymnych, kamieni i butelek wobec oponentów dowolnej proweniencji. A JEDNAK!!! Okazuje się, że dla młodej biseksualnej Polki winni są aktywiści LGTB (tradycyjnie w polskich mediach zwani „gejami”):

Jeśli świadomie wtykasz palec między drzwi a framugę, to dlaczego chwilę później piszczysz, że cię boli?

Odpisałem:

Miłka, mówisz konkretnie o homoseksualistach, czy o imigrantach, którzy świadomie wtykają palec między drzwi, a framugę? Czy zgadzasz się też ze stwierdzeniem, że jeśli kobieta została zgwałcona, to z pewnością zachowywała się prowokacyjnie i to jej własna wina?

(Pozwalam sobie podać imię, ponieważ Miłka wpisała post na publicznej stronie Miłość Nie Wyklucza)

Miłka odpisała tak:

Ray, jeśli świadomie prowokuję, to nie mam prawa krzyczeć, że czuję się napastowana. Co – oczywiście – nie usprawiedliwia gwałtu. Jeśli idę na manifestację, to ze świadomością, że prowokuję, drażnię czyjeś wrzody. Nie mam prawa krzyczeć, że mnie rozdrażniony właściciel wrzodu popycha. Co – oczywiście – nie usprawiedliwia aktów wandalizmu i owego „polowania”. Jestem biseksualna. Nie ukrywam się z tym. Ale i nie opowiadam ze szczegółami o moim życiu seksualnym.

No więc nie.

Nie zgadzam się z właściwie niczym powyżej, z wyjątkiem obłudnego „nie usprawiedliwia gwałtu” (ale popychanie tak? a kiedy się pojawia różnica między popychaniem, gwałtem, wandalizmem i polowaniem?)

Moje życie seksualne jest moje. Opowiadam o nim niekiedy ze szczegółami, a niekiedy bez. Żadna ilość szczegółów nie usprawiedliwia przemocy. Nie mówię tu w ogóle o tym, czy sam fakt organizacji gay pride to jest „opowiadanie ze szczegółami o życiu seksualnym”. O wiele większą ilość szczegółów o życiu seksualnym moich sąsiadów poznaję, widząc, że sąsiadka jest w ciąży — ptaszek zajrzał do waginki! i nie miał na sobie gumowej kominiarki! i zwymiotował białe ptasie mleczko! i akurat waginka miała w sobie jajeczko, znaczy był ten czas miesiąca! Przysięgam, że moi sąsiedzi, czytelnicy bloga, a w szczególności rosyjscy skinheadzi z Ukrainy nie mają pojęcia, czy ja uprawiam seks z zabezpieczeniem czy bez, kiedy i z kim. Albo czy uprawia go widoczny na zdjęciu poniżej Światosław Szeremet. Myślę, że zgadniecie, który to Światosław. Zdjęcie pokazuje, jak udała się gay pride na Ukrainie.

Przyznam, że ciężko mi się powstrzymać od agresywnej reakcji na słowa Miłki. Nie trawię mianowicie ofiar usprawiedliwiających oprawców — on przecież był sprowokowany, ona była ubrana wyzywająco, nic dziwnego, że ją zgwałcił. No owszem, obrzezanie kobiet, to taka tradycja religijna, nic w tym dziwnego, trzeba zrozumieć różnicę kultur. No, słusznie go skopali, afiszował się orientacją seksualną, sam sobie winien. A tymczasem ja ufarbowałem dzisiaj irokeza na czerwono, żeby się bardziej rzucać w oczy, a parę tygodni temu Zbrojmistrz wszył mi z tyłu spodni dodatkowy suwak, który co prawda nie działa (bo spodnie są pod suwakiem zaszyte), ale sugeruje to, co sugeruje.

Po co mam czerwonego irokeza? Bo mam ochotę. Po co mam suwak z tyłu spodni? Bo mam ochotę. Po co czytuję Michaela Cunninghama? Bo mam ochotę. Po co piszę na blogu o swoim związku i, ESCANDALO, wrzucam fotki? Bo mam ochotę. Po co słucham Kylie Minogue? Bo mam ochotę. Po co trzymam Zbrojmistrza publicznie za rękę? Bo mam ochotę. Po co mam na dłoni tatuaż? Bo mam ochotę. Która z tych rzeczy usprawiedliwia ewentualne pobicie mnie? Oto zagadka dla Miłki. W tajemnicy wyznam Wam, że osobiście uważam, że żadna — i, co więcej, Holendrzy się ze mną zgadzają.

Na zdanym przeze mnie niedawno teście z języka, kultury i współżycia w Holandii padło mianowicie kilka pytań typu: Arab Ali pyta sąsiadkę Margaret o to, czemu jej córka ma taką krótką spódniczkę i czy ona nie rozumie, że prowokuje. Do wyboru były trzy odpowiedzi, w tym wybrana przeze mnie „w Holandii kobiety mogą się ubierać tak, jak chcą i jeśli ci się nie podoba, możesz patrzeć w inną stronę”. Ale pojawiła się też odpowiedź: „tak, masz rację Ali, kobiety w Holandii często ubierają się jak dziwki. Zwrócę córce uwagę”. Nie mogłem się oprzeć myśli, że w Polsce ta odpowiedź byłaby prawidłowa. Komentarze Miłki zupełnie mojego zdania nie zmieniły.

*

Musiałem poprawić notkę, ponieważ nie zwróciłem uwagi na to, że zdjęcie i tekst nie dotyczą tego samego miejsca. Tekst: Petersburg, 16 maja 2012. Zdjęcie: pobicie jednego z dwóch aktywistów, którzy nie zdążyli uciec gdy policja odwołała gay pride w Kijowie 30 minut przed rozpoczęciem.

Tutaj i tutaj więcej informacji. Moja pomyłka nie wpływa na treść całości notki, ale pozostaje pomyłką — dziękuję jh za zwrócenie uwagi.