Co się dzieje w mojej głowie

Dwubiegunówka to choroba, której dużą część stanowi nasz kalendarz.

W hipomanii przyjmujemy wszystkie zaproszenia, podejmujemy się wszystkich wyzwań i ignorujemy drobiazgi w stylu „doba ma tylko 26 godzin”. Oczywiście, że zajmę się dziś wieczorem twoim dwuletnim synkiem! Co prawda przyjąłem już zaproszenie na imprezę urodzinową, ale przecież mogę go zabrać ze sobą. A skoro mowa o rzeczach, które mogę zabrać ze sobą, to pracuję też nad projektem, który musi być gotowy na jutro rano, ale przecież mogę wziąć w plecaku laptopa, usiąść sobie gdzieś w kątku z twoim synkiem i spokojnie pracować podczas imprezy. No jasne, że jutro mam czas na randkę! W zasadzie już obiecałem koledze, że do niego wpadnę i pogadamy o jego złamanym sercu, ale to z pewnością nie potrwa dłużej, niż pół godziny, potem randka, a potem najwyżej wpadnę do niego z powrotem, możemy posiedzieć długo, bo i tak nie sypiam powyżej trzech godzin dziennie. Aha, a po drodze wrzucę poprawki do projektu z wczoraj, nie ma problemu.

Umysł osoby w hipomanii to rozgwieżdżona masa energii. W depresji zamienia się natomiast w bryłę ołowiu: ciężką, szarą i trującą. Zobowiązania, które wziąłem na siebie w fazie hipo, w depresji są przesuwane, odwoływane, przesuwane ponownie. Nie ma randek, nie ma imprez, siłowni, znajomych, nie ma projektów, jest leżenie na kanapie z książką, o ile mam siłę czytać. Czasami nie mam.

Wiele razy powiedziano mi, że jestem bardzo odważny, pisząc o tym tak wprost. Czy ja wiem? To pewnie zależy, z kim porównać. Nie czuję się przesadnie odważny. Natomiast nie cenzuruję niewygodnych fragmentów życia, co, mam wrażenie, robi większość osób. Znany jest mechanizm bańki Facebooka, w której wszyscy właśnie są na wakacjach, na piknikach, imprezach, roześmiani wrzucają zdjęcia z Wysp Kanaryjskich, piszą o swoich awansach, osiągnięciach, dzieciach, samochodach. Większość osób nie pisze nic, kiedy dzieje się źle. Po amerykańsku, jedyna odpowiedź, jakiej oczekujemy na pytanie „how are you?” to „fine, thanks”. Naśmiewamy się z babć, które w pociągu pokazują współpodróżnikom zdjęcia rentgenowskie i rozprawiają o resekcji żołądka. Sami nie chwalimy się depresją, rakiem, zwolnieniem z pracy, śmiercią bliskiej osoby. Bo przecież wiemy z FB, że nikt inny na nic nie cierpi, wszyscy wyłącznie dostają awanse, zarabiają masę kasiory i cieszą się wakacjami w słonecznej Hiszpanii.

Od tygodnia żre mnie depresja. Odwołuję randki, spotkania, wyjścia na siłownię. Zbrojmistrz trwa u mojego boku, pełen zrozumienia i miłości, a depresja podsuwa mi usłużnie pytanie „kiedy mu się wreszcie znudzi?”. Nie wiem, co mówić osobom, które proszę o cierpliwość, bo nie wiem, ile czasu będzie mnie żarło. W kuchni leży pranie i czeka, żeby je ktoś poskładał. Mój brzuch rośnie, bo na siłownię nie mam siły dotrzeć, ale do lodówki jak najbardziej. Aby sparafrazować Adriana Mole’a, cały dom czeka, czeka, czeka. Czeka na wizytę u psychiatrki jutro. I liczy na jakąś zmianę leków.

Aby uczcić moją depresję, do środy „Choroba dwubiegunowa dla początkujących” tylko za 10 zł na wydaje.pl

Zdjęcie: Koshy Koshy, Great Depression (CC 2.0)