Kwiecień-plecień

1 kwietnia przydarzyło się kilka zupełnie niezabawnych, lecz wielce przyjemnych rzeczy.

Fotograf, który zatrzymał mnie na ulicy parę dni wcześniej okazał się niesamowitym profesjonalistą, 31-latkiem pochodzącym z Ekwadoru, pracującym m. in. dla National Geographic i New York Times. Przed sfotografowaniem mnie robił zdjęcia w Syrii, a za dwa tygodnie jedzie na zlecenie National Geographic do Boliwii. Planowałem mu odmówić sesji, dopóki nie zobaczyłem jego portfolio — na ten widok opadła mi szczęka i błyskawicznie się zgodziłem. Niesamowicie inspirujący facet, dodatkowo uroczy i prześliczny, z błyskiem w oczach i zabójczym uśmiechem, na koniec sesji zaproponował mi napisanie muzyki do filmu dokumentalnego, nad którym pracuje w wolnych chwilach (nie do końca w to wierzę, bo on nie wygląda na kogoś, kto miewa wolne chwile) i zaprosił mnie na swojego Facebooka.

Po zakończeniu sesji w niezwykle dobrym humorze wsiadłem na rower i udałem się odwiedzić Zbrojmistrza, z którym ostatnio widuję się jakieś cztery razy w tygodniu. Widzieliśmy się dzień wcześniej, ale oczywiście zdążyliśmy się już stęsknić i mieliśmy sobie mnóstwo do powiedzenia, w tym trochę o tak zwanych uczuciach. W wyniku rozmowy jakoś tak się złożyło dziwnie, że powiedziałem mu wprost, że chciałbym, żeby był moim facetem zupełnie oficjalnie — spodziewając się kręcenia, zmiany tematu i tym podobnych reakcji. Zbrojmistrz odpowiedział zaś:

— Oczywiście, bardzo chcę być twoim chłopakiem, strasznie się cieszę, że to powiedziałeś.

Tak więc już zupełnie bez owijania w bawełnę, kręcenia i tym podobnych jesteśmy oficjalnie w związku. Nadal otwartym, żeby nie było wątpliwości, ale w związku i już.

Moje zakochanie w Zbrojmistrzu jest zupełnie innego rodzaju niż w DJu. Może dlatego, że i Zbrojmistrz jest innego rodzaju człowiekiem? Nie namawia mnie do rzeczy, których ja nie chcę robić, nie obraża się, jeśli powiem mu, że coś mi nie do końca pasuje, nie usiłuje przejąć kontroli nad moim życiem, bierze pod uwagę, że ja posiadam jakieś tam uczucia… Inspiruje mnie szalenie, fascynuje, nie nudzi, a dodatkowo jak pięknie przypala kartofle!

A teraz wstawka spirytualna: jestem dumnym posiadaczem tego, co się w Polsce nazywa kobiecą intuicją. Moja kobieca intuicja w przypadku DJa od początku mi mówiła, że to nie potrwa, DJ zaś rozwiewał uparcie moje wątpliwości i twierdził, że mnie kocha i będzie kochał do śmierci (ostatni raz powiedział to dwa dni przed zerwaniem ze mną za pomocą SMSa). W przypadku Drwala mówiła mi, że co z tego, że dobry, miły, uroczy i sympatyczny, skoro mnie nudzi. W obu przypadkach miała rację. Kiedy w grę wchodzi Zbrojmistrz mówi natomiast, że to jest facet, z którym chcę spędzić duuuuuuuużo czasu. Nie miesiące, tylko lata. I że nawet jeśli związek miałby się nie udać, nie chcę go wypuścić z łap, tylko się z nim przyjaźnić i mieć go w swoim życiu. Dłuuuuuuuuugo.

Nigdy nie spotkałem kogoś takiego, jak on. Jest niesamowicie kreatywny, ze wszystkiego potrafi zrobić dzieło sztuki, pracuje w kilkunastu różnych materiałach, wszystkiego nauczył się sam z internetu i wszystko go inspiruje. Lubi dekoracje średniowieczne, co bardzo mi pasuje, bo sam je uwielbiam. Projektuje i wykonuje ubrania, kolczugi, lampy, świeczniki, naczynia; pracuje w gipsie, wosku, plastiku, szkle, metalu, wszystkich rodzajach materiałów krawieckich i skórze; a niemal wszystko, co tworzy bardzo mi się podoba i przemawia do mojej estetyki. Pominąwszy te drobiazgi, jest bardzo interesującym rozmówcą, świetnie się całuje, wygląda jak średniowieczny rycerz (tylko częściej się myje) i jest doskonały w łóżku.

Jestem przekonany, że posiada jakieś wady, ale na razie zauważyłem tylko, że czasami dodaje do przyrządzanych potraw za mało przypraw…

*

Świąt nie obchodzę.

 

Wielkanoc jest dla mnie świętem w ogóle pozbawionym sensu. Lanego poniedziałku w Holandii na szczęście nie znają, co mnie bardzo cieszy, ponieważ ćwoki wlewające wiadra wody do autobusów nigdy nie stanowiły mojej ulubionej rozrywki. Do kościoła nie chadzam. Jajek nie święcę, a jajek na twardo nie jadam w ogóle, czy są poświęcone, czy nie. Główne uczucie towarzyszące mi w związku z niedzielą wielkanocną, to irytacja w związku z faktem, że moja siłownia jest jutro zamknięta. Zbrojmistrz pojechał do rodziny 200 km od Amsterdamu, psiocząc na to, że trafiła mu się rodzina celebrująca święto.

Holendrzy generalnie wielkanocy nie obchodzą, co jest głównym powodem mojej irytacji w związku z nieczynną jutro siłownią — nie wydaje mi się, żeby akurat pracownicy tego przybytku stanowili tę malutką grupkę osób religijnych w Amsterdamie. Nieczynne są niektóre sklepy (ale nie wszystkie, głównie te poza centrum), czynne są za to wszystkie bary i restauracje. Biją rekordy zarobków, bo na wielkanoc do Amsterdamu zjechało mnóstwo turystów. Ja zaś siedzę w domu, bo akurat nie mam ochoty (ani pieniędzy) na siedzenie w barze pełnym turystów i mam psi humor.

Kiedyś święta stanowiły dla mnie okazję do spotkań rodzinnych i przyjemnego spędzania czasu. Teraz stanowią regularne przypomnienie o tym, że rodzina wskutek manewru ciotki odmawiającej parom homoseksualnym miejsca przy swoim stole rozpadła się na małe grupki spędzające święta w gronie liczącym w porywach do czterech osób. Ciotka spędza święta z moją mamą, ponieważ jej właśni synowie nie mieli ochoty na oglądanie mamusi. Jako osoba z gruntu dobra i wyzbyta niskich instynktów wcale nie uważam, że na to sobie zasłużyła, skądże znowu. Ja zaś spędzam dzisiaj dzień w towarzystwie WordPressa i CSSa do nowego bloga kowalskiego (gdzie od tej pory odsyłam po regularne informacje z kuźni, tutaj będę pisać tylko jeśli wydarzy się bógwico), kursu niderlandzkiego oraz Guinnessa.