W liczbie mnogiej, bo są przecież dwie — i obie akurat obchodzą półrocznicę.
6 miesięcy temu, 10 grudnia 2011, po raz pierwszy wziąłem do ręki młot kowalski. Dzień pracy zakończył się pęcherzami na dłoni, odkryciem, że potrafię uderzyć trzymanym w prawej ręce młotem w tęże prawą rękę oraz wykonaniem pogrzebacza (którego nadal używam w kuźni), głowy smoka oraz czegoś, co Holendrzy nazywają „siedzące obcęgi” i co jest dokładnie tak użyteczne, jak nazwa sugeruje. Od tego czasu nauczyłem się niesamowitej ilości rzeczy, a ostatnio coś nawet sprzedałem za prawdziwy piniondz w juro. I uczę się nadal, wchłaniam tę wiedzę jak gąbka i jestem szczęśliwy i spełniony.
6 miesięcy i 3 dni temu, 7 grudnia 2011, po raz pierwszy spotkałem się ze Zbrojmistrzem celem oglądania kolczug i innych jego dzieł. Nie wiedziałem wtedy, że za pół roku będziemy w sobie po uszy zakochani, że będę rozmawiał z nim każdego dnia, że będzie mnie bez przerwy inspirować, a ja jego. Wiedziałem jedno — moja intuicja powiedziała mi, bardzo pewna siebie, że ten mężczyzna pozostanie w moim życiu na długo. I jak na razie miała rację.
Na zdjęciu poniżej: funky kowal i Zbrojmistrz uchwyceni obiektywem kamery wiadomości holenderskich 🙂
A co robiliśmy w wiadomościach? Otóż znajdowaliśmy się na alternatywnym festiwalu o nazwie Robodock.
O Robodocku napisałem więcej na blogu kowalskim, ale poniżej dwie fotki, które dają pewne wrażenie, o co biega:
Więcej zdjęć, gdyby ktoś nie chciał czekać, na moim nowym kowalskim Facebooku.
*
No i jeszcze parę słów od redaktora prowadzącego.
W moim życiu dzieje się chwilowo strasznie dużo. Trochę mnie to przeraża, szczerze mówiąc 🙂 bo nie do końca ogarniam rozmiary zmian. Nie mówię tu o kowalstwie, bo to już ogarnąłem, nie mówię rzecz jasna o Zbrojmistrzu, o nie, to dla mnie za mało, ja mam większe wymagania i muszę swoje życie uczynić bardziej interesującym.
Parę dni temu miałem leciutkie załamanko w kuźni. Dostałem maila typowego dla Holendrów — „w twojej skrzynce znajduje się mail, zaloguj się, aby go odczytać”. Po zalogowaniu odczytałem informację, że „w ciągu kilku dni otrzymasz dalsze informacje”, co mnie doprowadziło do białej gorączki — nie znoszę czekać w niepewności na to, Co Będzie Dalej. A potem padłem na kanapę na zapleczu i wdałem się w ponure rozważania: otóż w tym roku mam jedno — pełną wolność. I wykorzystuję tę wolność do robienia rzeczy TRUDNYCH. Czemu, do cholery, nie mogę być jak normalni ludzie i wykorzystywać wolności do robienia rzeczy PROSTYCH? Do znalezienia pracy za biurkiem, siedzenia na dupie 40 godzin w tygodniu i zarabiania kupy kasy? Czemu muszę być kowalem, czemu muszę łazić z irokezem ubrany w tigersy, czemu nie mogę być szczęśliwy robiąc rzeczy NUDNE…?
Przez 90% czasu jestem bardzo szczęśliwy i zadowolony ze swoich wyborów. Jednak przez pozostałe 10% w moim umyśle wrzeszczy panika (naprawdę, lubiłem być nieustraszony…) — a co, jeśli popełniasz potworny błąd? Jeśli psujesz sobie życie? Jeśli skończysz na ulicy, stracisz mieszkanie, nigdy już nikt cię nie zechce zatrudnić? AAAAAAAA!!!!!!!
Panika, jako uczucie kompletnie nielogiczne, nie zwraca uwagi na to, że ja bezpieczne życie już raz miałem i o mało mnie nie zabiło. Siedziałem za biurkiem, trzepałem kasiorę i pogrążałem się coraz bardziej w marazmie i depresji. Aż wylądowałem z ciężkim wypaleniem zawodowym w domu, gdzie spędzałem kilkanaście godzin dziennie opierając się obsesyjnym myślom o samobójstwie. Owszem, może to, co robię ze swoim życiem teraz nie zapewnia mi bezpieczeństwa, ale zapewnia mi, że życie trwa dalej — i co więcej, uszczęśliwia mnie. Dziwne, pokręcone, nielogiczne ścieżki wybieram. Ale to są moje ścieżki.
A potem dopiłem kawę, wysłuchałem krótkiego wykładu mojego mistrza kowalskiego, który rzecz jasna ma dokładnie ten sam problem ze sobą, bo normalni ludzie nie zostają kowalami w roku 2012. Po czym wstałem z kanapy i wróciłem do paleniska, gdzie czekały na mnie dwa serca…