Życie z chorobą afektywną dwubiegunową we współczesnej Polsce

Dzisiaj post gościnny, autorstwa Olgi Pino Pieniążek. Nie dokonałem żadnych zmian, wybrałem tylko słitfocię do nagłówka.

*

Wybaczcie, jeśli to będzie chaotyczne, skrótowe i niezrozumiałe. Każdy chadowiec ma własną specyfikę, mnie mózg (z natury, przed chorobą też tak było) napierdala w tempie karabinu maszynowego, a na klawirce piszę z szybkością, bo ja wiem? Nie bardzo słucham awangardowej muzyki, ale coś mi się kojarzy (dzięki lekturze dawnego bloga Marcelego Szpaka), że są tacy pianiści, co napierdalają po klawiszach w tempie, które wydaje się sprzeczne z prawami fizyki. Niestety inaczej pisać nie potrafię, za co potencjalnych czytelników przepraszam.

Inne moje cechy naturalne również mogą wydawać się niesympatyczne. Po pierwsze, choć nigdy nie robiłam sobie na to badań, jest oczywiste, że jak na kobietę mam wyjebany w kosmos poziom testosteronu. Świadczą o tym np. takie fakty: bezbolesne miesiączki, ja tego w ogóle nie zauważam, cykl co najmniej 35-dniowy; ogromny poziom agresji; skłonność do podrywania sobie facetów, być podrywana to ja nienawidzę. Jednym z moich najlepszych przyjaciół jest niejaki Kacper – jest on właśnie przyjacielem, a nie „przyjaciółką”, if you know what I mean. Na ogół zresztą z gejami i pedałami (wybaczcie mi prymitywną polską typologię; naprawdę nie mam nic złego na myśli, pana Janusza bym z przyjemnością zajebała młotkiem) dogaduję się świetnie, za szczyt absurdu uważam pewne wspomnienie, kiedy jeden taki w knajpie zaczął mnie ewidentnie podrywać, a choć był pijany, jednak nie aż tak… Zresztą nie jestem babochłopem, nabijam się często z siebie, że wyglądam jak chłopaczek, zresztą całkiem ładny. Oboje z Kacprem uwielbiamy się szykownie ubierać, spokojnie moglibyśmy się wymieniać garderobą, czasem sobie na FB żartujemy w stylu „och, kochanie, to nie nasza wina, że jesteśmy tak zabójczo piękni, w naszych szpilkach od Manolo Blahnika”.

Siłą rzeczy wszystko, co napiszę, będzie subiektywne, ale znowuż odczepcie się ode mnie, to jest choroba afektywna dwubiegunowa, mam wszelkie papiery na ekstremalne poglądy i skłonność do nap… się do krwi ostatniej w przeróżnych dyskusjach. Zawsze chętnie wysłucham drugiej strony sporu (audiatur et altera pars; uwielbiam łacinę), nie znoszę monologów, tak samo lubię gadać, jak i słuchać, jestem dobrym słuchaczem. A pamięć mam taką, że to mnie przeraża; ciągle rzucam tekstami w stylu „ciebie, moja przyjaciółko A, poznałam 17 listopada 1997, a ciebie, przyjaciółko B, 14 października 2000, recytowałaś wtedy na lekcji polskiego wiersz Szymborskiej pt. Nienawiść, siedziałam koło ciebie w ławce i powiedziałam, całkiem obiektywnie, że wyszło ci najlepsze omówienie z całej klasy i tak się zaczęła nasza piękna przyjaźń”. Przy okazji: czy nie są absurdalne polskie poglądy na marihuanę, Czaruś Pazura itd.? Kochani, ja THC wypaliłam w życiu całe mnóstwo, a nawet zdarzało mi się mieć do własnej dyspozycji haszysz.

Cóż mogę powiedzieć o swym życiu w Polsce, począwszy od lat 90-tych (jestem z rocznika 1988)? No było barwne, ciekawe i ekscytujące, wciąż zresztą takie jest. Stąd wzięło się moje początkowe niezrozumienie notki Raya. Zapomniałam, że każdy przypadek jest inny; dostrzeganie, że tak powiem, ¾ całego obrazka jest dla mnie również charakterystyczne. Liczę na to, że poziom zrozumienia kontekstów tutejszych już mi się poprawił.

Do życia potrzebuję używek; muszę palić szlugi, dużo i mocnych, muszę również czasami pić alkohol. W śladowych ilościach od kiedy choruję, nie jestem idiotką, ale kombinacja lamotryginy i piwa, choć może mi, niestety, za ileś lat uszkodzić wątrobę, jest dla mnie zbawienna. Algorytm jest taki: lamo przywraca mi równowagę i jasność myślenia, ale jednocześnie wpędza mnie w potwornie cierpki i depresyjny humor. Jeśli w kilka godzin po zażyciu wypiję np. butelkę portera, to wtedy uzyskuję stabilizację wesołą i pogodną.

Co do papierosów: no cóż, nie obchodzi mnie rak płuc, to jest XXI wiek, medycyna idzie do przodu. W najgorszym wolę np. 45 lat zdrowego i wesołego życia niż pogrążanie się w szaleństwie w imię pseudo-troski o zdrowie. Mój narzeczony (biochemik, również jara jak komin) wyjaśnił mi ostatnio, że palacze i nie-palacze to dwa odrębne chemicznie czy też mózgowo gatunki, jedni mają reakcję na nikotynę (chodzi chyba o jakieś receptory? Wybaczcie, jestem humanistką), drudzy po prostu nie. Choć to bardzo niepoprawne politycznie, apeluję do nałogowych palaczy, aby się nie męczyli z rzucaniem, żadnego dobra im to nie przyniesie. Nikotyna jest drugą, po heroinie, najbardziej uzależniającą substancją na świecie, wasze mózgi i ciała jadą na niej od lat, jesteście narkomanami! To nie jest szkodliwe przyzwyczajenie ani głupota, z którą można skończyć w każdej chwili! Tyle na ten temat.

Uspokaja mnie także muzyka, jest mi do życia niezbędna być może nawet bardziej, niż szlugi i herbata. Zawsze czegoś słucham, bez tego nie potrafię żyć i funkcjonować. Na tym na razie skończę, bo gdybym nie założyła sobie z góry jakiejś objętości tekstu, to przecież wyszłaby mi praca magisterska, a nie wpis na bloga. Oczywiście zostało jeszcze wiele wątków, chociażby współpraca z psychiatrami (o lekach gadaliśmy już w komentarzach, nie widzę sensu, aby to dublować), ale to może next time, lub po prostu na ewentualne pytania odpowiem w komentarzach. Pozdrawiam serdecznie czytelników Raya.

Olga Pino Pieniążek

Zdjęcie: „A Teeter Totter Love Story 2”, Jake Stimpson (CC BY 2.0)