Będąc wieloma ludźmi

 

WSTĘP

Jakiś czas temu postanowiłem, że zacznę lepiej pisać. Bardziej z poetyckim zacięciem, epatując nienachalnymi metaforami, wplatając elementy kwiecistego humoru pomiędzy skrzące się urodą i wyjątkowością zdania. W związku z czym mam w WordPressie cztery zaczęte notki, z których żadna nie spełnia moich wymagań. Tak więc obiecuję, że NIE zacznę lepiej pisać, dzięki czemu może uda mi się od czasu do czasu coś opublikować.

Teraz druga rzecz. Umówmy się, że wszyscy wiedzą, kim jest Zbrojmistrz. Po pierwsze primo, reklama jego strony i Bunia wisi po lewej stronie i regularnie nawiedza moje posty, po drugie primo jego strona zawiera zdjęcie i nazwisko. Tak więc od dzisiaj proszę zapamiętać poniższe, które zaoszczędzi mi ośmiu liter przy każdym użyciu:

JOS = ZBROJMISTRZ

ZBROJMISTRZ = JOS

Serdecznie dziękuję, składam wyrazy ubolewania osobom, które będą czytały archiwum bloga i kontynuuję na temat.

RESZTA

Aktualnie wiem na pewno, że czuję się dobrze i jestem stabilnym bipolarkiem, ponieważ nie znoszę ludzi. Nie wszystkich! Obcych ludzi. Włażących mi pod nogi, w szczególności. Albo zadających pytania, podczas gdy kuję pierwszy raz od miesięcy. Albo siadających na moim ulubionym miejscu w tramwaju. Albo nieumiejących skasować biletu. Jesuuuuuuu idźcie sobie i dajcie mi w spokoju Was nie znosić. Jednak mogę tych ludzi znieść i nie uniemożliwiają mi funkcjonowania. Są. Trudno. Nie, żeby mi się to podobało. Ale nie jest to dla mnie powód, żeby nie wychodzić z domu.

Mój wykres nastroju, czyli taka rzecz, którą powinni mieć wszyscy ChADowcy i którą ogromnie polecam, bo jest wściekle przydatna – zwłaszcza osobom, które jak ja mają pamięć zrobioną ze szwajcarskiego sera – ma zakres od -3 do +3.

Poniżej krótki opis skupiający się na tym, dlaczego potrafię być introwertykiem i ekstrawertykiem w stopniu większym, niż uznawany za normalny.

 

-3: Prawdopodobnie nie żyję. Jeśli żyję, da się to poznać wyłącznie po tym, że oddycham.

-2.5: Wstaję rano, biorę prysznic i ubieram się. Owszem, niekiedy z powrotem w ten sam t-shirt, w którym spałem i wyciągnięte spodnie dresowe. Ale się ubieram. Na tym na ogół kończy się moja aktywność, to znaczy zjadam podetknięte potrawy i korzystam z toalety. Poza tym siedzę na kanapie i patrzę w przestrzeń, czekając, aż nadejdzie wieczór i będę mógł iść spać.

-2: To, co powyżej, z tym, że czytam książkę. Wyzwanie „52 książki w 52 tygodnie” jest dla mnie szalenie proste pod warunkiem, że mam nie za głęboką, lecz taką akurat w sam raz depresję.

-1.5: Świat jest zły. Ludzie są źli. Książki, Facebook, instalowanie systemów operacyjnych (przykro mi, mam takie hobby) są dobre. Dobra jest też kawa, takie prostokątne croissanty z czekoladą (które podobno nazywają się pain au chocolat, chociaż pain to akurat nieco uśmierzają), miło jest mieć obok Josa, czasami zdobywam się po godzinie zbierania sił na to, żeby wstać i spytać, co Jos porabia. Nie zmuszam go do siedzenia obok mnie, bo i tak ma na mnie średni wpływ, a nie jest moim celem zanudzenie go na śmierć. Jeśli depresja akurat słabnie, czasami udaje mi się na siłę uśmiechnąć.

-1: Da się mnie doprowadzić do zapomnienia, że mam depresję. To jest ten etap, kiedy Jos siedzi obok i pyta: a może chcesz zagrać w Carcassonne? a może chcesz iść na spacer? a może chcesz pooglądać telewizję? a może chcesz podlać ze mną kwiaty? (w końcu każdemu skończą się pomysły, OK) i w końcu na któreś się zgadzam, a godzinę później dobrze się bawiąc przypominam sobie nagle, że miałem ból mózgu. To nazywam depresją funkcjonalną. W tym stanie umysłu czasami udaje mi się nawet zrobić zakupy, chociaż podejmuję tę decyzję o 14, z domu wychodzę o 18, jestem ubrany jak niepodchodźdomnie i nieodmiennie nabywam za mało brokułów i za dużo pain au chocolatów.

-0.5: Odczuwam lekki ciężar. Depresja jest jak zbroja płytowa, spowalnia ruchy, wszystko jest trudne, podniesienie ręki kosztuje czas i siłę. Przy -0.5 zbroja jest dość cienka. Jestem wolniejszy, jest trochę trudniej, ale generalnie i do kuźni pójdę (jeśli plecy nie są uszkodzone, etc.), zakupy zrobię, pranie wstawię, wyjmę i poskładam. Żadna z tych czynności nie sprawi mi wielkiej przyjemności, wliczając kuźnię, ale czasami uda mi się przypadkiem zrobić coś ładnego i to jest miłe uczucie.

0: Do tego zmierzamy. 0 oznacza, że kiedy dzieją się rzeczy fajne, jest mi fajnie, kiedy niefajne, to niefajnie, mogę odczuwać smutek, radość, wszystko to, co „normalni” ludzie tak po prostu sobie czują i nigdy nie przychodzi im do głowy zastanowić się, jaki to cud. W tym stanie nie znoszę ludzi, ale nie tak, jak w depresji. W depresji ludzi się boję i robią mi źle faktem swojego istnienia, wyłączam Josa, rodzinę i przyjaciół w małych ilościach (1-2 max). Nie umiem obsłużyć powyżej dwóch osób swoją uwagą, a poniżej -1.5 nie umiem w ogóle nic, siedzę i przepraszam co kilka minut za to, że jest mi źle i nic nie mówię, od czego robi mi się gorzej i jeszcze bardziej nic nie mówię. Przy zerze zaczynam się zastanawiać, czy normalni ludzie mają właśnie tak, że mogą sobie na przykład iść na prom i być okropnie wkurzeni, że jest tłum.

Ścieżki rowerowe za Amsterdam Centraal zmieniają się w tej chwili średnio raz w tygodniu. Przejścia dla pieszych – pominąwszy, że stanowią Strefę Śmierci, bo rowerzyści mają w dupie pierwszeństwo pieszych – czasami są tu, czasami tam, a czasami są jeszcze namalowane, ale już nieaktualne i prowadzą donikąd. Gdybym mógł się teleportować z domu na początek ulicy Singel, byłbym ogromnie szczęśliwym człowiekiem i prawdopodobnie traktowałbym lepiej małe dzieci, serwisy streamingowe i wyborców prawicy. Przechodzenie przez ścieżkę rowerową (ale też przejeżdżanie, bo rowerzyści są niebezpieczni, a piesi permanentnie zagubieni, czemu w sumie trudno się dziwić) i przeprawa promem w godzinach szczytu jest dla mnie doznaniem porównywalnym do codziennych wizyt u dentysty. Relaksuję się klnąc w myślach na małe dzieci, układając w myślach różne rzeczy, które mógłbym napisać na blogu gdybym sobie nie obiecał, że nie będę tego robić oraz wypisując na forum Spotify różne obelgi na temat ich aplikacji, która ma pewne błędy od 2013 bez przerwy. Ale za to potrafi dopasować tempo muzyki do tempa biegu. Nie biegam, bo ważę 95 kg. Wolałbym móc odsłuchać poprzednią piosenkę. Ciach pasywno-agresywnego posta na forum, swoją drogą ciekawe, czemu support przestał odpisywać na moje maile?

+0.5: Ojej, ale jest miło. Kolorki są intensywne. Ludzie zaczynają być interesujący. W szczególności ludzie brodaci i kształtem przypominający graczy w rugby lub bokserów wagi ciężkiej wzwyż. Co prawda nie jest to jeszcze stan, w którym mogę coś z tym zainteresowaniem zrobić (w sobotę na siłowni jeden pan PRZYPADKIEM potrącił mnie łokciem, bo akurat było mu strasznie ciasno w miejscu, gdzie między mną a ścianą było półtora metra przestrzeni, potem zaś PRZYPADKIEM mi się ciągle przyglądał, ale ja nie wiedziałem, co z tym zrobić oprócz przyjemnej myśli, że chętnie też bym mu się poprzyglądał, gdybym nie był nieśmiały). Ale jest to mój pierwszy sygnał ostrzegawczy, że zero zostało za nami.

+1: Jestem ekstrawertykiem. Nieśmiałość? A tak, słyszałem. Ubóstwiam spotykać się z ludźmi. (W szczególności brodatymi graczami w rugby.) (Mógłbym Wam opowiedzieć kilka historii o brodatych graczach w rugby.) Zloty towarzyskie są cudowną zabawą, nie potrzebuję żadnych używek, żeby być w stanie bliskim ekstazy po prostu dlatego, że są koło mnie fajni ludzie i jest mi z tym bardzo dobrze. Robię się niebezpieczny, nie w sensie dosłownym, tylko w sensie bycia samcem alfa, gdyby ten miły i fantastycznie wyrzeźbiony pan wpadł na mnie PRZYPADKIEM podczas stanu +1, wiedziałbym już, jak się nazywa i miał jego numer telefonu. Przy czym mógłby być hetero, ale i tak byśmy się zaprzyjaźnili, a on nie wiedziałby do końca, co się właściwie wydarzyło.

+1.5: Stan, w którym jestem, zaczyna wymykać się spod kontroli. Podczas spotkań ze znajomymi osobami nie daję im nic powiedzieć, gadam bez przerwy, co jakiś czas przepraszając, że tyle mówię, milknąc na 15 sekund, po czym przerywając im znowu, bo MUSZĘ. Nie mogę znieść przebywania w samotności, zaczynam wrzucać na Bunia 30 wpisów dziennie, bo wszystko, ale to wszystko, co przeczytam jest fascynujące i muszę się tym podzielić. Mam mnóstwo energii, której ciężko znaleźć ujście, świetnie odnajduję się w kuźni, pominąwszy momenty, kiedy zagaduję Caspera The Friendly Kowala na śmierć, jestem tego świadom, ale nie mogę przestać.

+2: Dzwonię do lekarki kilka razy dziennie. Jestem bipolarem bardzo samoświadomym, więc wiem, że robi się źle. Przy czym natura tego „źle” jest taka, że czuję się, jakbym był na niekończącej się imprezie odbywającej się na rollercoasterze. Męczy mnie moja własna energia, zaczynam piętnaście rzeczy, zakładam nowy technoportal, zaczynam pisać nową książkę, projektuję nową stronę WWW, piszę nowe piosenki, gotuję, sprzątam i wszystko to byłoby świetne gdyby nie to, że robię te rzeczy NARAZ, jednocześnie umawiając się na randki, oganiając od myśli o whisky (która by mi ani trochę nie pomogła) i starając się jakoś powstrzymać od moderowania forum, bo nie odróżniam rzeczy obraźliwych od pomocnych, natarczywie udzielając ludziom porad, o które nie prosili.

+2.5: Jestem w szpitalu. Hej wszyscy! Wpadniecie? Jestem w szpitalu! Fajnie tu jest! Dają szparagi! Hej, czemu nie odpisujecie na moje wiadomości na portalu randkowym? Przecież poznaliśmy się już cały kwadrans temu! Ej, poważnie, wpadnijcie, nikt się nie połapie! (Przyjaciele rzeczywiście wpadają, miałem w szpitalu zapełniony kajecik, z randek tow. Gierek przetrzymał ten stan, przetrzymuje nadal i pewnie się zobaczymy za tydzień po raz pierwszy od miesięcy, większość kilkudniowych znajomości nawiązanych przy stanie +1.5 jednakowoż umiera z przerażenia i chowa się pod meblami.)

+3: Prawdopodobnie zostałem dyktatorem całego świata i ogłosiłem powszechny anarchokomunizm oraz niekończące się igrzyska. Moim zastępcą jest Adrian Zandberg, w zakresie jego obowiązków jest noszenie koszuli a la drwal oraz siekiery, bo nigdy nie wiadomo. Napoje przynosi półnagi 50 Cent, w zakresie jego obowiązków jest nieodzywanie się, bo 50 Cent należy do ludzi, którzy gwałtownie zyskują na atrakcyjności, gdy przestają się odzywać. Gdzieś w pobliżu plącze się Idris Elba, nie, żeby był mi do czegoś konkretnego potrzebny, ale kto oprócz rasistów i reżyserów Bonda nie chciałby mieć w pobliżu Idrisa Elby?

 

No więc to jest tylko CZĘŚĆ wykresu nastroju, bo pomijam kompletnie myśli samobójcze (dawno nie było), napady paniki (dawno nie było), motywację do robienia CZEGOKOLWIEK (daw… no nie, mam, taką akurat), leki, sen i tak dalej. Ale numerki najlepiej wyjaśniają, dlaczego wynik testu osobowości Myers-Briggs może w moim wypadku być różny rano i wieczorem tego samego dnia.

Kiedy byłem w Polsce przy okazji ślubu moich ukochanych przyjaciół (całuski! całuski!), byłem zdenerwowany tym, że przystanki nie są tym, czym się wydają, oraz tam, gdzie się wydają. Byłem też zdenerwowany faktem, że na uroczystości będzie taka jedna pani podobna charakterem do mojej ciotki. Oraz tym, że wyszedłem z zapasem czasu, który w Amsterdamie zapewniłby mi samotne oczekiwanie na resztę bohaterów, a w Warszawie udało mi się spóźnić na CAŁĄ ceremonię i w momencie mojego wjazdu państwo młodzi właśnie wyszli rozpromienieni z sali ślubów. Myślę, że rzeczywiście zostali małżeństwem, ale przed sądem tego nie mogę zeznać. Miałem tego dnia zaproszenie do Barta, u Barta miały być różne smaczne rzeczy, Sporothrix oraz Miskidomleka (mam nadzieję, że nie pomieszałem nicka), ale ja miałem -0.5. Na ślub, tzn. na chwilę po ślubie, dotarłem niesiony siłą powinności i miłości do moich przyjaciół. Przystanki, które w nastroju 0 byłyby irytujące, ale do zniesienia, dobiły mnie ostatecznie i w tym momencie niestety moja fizyczna i psychiczna gotowość poznawania Barta spadła do zera. To znaczy, OGROMNIE chciałem. Ale nie mogłem. Leki nie były takie, jakie być powinny, w związku z czym nie byłem w ogóle pewien, czy uda mi się wyjść z domu i ruszyć w kierunku ślubu. To się udało, ale nic więcej nie.

Kiedy byłem w Polsce kilka tygodni temu, mój nastrój był doskonały, czyli zerowy.

Chętnie pooglądałbym przyjaciół, lecz plecy kazały leżeć. Odwiedziłem jednak zaślubionych (podobno) i ich latorośl (dzieci w tym akurat wieku uwielbiam, jeśli tylko nie muszę się nimi zajmować i mogę się ograniczyć do zachwycania malutkimi paluszkami, honestly, malutkie paluszki dzidziusiów to najpiękniejsza rzecz na świecie) i po jakiejś godzinie z kawałkiem zakomunikowałem im, że idziemy razem do łóżka, bo nie mogę siedzieć, stać, a w mieszkaniu nie ma miejsca na chodzenie. Po jakimś czasie ruszyliśmy do domu, gdzie miałem więcej poduszek ułożonych pod odpowiednim kątem. Umysł był w pełni gotów do socjalizowania się i bardzo szczęśliwy, że widzi małe paluszki i dużych rodziców, ale co z tego, skoro plecy domagały się z WIELKIM NACISKIEM spoczynku.

Pewnego dnia będę w stanie poznać Barta. Byłbym zachwycony, gdyby pojawili się Sporothrix, Miskidomleka, Kiciputek, Szprota i ci wszyscy ludzie, których ubóstwiam online. I gdyby mój mózg nie pierdział (jak to nazywam) przez całe kilka godzin i dał mi się nimi wszystkimi ponapawać. Jest to jeden z moich życiowych celów.

Zdjęcie: jedna ze ślicznych rzeczy na Etsy Josa. Niedługo rąbnę pełny post na ten temat, ale do oglądania (i kupowania) zachęcam już teraz 🙂

PS. JOS = ZBROJMISTRZ