Zapytałem na Buniu, o czym mam pisać książkę: o dziewczynie z borderline, o depresji, czy o Islandii. Wyszło, że o Islandii, więc zacząłem research.
Po pierwsze primo, natrafiłem na problem czasowy. Z tego, co na razie przeczytałem wynika, że Islandia mniej więcej do 1900 roku składała się głównie z torfu, darni i brudu. Nie w tej kolejności. Zamajaczyły mi bardzo podniecające wizje opisywania ludzi tak pokrytych brudem, że nie da się powiedzieć, jakiej są rasy. W książce historycznej, którą czytam autor cytuje autobiografię, wedle której podłoga była tak pokryta brudem, że nie dało się powiedzieć, z czego jest zrobiona. Co również uznałem za wielce interesujące, niemniej jednak książka NIE powinna być o tym, że ludzie są pokryci grubą warstwą wszy i mieszkają w domach zrobionych ze spleśniałej darni. Jak wiadomo, czytelnik powinien identyfikować się z bohaterem, nie wiem, czy moi ukochani czytelnicy będą się umieli identyfikować z człowiekiem, który myje się raz w roku, a ubrania pierze w specjalnie do tego celu zbieranym moczu. (W poprzednim zdaniu nie ma ani literówki, ani autokorekty.)
W 1914, jak wiadomo, zaczęła się I Wojna Światowa, co również mi nie odpowiada. Do moich literackich celów niezbędna mi jest osada, zaś niepotrzebna polityka, z wyjątkiem napływających z opóźnieniem wieści typu „mamy teraz króla” oraz „15 km stąd zamieszkał lekarz”. W 1915 w Islandii wprowadzono prohibicję, co mi odpowiada do pewnego stopnia, bo jednym z bohaterów ma być lekko zamroczony umysłowo kowal-alkoholik. Podoba mi się myśl o produkcji przez kowala bimbru, ale nie mam pojęcia, z czego się w Islandii pędziło bimber w roku 1915. Tak więc wygląda na to, że akcja będzie osadzona jakoś pomiędzy 1905, a 1910 rokiem. Przynajmniej w tym czasie zaczęły się pojawiać domy wybudowane z czegoś innego, niż darń i kamienie. Potrzebny jest mi również rybak, ale z tym nie powinno być problemu.
Bardzo boli mnie fakt, że Islandczycy popełnili mnóstwo autobiografii, z których jak na razie żadna znaleziona przeze mnie nie jest dostępna w językach innych, niż islandzki. Jestem gotów na wiele wyrzeczeń, np. wizytę w Islandii w zimie, ale nie mam aż tak wielkiego pragnienia tworzenia Literatury, żeby się nauczyć ich języka. Wystarczająco dużo problemów sprawia mi zapamiętanie, że po niderlandzku „achter” nie znaczy tego samego, co angielskie „after”. Zdobywca Nobla Halldor Laxness napisał wiele powieści dostępnych po angielsku i wiele książek autobiograficzno/historycznych NIEdostępnych po angielsku. Być może większość świata nie jest po prostu zainteresowana lekturą wspomnień człowieka wychowanego w domu ulepionym ze spleśniałego brudu i ze studnią wykopaną tuż przy wychodku dla zwiększonej wygody.
Przeniósłbym się do innego kraju skandynawskiego, ale odpowiada mi fakt, że Islandia składała się w interesującym mnie okresie głównie z torfu, kamieni i niewielkich osad tu i ówdzie. Książki historycznej – akurat z okresu 1800-2000 – jeszcze nie doczytałem nawet do połowy, więc możliwe, że znajdę coś niezwykle smakowitego. Potrzebuję również nawiązać kontakt z islandzkimi kowalami i wywiedzieć się, jak wygląda historia tego zawodu w poprzednich stuleciach.
Czemu nie umiem mieć ambicji Katarzyny Michalak i pisać niewiarygodnych bredni wypuszczanych spod klawiatury co trzy miesiące…? Mógłbym tworzyć historie typu „Wikingowie I Dziewica” (lub, rzecz jasna, „Szkocki Miliarder-Werehaggis”), wrzucać je na Amazon po $0.99 i zarabiać dulary, ale, co poradzę, nie umiem. Mama wychowała mnie w przeświadczeniu, że pracę należy wykonywać albo dobrze, albo wcale. Może powinienem nad tym popracować z terapeutką…
Zdjęcie: Lúðvík Kristjánsson, „Islandzki rybak”