Będę vlogerę książkąwym

To nie jest ta osobista notka, bo osobista notka będzie osobista, ale również zawiera lokowanie mojego załamania nerwowego, jak widać na obrazku powyżej.

Postanowiłem otóż odrestaurować swój YouTube, gdzie miałem publikować się audiowizualnie w temacie swych książek. Postanowienie nie potrwało bardzo długo, bo ostatni filmik zamieściłem w kwietniu 2019 (Storytellers ukazało się 20 marca 2019). Na piątą rocznicę wydania książki postanowiłem jednak spróbować znowu i odkryłem, że to nie jest bardzo proste, mianowicie najpierw wyglądałem zupełnie jak mortadela.

Po przejrzeniu Jutubów Influłenserów, popadłem w załamanie głębsze, kiedy dowiedziałem się, jak wygląda tanie oświetlenie do malutkiej (TINY SPACE!!!!) przestrzeni. Moja przestrzeń ma około 130×150 cm. Pani zaczęła od tego, że kupujemy taniutką, malusieńką lampeczkę za $800, tutaj wiadomość od mojego sponsora, wraz z lampą otrzymujemy parasolkę. Tzn. chyba nazywa się to inaczej, ale taniutkie $800 ogłuszyło mnie i nie dosłyszałem.

Na zdjęciach taniutka i malutka lampa do malutkiej (TINY SPACE!!!!) przestrzeni:

No dobrze. W takim razie pisane mi jest zostanie mortadelą, a ponieważ ostatnim razem gdy jadłem mortadelę okrutnie się strułem, kanału nie będzie. W cichości ducha cieszyłem się, że nie muszę tego jednak robić, chociaż obiecałem, mam bardzo dobrą wymówkę, po czym znalazłem innego jutuba, gdzie pan polecał światło wielkości telefonu za jedyne $180. Kupiłem sobie takie samo za 40 euro. Wydawałoby się, że wszystkie plusy zrobiły się dodatnie, ale jeden był niedociągnięty w pionie, a ja cierpię na perfekcjonizm.

Kanada to kraj oszustów

Moja kanadyjska przyjaciółka przysłała mi kiedyś zdjęcia, dzięki którym mam teraz drewniany domek wewnętrzny, w sensie “to się podobno nazywa boazeria, ale nie przyjmuję tego do wiadomości.” Palenisko się nie zmieściło na przestrzeni 7 m2, natomiast zapragnąłem bardzo konkretnej kolorystyki. Zdjęcia wzięły się stąd, iż właściciel sprzedawał domostwo, tzn. kabinę za 40 tysięcy dolarów kanadyjskich, do domostwa był dodany darmowy las i pięć ton śniegu miesięcznie do odgarnięcia, gdyby nie to, że przestałem romantyzować naturę (oraz podobno są jakieś wizy?) mieszkałbym teraz w Kanadzie i byłbym bardzo zawiedziony kolorystyką. Oto zdjęcie.

Na drugim, gdzie widać głównie kanapę, kolory są zwyczajne, czyli ciepłe, a na niebiesko świeci się ekran komputera. Nabrałem się na to i uznałem, że tak właśnie będzie wyglądać mój pokój/jutub, tyle, że zamiast ciemno musi być jasno, zamiast paleniska będzie brak paleniska, a zamiast drew, półek i kuchenki – książki. Ale poza tym dokładnie identycznie.

 

45 stopni

Problem pierwszy brzmi niewinnie, ale napsuł mi krwi niesamowicie, mianowicie oświetlenie powinno być umieszczone pod kątem 45 stopni. No to umieściłem. Do tego kupiłem sobie takie kółeczko do robienia kółeczek w oczach, bo influłenser bez kółeczek jest fejkowy. Załączyłem oba i ujrzałem mortadelę jednostronną. Moja twarz przestała być bytem 3D, zrobiła się czerwonym plackiem, przy czym nos rzucał taki cień, że efekt wydawał się niemożliwy, plaskate z cieniem jak Mount Everest. Dodatkowo nie mogłem zdecydować, czy ludzka skóra aby powinna mieć taki kolor, dręczyłem różnych przyjaciół, nie wiem, czemu jeszcze mnie nie poblokowali. Niebieskości nie udało mi się uzyskać wcale. Albo była oślepiająca, albo wcale, ewentualnie mogłem oświetlić tym kolorem samego siebie, zyskując plaskatą mortadelę koloru niebieskiego.

Spędziłem na tych cholernych 45 stopniach około trzystu lat, tzn. dwa dni, dopóki nie wpadłem na pomysł, aby zapytać przyjaciółkę-fotografkę, Cristi. Która uświadomiła mi, że jak zwykle myślę jak matematyk, mianowicie zapominam o istnieniu trzeciej osi. (O czym więcej niedługo.) 45 stopni nie miało być od lewej lub prawej, tylko OD GÓRY. Przeniosłem światło na górę i zacząłem posiadać nos.

 

Tiny space!!!!

Problem z brakiem przestrzeni jest taki, że nie posiadam przestrzeni. Nabyłem drogą kupna regał po lewej na górnym zdjęciu, między półką a ścianą umieściłem wielkiej piękności lampę stojącą z papierowym kloszem (jeśli to można nazwać kloszem…) widoczny na zdjęciu dolnym. Lampa dawała mi piękne, ciepłe światło i każda osoba, której pokazywałem efekt komentowała, że ta lampa potwornie rozprasza. Bez lampy wyglądałem, jakby mi zrobiono zdjęcie z fleszem, tylko ruchome i z dźwiękiem.

Cristi zasugerowała zgaszenie oświetlenia górnego i zostawienie samego kółeczka. Tak też zrobiłem, po czym odwróciłem się, by zgasić też lampę i ze zdziwieniem odkryłem, że jest już zgaszona, a jednak świeci. Jak się okazuje, światło dzienne nie zatrzymuje się z szacunkiem na widok mojej lampy, prześwituje przez wątpliwy klosz i podświetla całość na żółto. Poza tym, brakowało mi miejsca na książki oraz książek do miejsca, a całość była plaskata i wyglądała, jakbym zapomniał włączyć kontrastu.

 

 

Uzyskałem jednakowoż nos i stałem się bytem trójwymiarowym.

(Osoby, które powiedzą, że tak jest ładniej zostaną natychmiast zbanowane.)

 

Pragnę niebieskości! Gdzie ona?

Nabyłem lampy LED. Amazon ma nowy trick, który planuję wykorzystywać, mianowicie jeśli oglądam coś bardzo dużo razy, daje mi na to zniżkę. Nie chciałem na lampy wydawać 80 euro, jednak pewnego wieczora okazało się, że mam na nie zniżkę 20% i dodatkowo jeszcze voucher specjalnie dla mnie, za 52 euro nie oparłem się. Lampy przyszły, zachwyciły mnie swą urodą, kamery jednak nie zachwyciły. Gdyby oglądający mój kanał przychodzili do mnie do domu, mieli zerową grubość i w charakterze Płaszczaków wsuwałyby się za biurko, z pewnością doceniliby urodę.

Ale ja CHCIAŁEM NIEBIESKIE.

Rozważałem już kupno bardzo małej drabiny, aby niebieskie światło miało się od czego odbijać, dopóki nie odnotowałem czegoś dziwnego. Mianowicie po prawej stronie paleniska na zdjęciu oszusta-Kanadyjczyka również znajduje się niebieski odblask i nie ma takiej siły, aby pochodził z ekranu komputera niewidocznego w kadrze. Cristi, osoba o cierpliwości godnej Josa, poświęciła czas i pracę, rozrysowując mi śliczny diagram tego, jak ten skurrrrrczaczek zamontował CZTERY światła różnych rodzajów, żeby osiągnąć ten efekt kolorystyczny w TINY SPACE!!!!

 

 

Raczej go nie znajdę (Kanadyjczyka, nie diagramu), bo jak, ale jeśli mi się uda, nie ręczę, że go nie uduszę. Kablem od reflektorka z diffuserem i/lub plastrem miodu.

I tak postanowiłem pozbyć się lampy i dodać drugi regalik, więc odłożyłem lampy, zamówiłem regalik (czy wiedzieliście, że dużo rzeczy niedrogich po dodaniu staje się drogie…?) i postanowiłem, że zajmę się reflektorkami i diffuserami, kiedy przybędzie.

 

Regalik NADCHODZI

Wpierw nadszedł dzień dzisiejszy, a po kilkunastu jego godzinach mniejszy regalik. Jego optymalną szerokość wyliczyłem zapominając o tym, co zwykle, mianowicie o trzecim wymiarze. Szerokość lampy ustaliłem metodą pi razy oko jako 20 cm, regalik mieć będzie cm 40, czyli po usunięciu lampy zajmie mi o 40 cm więcej, niż przed. (Jest to dowód, iż jestem matematykiem. Matematyka poznajemy po tym, że nie umie liczyć, tak samo, jak lekarza po tym, że nie umie pisać.) Zajęty centymetrami lampy nie ogarnąłem, iż 30×40 cm oznacza proporcje 3:4 i uznałem, iż regalik będzie dwa razy szerszy niż głęboki. (Tak, byłem trzeźwy, od kilku miesięcy nie piję niczego mocniejszego niż earl grey…) Nie zauważyłem też, że regalik nie posiada ścianek po bokach, bo nie jest do książek, tylko do bibelotów. Zajmowało mnie wyłącznie 30 cm głębokości oraz niebieskie światło bez drabiny.

Regalik złożyłem z łatwością przy użyciu elektrycznego śrubokręta, zgodnie z instrukcją upewniając się, czy dziurki do wkręcenia krzyżyka o funkcji, eee, jakiejś, znajdują się po tej samej stronie. Owszem, znalazły się. Z lewej po stronie wewnętrznej, zaś z prawej po zewnętrznej. Klnąc w różnych językach podziękowałem św. Ikei za śrubokręt na baterie, jednocześnie plując na firmę Vasagle. Wszystkie meble oprócz krzesła w moim wewnętrznym domku są z Vasagle, gdyż podoba mi się relacja ceny do jakości, tudzież odcień brązu. Przychodzą w płaskich paczkach, w częściach, zabezpieczonych płytami styropianowymi. Tym akurat razem styropian musiał być niedorobiony, może o pół centa tańszy, lub po prostu asertywny i pozytywnie nastawiony do życia, albowiem nieco się rozmnożył. Nie, nie był połamany, tylko luźne kuleczki pochodzące nie wiadomo skąd fruwały sobie dookoła, przyklejając się między innymi do podłogi, części regaliku, śrubokręta, tudzież do mnie. Rozkręciłem, skręciłem, wyplułem kuleczkę, przy pomocy Josa przesunąłem regał pierwszy, odkryłem, że lampa zajmowała 33.5 cm i dzięki temu poszerzyłem sobie tło o centymetrów sześć i pół. Było się uczyć historii.

Oczywiście, ułożone wcześniej strategicznie książki musiałem teraz kompletnie poprzestawiać, żarty (nie dowcipy, ja będący spożywanym, polski język wielce difikultną jest) niebieskim światłem.

 

Książkicore

Na TikToku, którego unikam jak sąsiadki (ognia nie unikam, pcham się do niego wszelkimi siłami), panuje aktualnie książkowa moda na to, żeby mieć w tle książki 1) przeczytane (ta część mody bardzo mi się podoba) oraz 2) oddające naszą osobowość. Jest do tego hashtag, którego nie znam, #książkicore zapewne nie, ale jako człowiek stary (i żarty przez niebieskie światło bez drabiny) nie muszę tego wiedzieć. Moja osobowość składa się z Islandii, Marian Keyes, Chmielewskiej, Wikingów (to jedyne książki, których nie przeczytałem, ale będę musiał, albowiem research), industrialnego i nie tylko designu, muzyki, książek własnych i napisanych przez znajomych autorów – namnożyło mi się tych znajomych – oraz sztuki różnych rodzajów, przy czym jestem wybredny i sztukę oceniam jak kompletny artystyczny grafoman. (Wyjaśnienie: powodem jest moja kompletna artystyczna grafomania. Kiedyś w wiedeńskim muzeum sztuki nowoczesnej mój przyjaciel przyrósł do instalacji video, czekałem, aż sobie pójdzie, bo zaciekawiło mnie, co go tak fascynuje, w końcu z oporami dał się oderwać. Instalacja przedstawiała dwie nagie osoby płci przeciwnych, stojące w miednicach i smarujące się wymiotami. Nie wiem, czy własnymi, czy dostarczonymi przez kolektyw artystyczno-fanowski.)

Dygresja skończona. Ułożyłem pięknie, wszystko równiutko i elegancko, westchnąłem ze zmęczenia podkolorowanego (nie niebieskim) zadowoleniem, po czym odwróciłem się i zobaczyłem na biurku sześć książek, różnej grubości i tematyki, które odłożyłem, bo mi przeszkadzały.

Regalik nowy nie posiada, jak wspomniałem, boków. Jest kompletnie otwarty, jak mój zachwycony umysł na światy fikcyjne, bo tzw. rzeczywistością się brzydzę. Półka po lewej ratuje sytuację posiadaniem boków. Po prawej stronie nie stoi jednak nic. Tzn. stoi tam ściana, ale regalik posiada nóżki, a ściana… te, no… takie drewniane na dole. Pionowe progi, powiedzmy, nie pamiętam tego w żadnym języku. W każdym razie dosunąć do ściany się nie da i ustawić książek tak, żeby natychmiast nie wypadały też nie.

Pierwsze wydanie History of Iceland profesora Gunnara Karlssona (jeśli czytaliście Storytellers, nazwałem tak głównego bohatera, po czym napisałem do prawdziwego poleconego mi profesora i byłem nieco zacukany tym, iż pytam Gunnara Karlssona o wartość farmy Gunnara Karlssona) posłużyło mi jako zatyczka. Wepchnąłem je na siłę między ścianę i coś, czego tytułu nie pamiętam. Jest mi (pierwsze wydanie, nie coś, czego tytułu nie pamiętam) niepotrzebne, ponieważ mam wydanie drugie, rozszerzone, ale nie mogłem się zdobyć na pozbycie się książki pt. History of Iceland nabytej w Reykjavíku. Proszę, jak to dobrze nie rozdawać książek, przy czym za chwilę będzie postscriptum, czym zapychałbym dziurę? (Profesor Gunnar nie żyje, a nawet gdyby, nie czytał raczej po polsku, a w szczególności nie czytał mojego bloga.)

 

Niebieskie światło wpędzi mnie do grobu

Drabinę, ogólnie, posiadam. Nie posiadam na nią miejsca. Zastawienie nią książek nie wydało mi się rozwiązaniem optymalnym. Podświetliłem sobie więc roślinę, co Nina Wum określiła mianem “doniczki disco.” NIE. Jest to doniczka w stylu DRABINY i każdy, kto posiada oczy z pewnością widzi to od pierwszego wejrzenia. Ogniste czerwienie sprawiły mi problem, ponieważ nadal pragnę kolorów jednocześnie ciemnych i jasnych, ścianę oświetliłem wg. siebie właściwie, niebieskość jest, książki są, 45 stopni jest. Wreszcie. Sukces.

Otwarłem Quicktime Player, który zgodnie z nazwą służy do nagrywania filmików, włączyłem kółeczko, włączyłem 45 stopni, lampę niebieską i żółto-czerwoną, zrobiłem screenshota przedstawiającego mój stan umysłowo-cielesno-energetyczny, po czym umarłem ze zmęczenia. Po zmartwychwstaniu czułem się dość zirytowany, głównie tym, iż kiedyś zdawało mi się, że mam wysoki iloraz inteligencji. Oraz Kanadyjczykiem-oszustem. Kilku osobom chciałem opowiedzieć tę sagę, lub przynajmniej fragmenty, których jeszcze nie znały. Notki na MPO30 dawno nie było, poza tym pisanie poprawia mi na ogół humor, więc otworzyłem bloga i kliknąłem “dodaj zdjęcie główne.” Dodałem. I dopiero wtedy zauważyłem, że twarz jest, niebieskie jest, tylko wszystkie książki za moimi plecami są czerwone.

Na moim grobie posadźcie orchidee. Niebieskie.

 

Postscriptum

Ktoś ukradł mi książki.

Przed przeprowadzką pięć lat temu dużej ilości literatury pozbyliśmy się przy pomocy tzw. Małej Darmowej Biblioteczki, zapychając ją co dwa dni i czekając, aż się opróżni. Nie ma jednak takiej możliwości, żebym w niej utknął Grę w klasy po polsku, Bridget Jones w czterech językach, Golden States Michaela Cunninghama które jest książką tak rzadką, że zdobyłem egzemplarz używany z likwidowanej biblioteki, Władcę pierścieni po polsku z literą K zamiast C (odmawiam czytania wersji, gdzie zamiast Keleborna występuje Celeborn, Celeborn to jest program w telewizji gdzie gwiazdy tańczą z noworodkami). Brakuje mi też co najmniej trzech Marian Keyes, w tym pięknej twardej oprawy The Brightest Star in the Sky.

Kiedy jeszcze ból pleców uniemożliwiał mi utrzymanie w rękach hardcovera, kupowałem je i tak, bo lubię rzeczy piękne, po czym czytałem jako e-booki. E-booków posiadam, według Calibre, do którego nie da się upchnąć wersji Kindle co najmniej 1200, czyli w sumie obliczyłbym, że moja kolekcja wynosi około 1500-1700 książek. Po rozdaniu mniej więcej ośmiuset. Zdawałoby się, iż liczba ta powinna być zadowalająca. Otóż: NIE. Domagam się natychmiastowego zwrotu Gry w klasy wydawnictwa, które już nie istnieje, brat nabył mi oprawę twardą, ale nie pasuje mi do reszty. Żądam Bridget Jones którą przeczytałem tyle razy, że w pewnym momencie kupiłem e-booka po to, żeby wersja papierowa nie rozpadła się na drobne kawałki jak Lesio (którego nie mam i NA PEWNO nie wyrzuciłem) oraz Romans wszechczasów (który mam).

Osobę, która podstępem włamała się nam do domu i pozbawiła mnie książek w czterech językach potępiam, ale jeśli odda mi skradzione woluminy, wybaczę. Obawiam się, że jest nią diabeł, który kradł Chmielewskiej igłę, mi na ogół nożyczki. Nie umiem bydlaka przyłapać na kradzieżach, zwłaszcza, że nie wiem, kiedy nastąpiły. Wiecie co? Obstawiam, że cholernik mieszka w Kanadzie, chichocząc złowrogo przy ustawianiu sobie niebieskich reflektorków…