Telewizja rozpieszcza nas dwubiegunowców w ostatnich czasach. Tym razem brytyjski Channel 4 zaprezentował nam godzinny film dokumentalny „Being Bipolar”, w którym terapeutka Philippa Perry upiera się dowieść, że powodem choroby dwubiegunowej jest trauma z dzieciństwa.
Trójka bohaterów to: Paul, na początku w silnej manii, z Chad I; Ashley, który oprócz ChAD cierpi na bliżej niezidentyfikowane schorzenie „ze spektrum autyzmu”; Sean, pani koło 50, z ChAD II. Ashley i Sean zażywają leki, co do Paula, pytanie nie pada. Terapeutka wypytuje wszystkich o to, czy nie mają jakichś traum w dzieciństwie i otrzymuje odpowiedzi: nie, absolutnie, w żadnym stopniu. U Ashleya choroba zaczęła się rozwijać już około drugiego roku życia. Sean stwierdza wręcz, że „od trzydziestu lat zastanawia się nad tym” i nic nie umie wymysleć. Ale szybko dowiadujemy się, że pani Perry nie należy do osób poddających się łatwo.
W programie pojawiają się dwa wywiady z ekspertami. Pierwszym jest Dr Joanna Moncrieff, osoba znana między innymi z tego, że jej zdaniem „medykalizujemy dwubiegunówkę i przepisujemy leki na zwykłe górki i dołki”, założycielka Critical Psychiatry Network i przeciwniczka leków. Pani Moncrieff zdołała nawet udowodnić, że lit — podstawowy lek w terapii dwubiegunówki — w ogóle nie działa, a zgoła pogarsza stan stosujących lek. W programie pani doktor informuje oglądających, że leki w ogóle niczego nie zmieniają, służą wyłącznie jako zamienniki narkotyków zmieniających świadomość, a chorzy zażywają je, żeby się pozbyć zupełnie normalnych uczuć „i ona nie wie, czy to na pewno dobrze”. Zdróweczko pani doktor. Wypada życzyć, żeby kiedyś doznała pani takich górek i dołków, tudzież normalnych uczuć. Dobór Moncrieff do programu jest tym, czym byłoby zaproszenie AstroMarii do programu o szczepionkach.
Drugi ekspert, którego nazwiska nie pomnę, to pan o twarzy łudząco podobnej do sera, który bardzo długo i zawile odpowiada na pytanie, czy dwubiegunówka jest chorobą genetyczną. Skrócona wersja odpowiedzi brzmi „nie”, co ekspert popiera faktem, że w przypadku, gdy jeden z rodziców ma BP, prawdopodobieństwo odziedziczenia choroby przez dziecko to tylko 1/10. Cóż, prawem naukowca jest udzielanie skomplikowanych odpowiedzi, prawem telewizji jest zmuszenie go do postawienia się po stronie „tak” lub „nie”. Odpowiedż pani Philippa interpretuje jako „aha! więc jednak traumy!” i wysyła Sean na sesję terapeutyczną.
W międzyczasie oglądamy Ashleya, jak siedzi na krześle, kiwając szybko głową, jak w chorobie sierocej, tudzież wije się po kanapie z twarzą w dłoniach, Paula, który celuje laską w ścianę tłumacząc, że będzie z niej strzelał laserem. Do połowy filmu nie pada informacja, że Ashley choruje NIE TYLKO na ChAD, dzięki czemu nieuważni widzowie zapamiętają, że dwubiegunowcy siedzą na krześle i kiwają się do przodu i tyłu, wytrzeszczając przy tym oczy. Aż dziwne, że w ogóle poinformowano oglądających o fakcie istnienia BP1, BP2, cyklotymii i BP NOS (choć bez wytłumaczenia, co to wszystko znaczy).
Pod koniec filmu Philippa Perry, której temat kompletnie wymknął się spod kontroli odbiera Sean od terapeutki, sesja z którą była wielkim sukcesem. Panie padają sobie w ramiona. Ashley założył zespół z dwójką poznanych panów. Paul jest w depresji podobnej bardzo do mojej, to znaczy mówić może, ale energii w nim niewiele. Film kończy się bez wniosków, bez sensownego podsumowania, bez pokazania, czym tak naprawdę jest życie osoby z dwubiegunówką. Główne przesłanki, jakie wynosimy z oglądania dokumentu to: „leki nie działają” oraz „dwubiegunowcy sami są sobie winni, bo powinni się wziąć w garść i iść na terapię”. Gratuluję paniom Perry i Moncrieff tak wspaniałej współpracy.
Teraz czekam, aż TVN nakręci odcinek „Tabu” o dwubiegunowcach. Może dowiemy się z niego, że lit powoduje autyzm, a antydepresanty to odmiana heroiny?
PS. Tu po angielsku Claire Gillespie zastanawia się nad tym samym, co ja.
Zdjęcie: „Being Bipolar”, Channel 4