Bezdomny

Dzisiaj miało miejsce coś, co tak mną wstrząsnęło, że aż ogłupiałem. Mianowicie przyszedł do mnie w gości człowiek bezdomny.

Mącenie mi w głowie człowiek, którego nazwiemy Ignacy, rozpoczął natychmiast, wydobył mianowicie z plecaka najpierw ręcznik, potem zaś plastikowe pudełko, które woniało dość potwornie i poprosił grzecznie o odgrzanie zawartości w mikrofali. Prośbę spełniłem, do tego stopnia ogłupiały, że w końcu nie spytałem go nawet po cholerę przynosi do mnie do domu jedzenie, skoro można mnie po prostu poprosić o lunch. Trochę potrwało, zanim sobie przypomniałem, że Holendrzy są skąpi, niekoniecznie muszą mieć ochotę karmić gościa zaproszonego na herbatę, niemniej jednak wydarzenie nadało ton wizycie.

Z odgrzanym jedzeniem, które na ciepło pachniało sto razy lepiej niż na zimno, udaliśmy się do salonu, gdzie ja podłożyłem sobie wytwornie zwiniętą w rolkę poduszkę pod obolałe plecy, a gość przystąpił do konsumpcji. O tym, że Ignacy nie ma chwilowo gdzie mieszkać w sumie wiedziałem, ale nie znałem szczegółów i wyobrażałem sobie, że to jest sytuacja na kilka dni. Tymczasem rzeczywistość wygląda tak, że prawo niderlandzkie uderzyło go zderzakiem i uciekło z miejsca zdarzenia.

Otóż Ignacy mieszkał w mieszkaniu socjalnym, które stracił w taki sposób, że współpracował przy sprawie z panem, który uprzejmie zawiadamiał go, że może ignorować wszystkie nadchodzące pisma z nakazami i zakazami. Wszystko jest załatwione, te pisma to pomyłka przy pracy, w ogóle nie ma o czym mówić. Tak więc Ignacy ignorował, chociaż niepokoiło go nasilanie się częstotliwości utworów, aż pewnego dnia miły pan nagle zmienił front i powiedział Ignacemu, że sam musi wszystko załatwiać i odkręcać. Mój kolega, gdy już znalazł szczękę pod biurkiem, zaczął gorączkowo wypytywać: ale jak to, przecież wszystko miało być dobrze, o co chodzi? Na to miły (dawniej) pan odpowiedział, że mógł w zasadzie się tym zająć, ale „nie miał legitymacji” (czy Wam też staje przed oczyma Duduś?), a tak sam to nie może. Ignacy zażądał wyjaśnienia, czym, jeśli nie legitymacją do działania były jego telefony, maile i wizyty. Pan burczał coś pod nosem, po czym tradycyjnie zapytał, czy może jeszcze w czymś pomóc.

Następne dwie rozmowy z panem Ignacy nagrał, ale nic mu z tego nie przyszło i na koniec listopada został zmuszony do opuszczenia lokalu. Rzeczy znajdują się głównie w przechowalni, zaś Ignacy żyje z plecaka, w którym ma bieliznę, ręcznik, mydło i klapki. Noce spędza na ogół u przyjaciół, dni w bibliotece, bo mają tam darmowe wifi i nie każą płacić za konsumpcję. Jeśli żadne z przyjaciół nie jest dostępne, Ignacy śpi w hostelu, w którym przeszkadza mu głównie to, że w kilkuosobowych pokojach trafia np. na ludzi agresywnych, bo mieszkają w tym pokoju od kilku miesięcy i uważają, że to ich własność, lub też na osoby z bezsennością, które świecą ekranem telefonu, a mój kumpel, podobnie jak ja nie umie usnąć w pomieszczeniu, w którym nie panuje cisza i czerń.

W międzyczasie wystąpił również o zasiłek. Pierwsza pani domagała się od niego adresu korespondencyjnego, którego z oczywistych powodów nie mógł podać, zapytał więc przyjaciółkę, czy się zgadza. Przyjaciółka na wszelki wypadek się nie zgodziła. Podobnie z przyjacielem. W końcu ustalił jakiś tam adres, po czym okazało się, że tak naprawdę nie chodzi o korespondencję, tylko o wizyty, mianowicie inspektorzy urzędu pracy będą wizytować go w ciągu dnia celem sprawdzenia, czy nie pracuje na czarno. Ignacy usiłował wytłumaczyć, że nie wie, którego dnia będzie się znajdować w którym miejscu, możliwe, że będzie w bibliotece, a możliwe, że nie, niemniej jednak prawo jest prawem. Trzecia z kolei urzędniczka wytłumaczyła, że nie chodzi o adresy przeszłe, lecz przyszłe – tzn. Ignacy musi przewidzieć w jasnowidzeniu, gdzie będzie go można znaleźć np. za miesiąc, ponieważ urząd ma na wizyty osiem tygodni. Ignacy okrutnie się zdenerwował, bo jego finanse pozwalają na oczekiwanie dwa, trzy tygodnie, a nie miesiące, urzędniczka obiecała popędzić inspektorów. Na razie nie przyszli.

W Amsterdamie funkcjonują noclegownie. Ale do noclegowni trzeba się dostać. Po dzwonieniu do jednej z nich przez tydzień Ignacy nagle ku swojemu wielkiemu zdziwieniu się dodzwonił i otrzymał beztroską informację, że ten telefon jest odbierany tylko między 11 a 12. W innych godzinach nie jest odbierany i sobie dzwoni. Informacji tej nie ma na stronie WWW, nie jest nagrana na sekretarce, wypisz wymaluj jak z moim egzaminem z języka niderlandzkiego, żeby wiedzieć, że telefon odbierają tylko od 11 do 12 trzeba wiedzieć, że telefon odbierają tylko od 11 do 12. Ucieszony Ignacy rzucił okiem na zegarek, 11:15, pyta więc, czy są miejsca, a pani odpowiada, że nie. Zachęciła go do dzwonienia następnego dnia za minutę jedenasta.

Następnego dnia Ignacy dzwonił za minutę jedenasta, było zajęte, w końcu udało mu się o 11:05 i wszystkie miejsca były już zajęte. Ta piękna chwila miała miejsce wczoraj. Dzisiaj dzwoniła w jego imieniu przyjaciółka, która uzyskała jeszcze inną informację, mianowicie taką, że przez telefon miejsca nie da się załatwić, trzeba przyjść osobiście. Informację uzyskała w INNEJ noclegowni.

– Ale dlaczego nikt nam nic nie powiedział? – spytała przyjaciółka z rozpaczą.

– A bo ja wiem – zatroskała się druga noclegownia.

Gdzie Ignacy śpi dzisiaj, nie wiem, u któregoś z przyjaciół. Zasiłek pojawi się w nieokreślonej przyszłości, oby jak najprędzej. Gorzej z mieszkaniem. Ignacy zarejestrowany jest w WoningNet i ma wypracowane 16 lat. To oznacza, że na liście przydziału mieszkań jest dość wysoko. Kiedy dojdzie do pierwszej (chyba) dziesiątki, zaproszony zostanie z pozostałymi 9 osobami do obejrzenia dwóch lokali. Będzie mógł jeden wybrać, po czym odbędzie się loteria, którą wygra alibo nie. Jeśli jej nie wygra, pozostanie w dziesiątce (tzn. teraz zapewne ósemce), jeśli zaś żaden z lokali mu się nie spodoba, bo jeden będzie np. nad mordownią, a drugi będzie miał sypialnię rozmiaru 50×500 cm, wypadnie z dziesiątki i spadnie na oryginalną pozycję na liście.

Ignacy pożegnał się grzecznie i poszedł. Rozważam w tej chwili, co mu możemy ze Zbrojmistrzem zaoferować, nie chciałem bez porozumienia oferować materacu w naszym salonie, gdzie przez krótki czas sypiała Eugenia. Niemniej jednak największy szok stanowi dla mnie to, że polskie zwyczaje najwyraźniej w ostatnich latach strumyczkiem przeciekały do niderlandzkich urzędów, aż – CIACH! – schwyciły urzędników w swe macki, zamroczyły Ciemnością i spowodowały, że PRAWDZIWY Holender, mówiący swoim językiem tak dobrze, jak tylko się da, członek Mensy jest w tej chwili bezdomnym, tułającym się po cudzych mieszkaniach gościem, który może dostanie zasiłek, jeśli inspektorzy przypadkiem trafią tam, gdzie on się będzie znajdować. Jego główną nadzieją jest w tej chwili diagnoza PTSD, która pozwoliłaby mu być może na znalezienie miejsca w noclegowni dla osób lekko uszkodzonych umysłowo.

W Holandii naprawdę bardzo trudno jest zostać bezdomnym. Trzeba przelecieć systemowi przez palce i potknąć się na wszystkich progach. Ignacemu się udało.

Wpis będzie bez zdjęcia, bo kiedy się we flickra wpisze „homeless” nie pojawia się absolutnie nikt podobny do Ignacego.