Scissor Sisters to zespół, który zabiły tak naprawdę dwie rzeczy: wielki sukces albumu „Scissor Sisters” i wielki sukces singla „I Don’t Feel Like Dancin'”.

Grupa pierwotnie nazywała się Dead Lesbian, a potem Fibrillating Scissor Sisters, złożona była z wokalisty występującego pod pseudonimem Jason Niezwykła Późna Aborcja W Zaułku, producenta, multi-instrumentalisty i bardzo interesującego niedźwiedzia Babydaddy oraz organizatorki kiczowatych imprez kabaretowych Any Matronic (Del Marquis i Paddy Boom, odpowiednio gitarzysta i perkusista dołączyli później). Ich pierwszym singlem był utwór „Electrobix”, który zaistniał głównie w świadomości maniaków electro, np. mojej, ale większą karierę zrobił niepozorny cover ze strony B. Kto odważy się wziąć napuszonych Floydów i przerobić ich na modłę kraksy samochodowej Bee Gees i The Hackera? Scissor Sisters. Ku zaskoczeniu zespołu, Roger Waters i David Gilmour pochwalili utwór, a zespołem zainteresowała się duża wytwórnia Polydor, co ostatecznie miało się okazać zgubą Sióstr, ale nie uprzedzajmy faktów.

„Electrobix” ukazało się nakładem wytwórni dance’owej ATOC (A Touch Of Class). Zespół nagrał dla ATOC album demo, na którym pojawiały się piosenki świetne („Step Aside For The Man”, „Doctor (I’m Only Seeking Dark)”) oraz, powiedzmy delikatnie, dziwne („Bicycling With A Devil”, w którym tytułowy diabeł wyznaje „widzę, jak pieprzysz, też chciałbym pieprzyć, ale nie mogę, albowiem nie mam penisa… […] ja też chciałbym defekować, ale nie mogę, bo mam odbytu” lub „Monkey Baby” – coś w stylu strumienia świadomości na temat „monkey babies having fun, monkey babies on the run”). W tej wersji album nigdy się nie ukazał, chociaż kto umie szukać, ten go ma – pół-oficjalny bootleg „K-Mart Disco” zawiera wszystkie utwory z dema dla ATOC, strony B singli i demo dla Kylie Minogue „Ooh (The Blues)”. Jednak pozostałe piosenki stały się podbudową prawdziwego pierwszego albumu, zatytułowanego skromnie „Scissor Sisters”.

Czytaj dalej

Wersja TL;DR: na razie zostanę przy Spotify.

Z pewnym podekscytowaniem ściągałem aktualizację systemu do 10.10.4 (która popsuła mi wifi, ale na szczęście łatwo się dało naprawić) i iTunes 12.2. Po zainstalowaniu czego trzeba i obowiązkowym restarcie, ujrzałem następującą belkę menu:

Screen Shot 2015-07-02 at 15.25.15

Co trzeba wcisnąć, żeby wejść w Apple Music? Zgaduj zgadula, gdzie złota kula. Otóż trzeba wybrać pomiędzy opcjami For You (muzyka dobrana według mojego gustu, o czym za chwilę), New (samo się tłumaczy), Radio (Beats One) i Connect (feed artystów, którzy wrzucają co mają ochotę, w tym klipy, obrazki, etc.) Wybranie iTunes Store przeniesie nas do standardowego sklepu iTunes, gdzie możemy wyszukać płytę, ale gdy ją już znajdziemy, nie ma opcji streamingu, możemy ją jedynie kupić. Innymi słowy w tym samym programie możemy tę samą płytę znaleźć na dwa różne sposoby, z jednej strony da się streamować i ściągnąć na dysk, a z drugiej da się kupić i ściągnąć na dysk.

Co do streamowania i ściągania na dysk, wyszukałem „Control” Janet Jackson.

Czytaj dalej

Kiedyś, dawno temu, gdy rozpocząłem pracę w Holandii, w ramach pozapłacowych benefitów otrzymywałem €1,250 na zakup nowego komputera i nie kupiłem Maca.

W użyciu był wtedy Mac OS X Tiger, który z nieznanych mi powodów bez przerwy sprawiał problemy, zawieszał się, programy nagle padały bez możliwości zapisania danych. Tak więc wybrałem Windows i zasłużenie cierpiałem. Któż zapomni rozkosze ekranu „trwa instalacja aktualizacji 8 z 495, proszę nie wyłączać komputera” kiedy KONIECZNIE musisz wysłać natychmiast maila? Albo wyskakujące malutkie okienko z pytaniem „czy zrestartować teraz”, które umyka kompletnie uwadze, bo piszesz tekst, po czym system się restartuje bez zapisania owego tekstu? Wiele notek straciłem w ten sposób i po trzech latach, gdy Mac OS X ewoluował do wersji Snow Leopard, nabyłem Maca.

Moje życie nagle stało się o wiele przyjemniejsze i prostsze. Do iMaca dokupiłem iPhone i iPada i byłem niemal idealnym przykładem hipstera (jeszcze wtedy byłem szczupły), brakowało tylko Macbooka i kawy ze Starbucksa. Nic mi się co chwila nie restartowało, wszystko świetnie działało i ogólnie było ekstra, dopóki nie postanowiłem przyoszczędzić i przy odnowieniu kontraktu zamiast iPhone nabyć Szajsunga Crapaxy S III, najgorszy telefon, jakiego w życiu używałem, a trochę ich było.

Czytaj dalej

(Punkt dla tej osoby, która mi przypomni autora i tytuł książki, która zainspirowała tytuł, nie mam jej od lat, a chętnie bym zajrzał. W dzieciństwie mi się bardzo podobała.)

Wiem, że większość [delikatne sformułowanie – red.] czytelników nie przychodzi tutaj dla mojej muzyki, ale tworzenie tejże jest częścią mojego życia od najmłodszych lat. Jako dziecko miałem głos i słuch idealny. Wygrywałem wszystkie konkursy piosenki organizowane na koloniach zimowych i letnich, a wielką sławę zdobyłem, tłumacząc na polski utwór „Sealed With A Kiss” – dwa lata potem stara, bo piętnastoletnia dziewczyna miała w zeszyciku spisane różne teksty piosenek, w tym mój, a ja poprawiałem jej błędy. Nie chciała wierzyć, że dokonałem tego tłumaczenia w szacownym wieku lat 12, dopóki jej nie zaśpiewałem swojej wersji. W tych czasach dawałem impromptu koncerty przy ognisku, otoczony wianuszkiem dziewczyn z wielkimi oczami przepełnionymi zachwytem. Aż szkoda, że byłem 1) za mały i 2) gejem, bo dobiłbym do 500 partnerek przed ukończeniem 15 lat.

Nadeszła mutacja i upierdoliła mi głos. Ze skali porównywalnej z Mariah Carey zostały mi dwie oktawy w dobry dzień. Ale nie powstrzymało mnie to przed dalszym komponowaniem, próbami nagrywania (mój pierwszy album powstał tak, że z Atari 65XE wydobywała się muzyka, obok siedziałem ja i śpiewałem, a całość nagrywała się przez monofoniczny mikrofon magnetofonu Grundig, jeśli dobrze pamiętam) i pożądaniem SŁAWY. Michael Jackson, Prince, Ja. Rzecz jasna, nie w tej kolejności.

Czytaj dalej