W poprzedniej części serialu o tym, że nienawidzę ludzi pisałem, że chciałbym nie oglądać ludzi w ilościach większych niż te, które mi odpowiadają. Chciałbym też znajdować się w miejscach mi odpowiadających, zaś nie – w tych nieodpowiednich. Dzięki Waszym komentarzom na Buniu i blogu, rozmowom ze znajomymi i własnym doświadczeniom trochę sobie własne marzenia skonkretyzowałem.

Pogląd na to, czym byłoby dla mnie wymarzone miejsce do życia zaczął mi się krystalizować, gdy z moją przyjaciółką C. (wspomnianą w ostatniej notce), jej ówczesnym mężem, moim Szacownym Eks-Małżonkiem i psem D. wyjechaliśmy spędzić weekend na łonie natury. O tych wydarzeniach pisałem iks lat temu, ale ważne jest w sumie to, że gdy jechałem na miejsce ciągle uważałem, że najlepsze wakacje to łażenie po sklepach płytowych w Londynie w środku sezonu turystycznego. Jadąc do domu nienawidziłem głośnej muzyki, pijanych nastolatków, oraz czegoś, co po niderlandzku ładnie się nazywa „asociaal”. Nie wiem, czy po polsku „asocjalny” znaczy to samo, mam wrażenie, że nie. Spróbuję więc wytłumaczyć.

Asociaal to osoba, która pali papierosa stojąc pod znakiem „zakaz palenia”. Która o pierwszej w nocy pali gumy jeżdżąc skuterem pod oknami bloku mieszkalnego. Rozmawia przez telefon w kinie, mówiąc głośno, by przekrzyczeć dialogi. Piłą mechaniczną urąbuje żywe drzewo, bo se chce rozpalić ognisko, a zbieranie drewna jest trudne i nudne. (Właściwie nie wiem, jak to ognisko z żywego drewna rozpalili…) Osoba jadąca rowerem (OK) przez pasy (hmm) bez trzymanki (eee) ROZMAWIAJĄC PRZEZ FACETIME. Na video. Nie głosowo. Patrząc się w ekran i prowadząc rozmowę video. Na rowerze. Przejeżdżając przez ludzi. Albo po prostu nasz sąsiad, który odkrył, że bardzo lubi jeden kawałek Justina Biebera, a najbardziej lubi go bardzo głośno, z rozkręconymi basami, bez przerwy przez sześć godzin.

Czytaj dalej

Od jakiegoś czasu coraz trudniej jest mi wyjść z domu. Amsterdam jest bardzo zaludnionym miastem, a ja coraz gorzej reaguję na ludzi. Pod nami, na pierwszym piętrze, mieszka para małżeńska z dwójką dzieci. Kłócą się nieregularnie. Niedawno doszli do wrzasków „ja cię zabiję”. Po naszej interwencji, a potem telefonie na policję, ograniczyli się do „jak chcesz się ze mną rozwieść, droga wolna”. Rodzice ci wychowują dwóch chłopców, jakoś tak chyba 5 i 6 lat (nie rozróżniam wieku dzieci, dorosłych też nie, chłopcy na pewno są mali i tyle wiem na pewno).

Na parterze znajduje się bar. Na ogół niepopularny, od kiedy obok otworzył się drugi bar. Po prawej zaś stronie znajduje się hotel. Wszystkie budynki są stare i mają cienkie ściany. Palacze hotelowi wychodzą na tyły, a barowi – do przodu, przed budynek.

Aby wybrać się gdziekolwiek do miasta, nawet do parku, najpierw muszę udać się na prom. Od kilku miesięcy prom kursuje cały dzień co 7.5 minuty, bo kiedy kursował co 15 minut był zapchany nawet w środku dnia. Zatrudniono też ludzi „kierujących ruchem”, bo osoby czekające na prom dostawały małpiego rozumu w przekonaniu, że transport oddali się jeszcze zanim wysiadający go opuszczą. Dzięki regulacji ruchu nie muszę już złośliwie wjeżdżać w pchających się na mnie ludzi – a mania ta czepia się wszystkich, dzieci, staruszek, turystów i lokalsów. Ale wjeżdżania zaoszczędza mi też fobia społeczna, dzięki której coraz rzadziej w ogóle do promu docieram.

Czytaj dalej

Informacja o tym, że posiadam siostrę bliźniaczkę zaskoczyła zarówno rodzinę, jak i przyjaciół. W szczególności zadziwiła ich informacja o tym, że siostra jest ode mnie o sześć lat młodsza, mieszka w Stanach, poznaliśmy się online osiem miesięcy temu i dopiero kilka tygodni temu spotkaliśmy się w świecie trójwymiarowym. Zaskoczenie jest dla mnie zrozumiałe, ponieważ Anna i ja również do tej pory nie możemy wyjść ze zdumienia tym, że oboje istniejemy jednocześnie, co potwierdzają zdjęcia i zeznania świadków.

Poznaliśmy się w Buniowej grupie fanów i fanek Jenny Lawson. Zaczęło się niewinnie – od odkrycia, że oboje jesteśmy piromanami. W tym czasie ciągle jeszcze próbowałem kuźni, Anna zarówno wtedy, jak i teraz zajmowała się pracą nad biżuterią. Jak wiadomo nadałem imię swemu kowadłu, Anna – swojemu palnikowi acetylenowemu. Zaczęliśmy wymieniać się zdjęciami różnych rzeczy, które albo podpaliliśmy osobiście, albo tylko oglądaliśmy. Przy okazji jednak poznaliśmy się nieco dogłębniej i im dłużej rozmawialiśmy, tym bardziej było oczywiste nasze pokrewieństwo.

Czytaj dalej