W poprzedniej części serialu o tym, że nienawidzę ludzi pisałem, że chciałbym nie oglądać ludzi w ilościach większych niż te, które mi odpowiadają. Chciałbym też znajdować się w miejscach mi odpowiadających, zaś nie – w tych nieodpowiednich. Dzięki Waszym komentarzom na Buniu i blogu, rozmowom ze znajomymi i własnym doświadczeniom trochę sobie własne marzenia skonkretyzowałem.
Pogląd na to, czym byłoby dla mnie wymarzone miejsce do życia zaczął mi się krystalizować, gdy z moją przyjaciółką C. (wspomnianą w ostatniej notce), jej ówczesnym mężem, moim Szacownym Eks-Małżonkiem i psem D. wyjechaliśmy spędzić weekend na łonie natury. O tych wydarzeniach pisałem iks lat temu, ale ważne jest w sumie to, że gdy jechałem na miejsce ciągle uważałem, że najlepsze wakacje to łażenie po sklepach płytowych w Londynie w środku sezonu turystycznego. Jadąc do domu nienawidziłem głośnej muzyki, pijanych nastolatków, oraz czegoś, co po niderlandzku ładnie się nazywa „asociaal”. Nie wiem, czy po polsku „asocjalny” znaczy to samo, mam wrażenie, że nie. Spróbuję więc wytłumaczyć.
Asociaal to osoba, która pali papierosa stojąc pod znakiem „zakaz palenia”. Która o pierwszej w nocy pali gumy jeżdżąc skuterem pod oknami bloku mieszkalnego. Rozmawia przez telefon w kinie, mówiąc głośno, by przekrzyczeć dialogi. Piłą mechaniczną urąbuje żywe drzewo, bo se chce rozpalić ognisko, a zbieranie drewna jest trudne i nudne. (Właściwie nie wiem, jak to ognisko z żywego drewna rozpalili…) Osoba jadąca rowerem (OK) przez pasy (hmm) bez trzymanki (eee) ROZMAWIAJĄC PRZEZ FACETIME. Na video. Nie głosowo. Patrząc się w ekran i prowadząc rozmowę video. Na rowerze. Przejeżdżając przez ludzi. Albo po prostu nasz sąsiad, który odkrył, że bardzo lubi jeden kawałek Justina Biebera, a najbardziej lubi go bardzo głośno, z rozkręconymi basami, bez przerwy przez sześć godzin.