Chmielewska dla zaawansowanych: Psychobiografia gadana, Tadeusz Lewandowski, wyd. Kobra, r. 2005, 380 stron

 

Chmielewska dla zaawansowanych jest książką niezmiernie trudną do nabycia. Wznowień nie ma, e-booka nie ma (przynajmniej ja nie znalazłem), w końcu dopadłem kopii bibliotecznej w świetnym stanie przez Allegro. Po przeczytaniu nie jestem ani trochę zaskoczony, iż wydawnictwo Kobra nie wznawiało utworu. Nie z uwagi na niską jakość, tylko dlatego, że pani Joanna nie miała możliwości zredagowania (a najlepiej napisania) go osobiście.

Jak sama napisała na okładce, “wyszła mu zupełnie koszmarna baba, głupkowata, infantylna, nieznośna, zdezorganizowana umysłowo i porąbana charakterologicznie. Nie wytrzymałabym z podobną kretynką nawet przez pięć minut.” Jest to pewna przesada. Baba owa nie jest kretynką, nie jest infantylna, oraz nie jest głupkowata. Reszta się zgadza. Dodałbym okrucieństwo, złośliwość, przekonanie o własnej słuszności na każdy temat, oraz zerowe zainteresowanie odczuciami innych osób.

Czytaj dalej

Kiedyś, dawno temu, gdy jeszcze istniał heteroblogasek, nabyłem drogą kupna kilka magazynów dla Menszczyzn. W szczególności zapadł mi w umysł magazyn dla kulturystów, w którym Hardkorowy Koksu i paru innych z wielką dokładnością opisywali, co sobie wstrzykują, połykają, względnie w charakterze czopka wkładają w kakaowe oczko (nie, nie pamiętam szczegółów, a nawet tytułu periodyku). Miałem o tym pisać notkę, ale jakoś się chyba nie napisała.

Jednak!!! Zamiast mnie zajął się tym niepodpisany autor serwisu Logo24, który, rzecz jasna, pisze o kobietach. Artykuł zatytułowany jest „Śledztwo!!!” i zaczyna się tak:

Jedno z odwiecznych nieseksualnych marzeń facetów dotyczących kobiet? Znaleźć się między nimi, gdy we własnym gronie bez skrępowania mówią całą prawdę o nas, mężczyznach (oczywiście nie mając świadomości tego, że podsłuchujemy). Trudne do wykonania, ale nie niemożliwe. Wymaga jednak determinacji i zmyślnego planu. W obie te rzeczy uzbroiłem się, wyruszając na miesięczną wyprawę po damskich tytułach prasowych i internetowych, w których śledziłem wszelkie wzmianki o naszej brzydszej płci. Oto efekty mojego „dziennikarskiego śledztwa”.

Szczerze mówiąc, zdarzyło mi się czasem podsłuchać znajomych płci obojga, podczas gdy o mnie rozmawiali i żadnego z tych wydarzeń nie postrzegałem jako wybitnie ekscytujące i ubogacające. Nie, żeby mnie obmawiali (pełna otwartość ma to do siebie, że nie pozostała mi żadna dupa do obrabiania), lub chwalili. Generalnie wymieniali na mój temat dwa zdania i przechodzili do innych tematów. Poczułem się jak Madonna, której Costner powiedział, że jej film był „neat”. ROZMAWIAĆ O MNIE DO CHOLERY!!!! JESTEM FASCYNUJĄCY I KĄTRĄWERSYJNY!!! A oni jakoś nic. No, ale gdybym miał słuchać, jak kobiety głoszą całą prawdę… to też by mnie nie zainteresowało… Cóż.

Czytaj dalej

Postanowiłem trzymać się z daleka od polityki, terroryzmu, ekonomii (zacząłem czytać bardzo ciekawą książkę Yanisa Varoufakisa o powstaniu Unii i euro, ale przerwałem) i skupić się na swoim zdrowiu, które jak zwykle podupada. W szybkim tempie schodzę z jednego z moich leków, ponieważ ujawnił się efekt uboczny, którego nie jestem gotów zaakceptować – wyobraźcie sobie, że np. jedziecie autobusem, albo jesteście w kinie, albo próbujecie zasnąć i przez CAŁY czas kompulsywnie ruszacie prawym ramieniem – w związku z czym w mózgu panowało ostatnio skrzyżowanie kampanii wyborczej Frumpa (o, przepraszam, miało nie być polityki…) z wesołym miasteczkiem. Co do kuźni, spędziłem w niej w zeszły poniedziałek całe 45 minut, trzy razy rozpalałem ogień, popsułem dwa listki, po czym plecy zaczęły mnie boleć tak, jak przed masażami i rozciąganiami u fizjoterapeuty. W związku z czym 27 lipca wybieram się znów do ortopedy, a ponieważ 1 sierpnia Casper The Friendly Kowal rusza na wakacje, nie będę miał okazji stanąć przy palenisku przez ponad miesiąc. Jest mi z tym faktem bardzo źle, tak więc pocieszam się lekturą, zdezaktywowawszy wpierw Facebooka, gdzie mam zdecydowanie zbyt wiele polityki, terroryzmu, ekonomii oraz kowali bez bólu pleców chwalących się nowymi pracami.

Trochę dziwnie jest być rencistą wśród osób posiadających pracę. „Jak spędziłeś dzień?” „Siedziałem nad projektem do 21, na lunch zjadłem spleśniały batonik Mars, który znalazłem w biurku i idę właśnie spać.” Ahem. Dobranoc. To może nie przyznam się, że spędziłem dzień na czytaniu zabawnych książek, słuchaniu muzyki, poszedłem na siłownię, zjadłem co nieco, dużo czasu poświęciłem leżeniu nago na kanapie i piciu wody z cytryną (w Amsterdamie zaczęło się lato, potrwa do czwartku)… i czytałem. No dobrze, umyłem łazienkę, ale wyłącznie z poczucia winy, bo ileż można się głupio śmiać, zwłaszcza nago.

Czytaj dalej

Dzisiaj notka będzie mocno nerdowska (nie enerdowska) i okropnie długa, za co z góry przepraszam.

Po raz pierwszy Macintosha zobaczyłem na własne oczy w roku 1999. Widziałem je oczywiście wcześniej na zdjęciach i wiedziałem, że to komputery dla grafików (w Polsce ich ceny były jeszcze bardziej zaporowe, niż są dzisiaj). Model Maca, na którym dane mi było uczyć się, co to Finder, na zdjęciu powyżej. Urządzenie miało procesor o prędkości 300 MHz (prawdopodobnie w tej chwili Wasz telewizor ma szybszy), dysk twardy 6 GB (prawdopodobnie w tej chwili Wasz tablet z Biedronki ma więcej pamięci) i było niesamowite.

Przyznam się od razu do czegoś naprawdę głupiego: kiedy zaczynałem pracę jako asystent grafika, nie wiedziałem o projektowaniu do tego stopnia nic, że chciałem mierzyć wysokość strony na ekranie linijką. Taką plastikową. No bo skoro what you see is what you get… Szybko mi to wyperswadowano i nauczono korzystania z QuarkXPress oraz eksportowania plików do druku na dyski ZIP, które nazywaliśmy pieszczotliwie zipkietkami. Pojemność dysku ZIP była zawrotna, wynosiła całe 100 MB (tyle zajmuje na Waszym komputerze JEDNA płyta zgrana w niezłej jakości do MP3/M4A) i mogłem na nim zmieścić całą książkę gotową do druku.

ZIP_Drive_100,_2

Czytaj dalej