Kiedyś, dawno temu, gdy jeszcze istniał heteroblogasek, nabyłem drogą kupna kilka magazynów dla Menszczyzn. W szczególności zapadł mi w umysł magazyn dla kulturystów, w którym Hardkorowy Koksu i paru innych z wielką dokładnością opisywali, co sobie wstrzykują, połykają, względnie w charakterze czopka wkładają w kakaowe oczko (nie, nie pamiętam szczegółów, a nawet tytułu periodyku). Miałem o tym pisać notkę, ale jakoś się chyba nie napisała.

Jednak!!! Zamiast mnie zajął się tym niepodpisany autor serwisu Logo24, który, rzecz jasna, pisze o kobietach. Artykuł zatytułowany jest „Śledztwo!!!” i zaczyna się tak:

Jedno z odwiecznych nieseksualnych marzeń facetów dotyczących kobiet? Znaleźć się między nimi, gdy we własnym gronie bez skrępowania mówią całą prawdę o nas, mężczyznach (oczywiście nie mając świadomości tego, że podsłuchujemy). Trudne do wykonania, ale nie niemożliwe. Wymaga jednak determinacji i zmyślnego planu. W obie te rzeczy uzbroiłem się, wyruszając na miesięczną wyprawę po damskich tytułach prasowych i internetowych, w których śledziłem wszelkie wzmianki o naszej brzydszej płci. Oto efekty mojego „dziennikarskiego śledztwa”.

Szczerze mówiąc, zdarzyło mi się czasem podsłuchać znajomych płci obojga, podczas gdy o mnie rozmawiali i żadnego z tych wydarzeń nie postrzegałem jako wybitnie ekscytujące i ubogacające. Nie, żeby mnie obmawiali (pełna otwartość ma to do siebie, że nie pozostała mi żadna dupa do obrabiania), lub chwalili. Generalnie wymieniali na mój temat dwa zdania i przechodzili do innych tematów. Poczułem się jak Madonna, której Costner powiedział, że jej film był „neat”. ROZMAWIAĆ O MNIE DO CHOLERY!!!! JESTEM FASCYNUJĄCY I KĄTRĄWERSYJNY!!! A oni jakoś nic. No, ale gdybym miał słuchać, jak kobiety głoszą całą prawdę… to też by mnie nie zainteresowało… Cóż.

Czytaj dalej

Postanowiłem trzymać się z daleka od polityki, terroryzmu, ekonomii (zacząłem czytać bardzo ciekawą książkę Yanisa Varoufakisa o powstaniu Unii i euro, ale przerwałem) i skupić się na swoim zdrowiu, które jak zwykle podupada. W szybkim tempie schodzę z jednego z moich leków, ponieważ ujawnił się efekt uboczny, którego nie jestem gotów zaakceptować – wyobraźcie sobie, że np. jedziecie autobusem, albo jesteście w kinie, albo próbujecie zasnąć i przez CAŁY czas kompulsywnie ruszacie prawym ramieniem – w związku z czym w mózgu panowało ostatnio skrzyżowanie kampanii wyborczej Frumpa (o, przepraszam, miało nie być polityki…) z wesołym miasteczkiem. Co do kuźni, spędziłem w niej w zeszły poniedziałek całe 45 minut, trzy razy rozpalałem ogień, popsułem dwa listki, po czym plecy zaczęły mnie boleć tak, jak przed masażami i rozciąganiami u fizjoterapeuty. W związku z czym 27 lipca wybieram się znów do ortopedy, a ponieważ 1 sierpnia Casper The Friendly Kowal rusza na wakacje, nie będę miał okazji stanąć przy palenisku przez ponad miesiąc. Jest mi z tym faktem bardzo źle, tak więc pocieszam się lekturą, zdezaktywowawszy wpierw Facebooka, gdzie mam zdecydowanie zbyt wiele polityki, terroryzmu, ekonomii oraz kowali bez bólu pleców chwalących się nowymi pracami.

Trochę dziwnie jest być rencistą wśród osób posiadających pracę. „Jak spędziłeś dzień?” „Siedziałem nad projektem do 21, na lunch zjadłem spleśniały batonik Mars, który znalazłem w biurku i idę właśnie spać.” Ahem. Dobranoc. To może nie przyznam się, że spędziłem dzień na czytaniu zabawnych książek, słuchaniu muzyki, poszedłem na siłownię, zjadłem co nieco, dużo czasu poświęciłem leżeniu nago na kanapie i piciu wody z cytryną (w Amsterdamie zaczęło się lato, potrwa do czwartku)… i czytałem. No dobrze, umyłem łazienkę, ale wyłącznie z poczucia winy, bo ileż można się głupio śmiać, zwłaszcza nago.

Czytaj dalej

Dzisiaj notka będzie mocno nerdowska (nie enerdowska) i okropnie długa, za co z góry przepraszam.

Po raz pierwszy Macintosha zobaczyłem na własne oczy w roku 1999. Widziałem je oczywiście wcześniej na zdjęciach i wiedziałem, że to komputery dla grafików (w Polsce ich ceny były jeszcze bardziej zaporowe, niż są dzisiaj). Model Maca, na którym dane mi było uczyć się, co to Finder, na zdjęciu powyżej. Urządzenie miało procesor o prędkości 300 MHz (prawdopodobnie w tej chwili Wasz telewizor ma szybszy), dysk twardy 6 GB (prawdopodobnie w tej chwili Wasz tablet z Biedronki ma więcej pamięci) i było niesamowite.

Przyznam się od razu do czegoś naprawdę głupiego: kiedy zaczynałem pracę jako asystent grafika, nie wiedziałem o projektowaniu do tego stopnia nic, że chciałem mierzyć wysokość strony na ekranie linijką. Taką plastikową. No bo skoro what you see is what you get… Szybko mi to wyperswadowano i nauczono korzystania z QuarkXPress oraz eksportowania plików do druku na dyski ZIP, które nazywaliśmy pieszczotliwie zipkietkami. Pojemność dysku ZIP była zawrotna, wynosiła całe 100 MB (tyle zajmuje na Waszym komputerze JEDNA płyta zgrana w niezłej jakości do MP3/M4A) i mogłem na nim zmieścić całą książkę gotową do druku.

ZIP_Drive_100,_2

Czytaj dalej

Oczywiście oglądacie wszyscy „Na dobre i na złe”, prawda? I nie przegapicie żadnego odcinka? Od razu wiedziałem. Ja też nie, pod warunkiem, że dotyczy on choroby dwubiegunowej i dobra dusza (całusy) podeśle mi linka do strony internetowej, gdzie (z pewnością legalnie) można go obejrzeć.

W serialu pan Jan zadręcza swoją żonę coraz to nowymi pomysłami na biznes, od hodowli strusi przez restaurację aż do zakładu pogrzebowego. Nie przyjmuje leków, odmawia leczenia szpitalnego. W kuchni szpitalnego barku przyrządza smakowite potrawy, albowiem jak wiadomo każdy szpital jest zobowiązany wpuszczać do kuchni obce osoby bez aktualnych badań. Gdy żona sama ląduje w ślicznym szpitalu, gdzie wszystko jest czyściutkie i błyszczące – wskutek wybicia szyby przez pana Jana, którego, zdesperowana, zamknęła za oszklonymi drzwiami małżonka sama doznała ran ciętych – ten ucieka lekarzom, słyszy dziwne odgłosy, mamrocząc „to jest wszystko bardzo proste” wspina się na rusztowanie, gdzie szczęśliwym przypadkiem zaraz za nim wchodzi psychiatra, po czym wreszcie dzięki staraniom straży pożarnej i (nadzwyczaj przystojnego) lekarza dociera na dół i zostaje oddany w troskliwe dłonie izby szpitalnej. Małżonka wyznaje doktor Agacie, że wytrzymuje z nim, ponieważ bardzo go kocha.

Nie mam się specjalnie co czepiać walorów medycznych pokazanego przypadku. Tak się szczęśliwie składa, że pan Jan cierpi na ChAD typu I i jest w stanie kwitnącej manii, niestępionej żadnymi medykamentami. Wszystko, co pokazano w odcinku mogło wydarzyć się naprawdę, chociaż naprawdę trudno mi wyobrazić sobie, jak szpitalna kucharka zaprasza pana Jana do przyrządzania potraw w jej kuchni. Pan Jan poznał mnóstwo ludzi – potwierdzam, sam w hipomanii staję się ekstrawertykiem i niczego nie pożądam bardziej, jak kontaktu z bliźnimi. Wpadł na pomysł rozkręcenia biznesu – ja też. Zmaksował karty kredytowe – ja akurat nie, ale wydawanie mnóstwa pieniędzy, których się nie posiada jest objawem typowym. Próba samobójcza – cóż mogę rzec, chociaż dość szybko pan Jan przeszedł z fazy „wszystko jest fajne” do „to jest wszystko bardzo proste, dawajcie mi rusztowanie”. Ja nie wychodziłem przez zamknięte drzwi, ale to głównie dlatego, że nikt mnie nie usiłował zamykać, a w szpitalu wylądowałem za własną zgodą (choć mam wrażenie, że bez zgody też by mnie tam wsadzono, tylko nie na oddział dla łatwych przypadków).

To, o czym odcinek serialu nie wspomniał: choroba dwubiegunowa ma DWA bieguny, a pomiędzy nimi jest mnóstwo wolnego miejsca. To, co zobaczyliśmy, było ekstremum. Drugiego ekstremum nie było sensu pokazywać, bo pacjent w głębokiej depresji głównie leży w łóżku i czeka na śmierć, na żadne rusztowania nie włazi i nie zakłada restauracji. Tym bardziej nie było sensu pokazywać stabilności, ponieważ chory na ChAD potrafi spędzić miesiące – ba, lata – zachowując się zupełnie zwyczajnie. I właśnie to mam za złe serialowi, w którym kolejne śliczne lekarki zaskakiwały przystojnych strażaków komunikatem „na rusztowaniu jest CHORY PSYCHICZNIE”. Mujborze! CHORY PSYCHICZNIE wlazł na rusztowanie i na pewno zaraz skoczy, pani Goździkowa, pani wie jacy są ci CHORZY PSYCHICZNIE, prawda? No dobrze, powiedzmy, że w momencie ze strażakami się czepiam, bo wiadomo, że trzeba im prędko wytłumaczyć, żeby ściągnęli pana Jana na dół bez roztrząsania zawiłości sytuacji, ale ten komunikat przewijał się w odcinku częściej.

Nigdy nie miałem pod ręką rusztowania, ale w fazie manii miałem plan rozkręcenia mordobicia w zabawowej części Amsterdamu i wcale mi nie zależało, żeby w tej bójce zwyciężyć, po prostu chciałem, żeby się działo. Na szczęście zanim do tego doszło, wylądowałem w szpitalu, gdzie bardzo szybko zmieniono mi leki. W odróżnieniu od pana Jana, leki biorę zawsze, nie pamiętam, czy w ostatnim roku zdarzyło mi się zapomnieć choćby raz, ale raczej nie. Moja choroba osiągnęła stadium ekstremalne pomimo leków, co więcej, na zmiany reagowałem odwrotnie – im mniej antydepresantu, tym głębsza mania. Ale nikt nie konferował o mnie obniżonym głosem, wskazując mnie palcem i szepcząc, że tam oto siedzi CHORY PSYCHICZNIE. Może trzeba było wleźć na rusztowanie…?

Podobnie jak pan Jan cieszę się posiadaniem ukochanego mężczyzny, który trwa u mojego boku niezależnie od tego, jak się czuję i co wyczyniam. Sytuacja ta jest nietypowa. Choroba dwubiegunowa rzeczywiście potrafi wprowadzić gigantyczny chaos w życie rodzinne. Wydawanie pieniędzy, hiperseksualność, rozkręcanie biznesu hodowli żółwi, bo akurat tak mi wpadło do głowy trzy minuty temu i już rozmawiam z bankiem o kredycie – to nie są rzeczy łatwe do zniesienia. Wzorem pana Jana, ja również mam ChAD typu I. Zdarzało mi się robić rzeczy niebezpieczne (głównie dla mnie), uprawiać seks w dziwnych miejscach i z osobami wysoce do tego niewskazanymi, projektować do trzeciej w nocy naprawdę ładne rzeczy. Z drugiej strony zdarzało mi się też leżeć na kanapie patrząc w sufit przez 16 godzin dziennie, a potem wlec się do łóżka. O depresyjnej stronie ChAD nie wspomina ani serial, ani małżonka (która nawiasem mówiąc łże, iż mąż cierpi na Gravesa-Basedowa, żeby uniknąć przyznawania się publicznie do choroby psychicznej) – pan Jan wydaje się być wyłącznie w ciągłym stanie manii. Ale na moim ulubionym forum dwubiegunowcy z uregulowaną sytuacją rodzinną stanowią zdecydowaną mniejszość. Niektórym związki się rozpadły, niektórzy nie mają odwagi w ogóle spróbować, bo kto zechce CHOREGO PSYCHICZNIE.

O swojej chorobie piszę publicznie, ponieważ uważam, że nie mam się czego wstydzić. Nie jestem pewien, czy serial „Na dobre i na złe” pomógł postrzeganiu dwubiegunowców w społeczeństwie. Nie chciałbym, żeby pewnego dnia podczas rozmowy o pracę przyszły szef powiedział mi, że w wyszukiwarce znalazł informację o mojej chorobie, a dobrze wie, że bipolary włażą na rusztowania i gotują w szpitalnych kuchniach, bo widział w telewizji. Szkoda, że motyw pana Jana został potraktowany jako „dziwadło tygodnia” – pociągnięcie go przez dwa, trzy odcinki mogło wiele dla polskich ChAD-owców zdziałać. Ale serial „Na dobre i na złe” nadaje TVP, a przecież wiadomo, że państwowy nadawca nie musi widzów niczego uczyć. Dlatego właśnie nie trzeba płacić abonamentu… eee… bardzo państwa przepraszam, bardzo.

PS. Na aktualnych lekach hipomanię miałem raz, przez godzinę, najdziwniejszą rzeczą, jaką zrobiłem było tańczenie na pustej ulicy do „Graffiti Heart” Madonny. Nie założyłem restauracji i niczego nie ugotowałem, ale kto wie, co zrobię następnym razem…

PS2. „Dwubiegunówka dla początkujących” jest w trakcie tłumaczenia na polski.