Jakoś tak ze dwa tygodnie temu zaprosiliśmy gościa, jedną dozwoloną sztukę, mianowicie Caspera The Friendly Kowala. Casper, podobnie jak ja, lubi tak zwane niedźwiadki. Lubi to lubi, uściski odpadają. Kiedyś nie znaliśmy się jeszcze aż tak dobrze, by padać sobie w objęcia i zwyczajnie podawaliśmy sobie ręce, o ile coś, co robią dwaj kowale można nazwać „zwyczajnym podaniem ręki”. Nie wolno. Całusów nie uprawiamy, ale gdybyśmy uprawiali, i tak by nie było wolno.

Dotarło to do nas w tym samym momencie. Wykonaliśmy coś w rodzaju dziwnego tańca, udając, że ściskamy się serdecznie na odległość. Po przemyśleniu przywitałem się gestem „Wakanda Forever”, Casper chyba po prostu pomachał. Wieczór spędziliśmy w ogrodzie. Każdy z nas miał osobny stoliczek na szklankę z napojem. Paliliśmy cygara, Casper automatycznie podał mi swoją zapalniczkę, cofnąłem rękę, jakby mi podawał na przykład rozżarzone żelazo. Żaden z nas nie miał żadnych objawów niczego, ale ten durny wirus jest najbardziej zaraźliwy wtedy, kiedy jeszcze nie ma żadnych objawów. Nadal żadnych objawów nie mamy, czyli dwa tygodnie temu mogliśmy sobie padać w objęcia jak politycy komunistyczni, ale 1) wiemy to teraz, a nie wtedy, 2) w międzyczasie któryś z nas mógł się zakazić i gdyby Casper przybył np. teraz, znowu bym zrobił „Wakanda Forever”.

Drugi raz do myślenia dała mi wizyta mojego kochanego przyjaciela, tego od Magicznego Ogrodu. Na ogół witamy się cmokaniem w policzki, a potem uściskiem. No to zrobiłem „Wakanda Forever”, odpowiedzi nie pamiętam, bo wtedy mi właśnie nagle przyszło do głowy to coś poniżej. Nie wiem, jak się pożegnaliśmy, ale na pewno NIE uściskiem ręki, NIE całusem i NIE uściskiem.

Nieco wcześniej przypadkiem odezwałem się nieuprzejmie do sąsiada, który sobie na to nie zasłużył, pani Skankowa i pan Skank jednak się różnią. On zachował się jak najbardziej uprzejmie, zrobiło mi się głupio, uśmiechnąłem się, podziękowałem i już-już podawałem rękę. Wycofałem się w ostatniej chwili, możliwe, że on by odruchowo złapał. Nie wykluczam, że za dziesięć lat będziemy poznawać stare filmy po tym, że ludzie podawali sobie w nich ręce…

Czytaj dalej

Zderzenie rzeczywistości, w liczbie mnogiej, nie przestaje mnie dobijać. Tym razem największym problemem nie jest przyroda, która szaleje i jest to cudownie piękne, tylko sąsiedzi. Basic Skank Nancy zaprasza mianowicie gości. W liczbie mnogiej. W niedzielę przybyły dwie psiapsiółki i siedziały od godziny czternastej do północy. Wiemy to dokładnie, ponieważ o czternastej akurat przybyły i powiedziały nam „hello” (Basicowie-Skankowie się do nas nie odzywają), a o północy Jos poprosił, żeby może przykręciły rechociki, bo jest, cóż, północ. Czasami pojawia się babcia, czasami zaś nie, liczba dzieci waha się od zera do dwóch. Podczas podejmowania psiapsiółek, nie było akurat (chyba) ani męża, ani hipotetycznego wujka, więc nie umiałem stwierdzić, czy impreza była legalna. Legalnie mogą przebywać w domu trzy osoby, chyba, że ma się dzieci, nie trzeba się nadmiarowych pozbywać. Tylko izolacja społeczna chyba nie polega na tym, że za każdym razem są to inne trzy osoby.

Wirus dotyka nas prawie osobiście. Przyjaciółka przeleżała osiem dni na krawędzi, dziewiątego dnia powoli zaczęła z tego wychodzić, już jest nieźle, chociaż nie wiadomo, jakie będą efekty długofalowe. Jej mąż przeszedł chorobę łatwiej, jak zwykłą grypę, ale i tak mu nie zazdroszczę. Koleżanka Josa z pracy wróciła do owej pracy w czwartek, zdaje się dwa dni po tym, jak na koronowirusa umarł pierwszy klient. Holendrzy z testowaniem oszukują, mianowicie zajmujący się tym instytut w przypadku „objawów grypy bez problemów z oddychaniem” każe po prostu siedzieć w domu. Jeśli prawdą są wyliczenia, że śmiertelność wynosi około 3%, to w Holandii nie ma 28 tysięcy zakażonych, tylko 104 tysiące. Przedwczoraj pocieszałem amerykańską przyjaciółkę, która straciła członka rodziny.

Państwo Basicowie-Skankowie żyją w stanie zaprzeczenia, w ogóle nic się nie dzieje, żadne wirusy ich nie dotyczą, ale to przypadek bardziej ekstremalny niż nawet brazylijski prezydent. Zakładam, że należą do grupy przekonanej, że bardzo niedługo „powróci normalność”. Normalności nie było już od bardzo dawna, a może nigdy, zależy od definicji. Jeśli jednak założyć, że oznacza to „stan dotychczasowy” to nie, nie powróci. Nie będzie tak, że pewnego dnia piknie zegar, godzina zmieni się z 23:59 na 0:00 i nagle WTEM wirusa nie będzie, granice się pootwierają, puste konta bankowe zwykłych ludzi zapełnią, a fundusze hedgingowe z powrotem zbiednieją.

*

Ostatnie zachowania polskich polityków wskazują na przeświadczenie, że Unia się rozpadnie i w zupełności się z nimi zgadzam. Trzeba było pandemii, żeby wyszło na jaw, że jakby co, to maseczki są nasze a nie wasze, granice zamykamy, obligacji na poziomie europejskim nie będzie. Nikt inny jeszcze nie posunął się do tego, żeby jak Trump oferować górę pieniędzy za to, żeby szczepionkę mieć NA WYŁĄCZNOŚĆ, ale kiedy już się ta szczepionka pojawi coś mi mówi, że ani nie będzie za darmo, ani nie każdy kraj dostanie do niej równy dostęp…

Przeczytałem wczoraj, że bez dopłat od rządów Big Pharma, czyli duże firmy farmaceutyczne nie pchają się do pracy nad szczepionką, bo im się to nie opłaca i właściwie nie mam nic do dodania. Może Kickstartera zorganizujmy.

Anyway, błyskawicznie wracamy do mentalności plemiennej. Ja mieć szczepionka dobrze, ty mieć szczepionka źle, w Chińczyka kamulcem, bo przywlókł wirusa, Afrykanie niech jak zwykle zdychają, bo nie kupują ajfonów, a ja idę z funflami zanieść wieńce usiąść na ławce z piwem przed wycieczką do babci, bo moja wolność jest warta niż babcine życie. Nie łudzę się, że tego pewnego dnia, kiedy nagle zrobi się normalnie o godzinie 0:00 ludzie leżący w szpitalach ze zdumieniem odkryją, że ozdrowieli, otworzą się wszystkie granice, rasizm zniknie, a Orban natychmiast zrzeknie się bycia dyktatorem.

Czytaj dalej

Pani Agato,

petent przychodzi do pani po gumnie w temacie tego wywiadu, co pan Sroczyński z panią przeprowadził.

Na początek się przedstawię, żeby nie było, że bezimienny hejt się leje.

Nazywam się Ray Grant. Mam 42 lata. Pochodzę z patologii. Bio-ojciec – żonaty konserwatywny katolik zdradzający żonę zgodnie z przykazaniami, ojczym – alkoholik i przemocowiec. Wychowali mnie dziadek i babcia, mama pracowała na dwa etaty. Kiedy ojczym znikł, zabierając ze sobą wszystkie pieniądze, w wieku lat 14 zostałem najstarszym mężczyzną w rodzinie. Ze swych intelektów wymienić mogę: mgr inż. matematyk stosowany, IQ niska MENSA, autor książki, która ostatnio otrzymała wyróżnienie w konkursie na powieść historyczną roku. Od ponad trzynastu lat mieszkam w Holandii. Wyjechałem w 2006 roku, ponieważ nie mogłem dalej żyć w kraju rządzonym przez wariacje na temat PO-PiSu mimo tego, że dobra zmiana jeszcze się nie zalęgła. Otrzymałem wizę dla kennismigrant, czyli emigranta wnoszącego wiedzę specjalistyczną (Holandia nie otwarła jeszcze wtedy dla Polaków rynku pracy). Mimo wysiłków polskich urzędników wizę otrzymał również mój partner z tamtych czasów.

Ulubione napoje posiadam dwa. Jednym jest najtańsza czarna herbata ze ścinków z cytryną, drugim – cola light z whisky, przy czym zaznaczę, że cola jest prawdziwa firmy Coca Coka, żeby sobie pani nie pomyślała, że ja jestem byle kto. Whisky jest taka, jaka w sklepie była w promocji. Spożywałem w życiu stuletniego kalwadosa oraz piwo Mocne Strong firmy Oszą Martens, czasami ze znajomymi kowalami, czasami z najwybitniejszymi umysłami Europy. (Niestety nie filozofowie. Informatycy.) Nosiłem garnitury robione na zamówienie oraz nadpalone bluzy otrzymane w prezencie od osoby, która planowała odzież wyrzucić. Kupiłem sobie kiedyś kurtkę skórzaną za 500 euro, bo przechodziłem obok sklepu i była ładna. Dziesięć lat później nadal ją noszę. Kupiłem też sandały, które rozpadły się po drugim założeniu, oraz kowbojki, których nie nosiłem, bo prawy gwizdał przy każdym kroku.

Te rzeczy nie działy się jednocześnie, ale wszystkie bardzo dokładnie zapamiętałem.

*

Zacytuję panią.

PiS potrzebuje pieniędzy na swoje złe cele, na tworzenie socjalnego parasola ochronnego dla planowego niszczenia demokracji. Jak można w tym pomagać? Wszyscy zaczęli nagle wychwalać młodą lewicę, że się zabrała za sprawy merytoryczne – podatki, emerytury, mieszkania, umowy śmieciowe – ale według mnie robi to w taki sposób, jakby się urwała z choinki. Jakby to były problemy same w sobie, które można wyjąć z kontekstu i przedyskutować osobno. A kontekst jest taki, że mamy rządy półautorytarne i ta tak zwana dyskusja merytoryczna tylko je legitymizuje.

Opowiem pani kilka historyjek o socjalnym parasolu.

Czytaj dalej

Tłumaczenie z angielskiego zawsze wychodzi mi fatalnie, oryginał można znaleźć tu: Extinction is not political.

*

Na tym blogu nie piszę o polityce. Istnieje dokładnie jeden temat uważany za polityczny, na który się nie zamknę – kryzys, lub raczej katastrofa klimatyczna. Jesteśmy daleko poza „zmianą klimatu”, już się zmienił i będzie się zmieniać dalej. Dlaczego „uważany”? Dlatego, że czego by Wam nie wmawiali politycy wyginięcie nie będzie dotyczyć tylko wyborców niektórych partii, chociaż niektórzy wyborcy rzeczywiście przeżyją dłużej i w bardziej komfortowych warunkach. Ci, którzy mają pieniądze, żyją w bogatszych krajach i robią wszystko, żeby nie wpuścić tam innych.

Należę do niższej klasy średniej. Stać nas na kupienie czegoś, co w Holandii określa się mianem „starter house”, pierwszego domu, chociaż nie jesteśmy w wieku starterowym. Ale możemy wziąć kredyt. Mieszkamy w Amsterdamie, co brzmi luksusowo, ale to gówno prawda. Mamy wygodną ilość pieniędzy, nie musimy liczyć każdego centa, ale też nie kąpiemy się w nich wzorem Sknerusa McKwacza. Przeżyjemy dłużej niż bardzo wielu innych ludzi, zapewne dopóki Holandia w całości nie zatonie.

 

Dzięki pieniądzom grzeje się świat

“‘Climate apartheid’: UN expert says human rights may not survive” (Apartheid klimatyczny: ekspert ONZ mówi, że prawa człowieka mogą nie przeżyć), Damian Carrington, The Guardian:

Wzrasta światowe ryzyko „apartheidu klimatycznego”, kiedy bogaci zapłacą za ucieczkę od żaru i głodu spowodowanego przez narastający kryzys klimatyczny, podczas gdy reszta świata będzie cierpieć, stwierdza raport eksperta ONZ ds. praw człowieka.

Philip Alston, specjalny reporter ONZ na tematy głodowania i praw człowieka powiedział, że efekty globalnego ocieplenia podważą nie tylko podstawowe prawa do przeżycia, wody, jedzenia, mieszkania dla setek milionów ludzi, ale również demokrację i rządy prawa […]

„Zmiany klimatu grożą cofnięciem ostatnich 50 lat rozwoju, globalnego zdrowia, redukcji głodu”, powiedział Alston.

Dlatego wspomniałem o naszej pozycji w hierarchii. Mam różne sposoby na ucieczkę. Mogę wybrać się do supermarketu i spędzić mnóstwo czasu w sekcji z nabiałem, zanim ktoś spyta, co robię – wyglądam dziwnie, ale nie jak bezdomny. Mogę spędzić godzinę pod zimnym prysznicem i podlewać kwiatki ile zechcę, nie martwiąc się brakiem wody. Nie ma tu jeszcze pożarów lasów – na razie – ale będą. W zeszłym roku lasy płonęły w kole podbiegunowym. Nie mamy samochodu (to nic dziwnego w Amsterdamie), ogrodu, akcji BP, Shella, i tak dalej. Nie mamy klimatyzacji.

Czytaj dalej