W Seattle rozsiano ulotki-origami, złożone w motylki. Po rozłożeniu ukazuje się wielokrotnie powtórzony tekst „YOU ARE NOT SAFE” (NIE JESTEŚ BEZPIECZN[A/Y/E]), data 28 września 2017 i zdjęcie, na którym brakuje jednego wieżowca, tzw. Seattle Needle. Znam osoby mieszkające w pobliżu; wiele z nich jest w panice, niektóre nie poszły do pracy, mnożą się teorie – według najnowszej, ulotki rozsiał tzw. aktywista antyaborcyjny. Zaiste, ciekawy to sposób chronienia życia napoczętego za pomocą przerażania życia trwającego.

Celem terroru wcale nie jest zabijanie ludzi, wysadzanie budynków czy samolotów. Celem jest wprowadzanie ludzi w stan strachu, w miarę możliwości permanentnego. 11 września miał na celu pokazanie siły – jak łatwo zauważyć, od tego czasu podobnych pokazów nie było, bo i siły tak naprawdę nie ma, ale wiele lat później ciągle się o tym mówi, pamięta datę i tak dalej. Przed wejściem na pokład samolotu odbywają się drobiazgowe kontrole, jakby nie istniała możliwość, że fanatyk dowolnego rodzaju wysadzi się na lotnisku, gdzie jako żywo są wystarczające tłumy. Albo na koncercie Ariany Grande, wyciągnie karabin maszynowy w kinie, wjedzie samochodem w grupę ludzi. To ostatnie wydawało się do tej pory najgorsze, bo przecież każdy/a/e może wsiąść w wynajętą furgonetkę i każdego dnia o każdej godzinie postanowić wjechać w tłum.

Czytaj dalej

Przyśniło mi się dzisiaj, że jestem uchodźcą.

Sen, jak to sen, był surrealistyczny. Miałem ze sobą żonę, syna i brata. Pojawiła się szansa na bezpieczniejszy transport, ale tylko dla jednej osoby. Wypchnąłem dziecko, wciskając mu kłamstwa, że na pewno będzie dobrze i zobaczymy się na miejscu. Jednocześnie czułem się strasznie, bo transport bezpieczniejszy nie oznaczał w pełni bezpiecznego. A nie byliśmy jeszcze w Europie, był to początek naszej ucieczki.

We trójkę, z żoną i bratem, płynęliśmy łodzią, która wydawała się potwornie wolna. Przykrywał nas muślinowy „dach”. W każdej chwili mogliśmy zginąć. Nie mogłem się powstrzymać od wyobrażania sobie: jakie to uczucie, gdy kule karabinu maszynowego przeszywają ciało? Ramiona, plecy, głowę… Przepłynęliśmy. Nie odstrzelono nas.

Cięcie – obudziłem się, wziąłem poranne leki, skorzystałem z toalety, wróciłem do łóżka.

Druga część snu: jestem na Polach Mokotowskich, obok mnie holenderski kumpel, ale we śnie Polak. Kumpel pyta mnie, jak było – jak się czułem podczas przeprawy. Z jakiegoś powodu wsiadam na rower, robię dwa kółka, próbując zebrać myśli i ułożyć odpowiedź. Bo jedyne, co mi przychodzi do głowy, to: strasznie. Było strasznie. I nagle zdaję sobie sprawę, że jestem sam. Nie ma ze mną syna, żony i brata. Przeżyłem tylko ja.

Dawno nie czułem takiej ulgi wstając z łóżka. Dla wielu ludzi to nie jest sen.

Dzisiaj znowu będzie o mojej muzyce.

W maju 2010 rozstałem się bardzo burzliwie z Wikingiem. Obaj nadal się kochaliśmy, ale nie umieliśmy być ze sobą. „It’s not enough to be in love”, jak śpiewa Suzanne Vega.

Dwa lata wcześniej, w 2008, napisałem piosenkę „Saferoads”. Słuchając własnego dzieła miałem ciarki i czułem, że to najlepsze, co kiedykolwiek stworzyłem. Po „Saferoads” przez dwa lata nie napisałem nic. Próbowałem, mam z tego okresu jakieś teksty i fragmenty utworów, ale czego bym nie zaczął dłubać, ciągle czułem, że to nie jest to, co „Saferoads”. Dwuletnia blokada twórcza zakończyła się po rozstaniu i przez kolejne pół roku napisałem i nagrałem ponad dwadzieścia piosenek. Jedenaście z nich znalazło się na albumie Exorcism.

Do promocji własnej muzyki mam niemal taki talent, jak do baletu, więc przez jakiś czas muzyka leżała sobie na dysku, aż poznałem DJa, który się dziełem zachwycił i postanowił mi pomóc z teledyskami. W ten sposób powstał mój pierwszy teledysk, w którym sam się pojawiam. Wygląda dość diabolicznie, ale ja byłem wtedy w hipomanii i w ogóle nie przyszło mi do głowy, że koledzy z pracy mogą być, eee, zaskoczeni. Więc rozpowszechniałem teledysk wszędzie, gdzie się dało, a koledzy z pracy przez pewien czas ostrożnie obchodzili mnie łukiem.

Czytaj dalej

Poniżej wpis sponsorowany.

Wydawnictwo Grodkowskie poprosiło Józia o zrecenzowanie książki. Nie mnie. Mnie nikt nie prosi. Nie jestem z tego powodu wcale smutny, ani mnie to nie uraziło. Co to to nie. Nie przyłapiecie mnie na zgrzytaniu zębami.

Ale temu małemu draniowi może kabelek od ładowarki jednak zginąć pewnego dnia.

*

Recenzja ksionszki A komu czasem nie odbija oraz wyciągnięte wnioski

Zostałem poproszony o napisanie recenzji ksionszki A komu czasem nie odbija. Gdy mówię że zostałem poproszony mam na myśli że Ray zabrał mi ładowarkę do komórki i powiedział że nie odda aż nie napiszę recenzji. Więc napisałem.

Na wstępie do mojej recenzji książki Borzydara Grzebyka A komu czasem nie odbija oraz wyciągniętych wniosków chciałbym powiedzieć isz ksionszka wciongneła mnie bardzo oraz wzbudziła we mnie zainteresowanie. Nie jest ona równiesz bardzo długa, przez co można ją szybko przeczytać. Niestety to oznacza, że szybko się kończy ale to dobrze bo mój telefon szybko się rozładowuje. Więc wada ta cechuje się również zaletami.

Głównym bohaterem książki A komu czasem nie odbija jest Jurek który stracił pracę co przydarza się wielu ludziom w dobie kryzysu. Na szczęście zna on kilku przestępców co pomaga mu przypadkiem wygłosić mowę pogrzebową i znaleźć pracę w przedsiąbr prszedsi firmie „Świętej Pamięci”. Nie zdradzajonc zbyt wielu szczegółów chciałbym powiedzieć że w firmie pracuje chyba Pani Halinka. To mnie bardzo rozbawiło gdyrz Pani Halinka należy do moich wielbicieli. Jurek jest człowiekiem bardzo samotnym nie licząc kota oraz wielu osób które umierają więc nie zdąrza się z nimi zaprzyjaźnić. Oraz kilku szanowanych w mieście przestępców. Oraz pewnej pięknej kobiety. Ale nie uprzedzajmy faktów.

W książce występuje również seryjny morderca Maniuś Brzytewka. Którym jest Jurek albo nie. Nie mogę wszystkiego napisać gdyrz jedną z reguł recenzji jest unikanie spoilerów. Jednakoworz zdradzę Wam że na końcu dowiadujemy się kto jest mordercą. To ważna zaleta książki gdyrz inaczej byłbym jeszcze bardziej zirytowany niż w pszypadku Sagi Ognia i Lodu oraz Trylogii Milenium która miała mieć siedem tomów ale autor umarł. Wiele jest również realistycznych postaci które jednakoworz rozmawiają z użyciem bardzo skomplikowanych słów i zdań co powoduje że powieść można zaliczyć do gatunku realizmu magicznego. Gdyrz tak naprawdę by nie było.

Trochę się bałem bo na okładce napisano że w książce męczy się koty a ja bardzo lubię koty a szczególnie mojego kotka o imieniu Gorgoroth. Jednakoworz na szczęście kot nie zostaje zamordowany przez Maniusia ani przez nikogo innego i wszystko dla kota kończy się dobrze. Mam nadzieję że nie zrujnowałem Wam lektury ujawnieniem tego faktu.

Nie wiem jak napisać o czym książka jest bo tak do końca nie jestem pewny ale wydaje mi się że jest ona o zmaganiach człowieka z systemem oraz z Panią Halinką. I jest ona równiesz o tym że nigdy nie wiadomo co się przydarzy więc zawsze na wszelki wypadek dobrze jest mieć alibi. Dużo się też nauczyłem na temat barów oraz prowadzenia biznesu. Tak więc ksionszka jest bardzo przydatna oraz pełna ważnych informacji i polecę ją każdemu kto potrzebuje się czegoś dowiedzieć na wyżej wzmiankowane tematy.

Na zakończenie mojej recenzji książki Bożydara Grzebyka A komu czasem nie odbija oraz wyciągniętych wniosków chciałbym powiedzieć isz ksionszka ta nie jest wcale taka śmieszna jak napisano na okładce. To znaczy z pewnością jest to najśmieszniejsza powieść o utracie pracy, męczeniu kota i seryjnym mordercy jaką kiedykolwiek czytałem. Jednakoworz tak naprawdę ksionszka wydała mi się trochę smutna z uwagi na pszesadny realizm scen w których występują policjanci oraz przedsiębiorcy. Jako chłopiec młody i naiwny pragnę wieżyć że nasz kraj jest pełen ludzi uczciwych oras inteligentnych którzy mogą znaleść pracę poza światem przestępczo-pogrzebowym. Tak więc mam nadzieję rze w kolejnej ksionszce pana Grzebyka pojawi się więcej magii i mniej realizmu. Jednak poza tym ksionszka bardzo mi się podobała i w sumie to nawet nie potrzebowałem ładowarki bo przeczytałem ją szybko i z pszyjemnością.