Zostałem dobitnie poproszony o zrecenzowanie książki „Bezdomna” pani Katarzyny Michalak.

Niestety, jestem człowiekiem bardzo zajętym, więc o recenzję poprosiłem swojego genialnego kuzyna Józia. Józio ma 7 lat, ale jest bardzo rezolutny, inteligentny, uczy się pisać wypracowania i jest w swojej klasie najlepszy w recytowaniu dyskografii Justina Biebera z pamięci. Tak więc uznałem, że poradzi sobie jakoś i nie pomyliłem się.

Poniżej recenzja. Ortografia i gramatyka oryginału została zachowana kupo tomności. UWAGA!!! SPOILERY!!! NIE CZYTAJ!!! SPOILERY!!! Okej, ostrzegłem.

*

„Zrecenzuj książkę Katarzyny Michalak 'Bezdomna’ oraz przytocz wyciągnięte wnioski”

Na wstępie do mojej recenzji książki Katarzyny Michalak Bezdomna oraz przytoczenia wyciągniętych wniosków chciałbym powiedzieć isz książka podobała mi się bardzo. Gdyrz nie jest bardzo długa (148 stron) a to dobrze, bo można ją szybko przeczytać. Oraz tego samego dnia jeszcze pograć w Call of Duty.

W rozwinięciu mojej recenzji książki Katarzyny Michalak Bezdomna oraz przytoczenia wyciągniętych wniosków chciałbym powiedzieć isz książka zawiera wiele wątków życiowych. Poniewarz jest w niej wiele dramatów takich jak. Aborcja, morderstwo, pobicie, gwałt, bezdomność, horoba psychiczna, otyłość, alkoholizm, niewierność małrzeńska oraz studia z dziennikarstwa. Te wszystkie straszne rzeczy dzieją się jak w życiu, a to oznacza, że książka jest napisana dobrze i realicznie relainsty realsi prawdziwie.

Książka ma dwie bohaterki. Jedna jest chuda i bezdomna i nazywa się Kinga i ma mroczną tajemnicę. Druga jest gruba i dziennikarką i nazywa się Aśka i też ma mroczną tajemnicę, ale mniej mroczną. Wiemy o tym gdyrz poznajemy jej tajemnicę już około strony 30 a to znaczy, że nie jest tak źle. Tak mówi Ray, a on się zna. Jeszcze są bohaterowie męszczyźni, ale oni są wszyscy źli i należy ich określić mianem antybohaterów.

Z książki dowiadujemy się wielu warznych rzeczy o horobach psychicznych. Osoby z horobą psychiczną są niebezpieczne i tszeba uważać gdyrz nigdy nie wiadomo, kiedy zaatakują. Ale te osoby mają z tego powodu wyrzuty sumienia toterz ciągle chcą popełnić samobójstwo. Gdyrz wiedzą, że są niebezpieczne i mordują. Ale nie ze zła tylko z horoby. Dlatego wszyscy się ich boją. Ja terz się bałem ale na szczęście dobrze się skończyło i ałtorka wyjaśniła wszystkie tajemnice i potem się już nie bałem. Ray mówi że wiedział te wszystkie tajemnice już na samym poczontku ale ja myślę że on tylko tak udaje a naprawdę to nie wiedział.

Nauczyłem się terz wielu rzeczy o męszczyznach. My męszczyźni nie mamy serca i bez przerwy wykorzystujemy biedne kobiety. One wszystkie są głupie i sie same o to proszą, a my kierujemy się zwem natury. I to dlatego tak jest. Na szczęście ja nie mam jeszcze zwu oprócz Call of Duty i mam nadzieję że nigdy mi nie przyjdzie, gdyrz to okropna rzecz i prowadzi do aborcji cionż i morderstw i horób psychicznych. Na szczęście w ksionszce jest niewielu męszczyzn bo tylko trzej i pan doktor ktury się nie liczy, więc nie kończy się aż tak źle jak by mogło gdyby był pułk wojska.

Reasumując lektura książki Katarzyny Michalak Bezdomna niesie ze sobą wiele nauk oraz pomaga nam przejść przez meandry życia suchą nogą mimo że inni ludzie wokoła nas są źli i głupi.

Na zakończenie mojej recenzji książki Katarzyny Michalak Bezdomna oraz przytoczenia wyciągniętych wniosków chciałbym przytoczyć moje wyciągnięte wnioski. Są ich trzy. Wniosek jeden: wszyscy męszczyźni są źli, a kobiety są głupie. Wniosek dwa: horoby psychiczne są niebezpieczne i tszeba się ich bać. Wniosek trzy: wszyscy rodzice są podli i toksyczni z wyjątkiem tych niepodłych ale ich jest mało. Aha: no i grube kobiety tzw. wielorybice są głupie i złe, ale dla nich jest jakaś nadzieja choć nie na schudnięcie.

Wywiady z Małgorzatą Terlikowską wzbudziły wiele dyskusji wśród gazetowyborczych feministek płci obojga, które nie mogą zdecydować, czy pani Małgorzata jest biedną ofiarą tyrana, czy silną kobietą o własnym zdaniu. Osobiście skłaniam się ku temu, że kobiety generalnie są w stanie decydować za siebie i zakładanie, że za ciężką dolą pani Małgorzaty stoi mąż-tyran jest trochę za proste. Ale przyjrzyjmy się wywiadom, bo cóż nam więcej powie.

Najpierw Wysokie Obcasy. (Artykuł w pianie siedzi, przykro mi.)

Piąte dziecko?

Nie teraz, poczekam. Chociaż Tomek bardzo by chciał.

Antykoncepcja?

Nie. Nigdy.

Kalendarzyk?

Nieskuteczny. Jest świetna metoda amerykańska – model Creightona – sprawdzona na milionach kobiet. Wystarczy codziennie się obserwować. I notować.

Skoro metoda jest świetna i sprawdzona, to jak pani nie wstyd mówić „antykoncepcja — nie, nigdy”? Antykoncepcja jak w mordę strzelił, tyle, że nie jest zrobiona z gumy ani się jej nie łyka. Z drugiej strony pani Małgorzata nie powiedziała „Hipokryzja? Nie, nigdy” więc może się czepiam.

Fragmenty o śluzie pomijam, bo nie wydają mi się istotne, ewentualnie jako wgląd w umysł osoby, dla której gumka to zło, a „naturalne metody” to zupełnie co innego i się nie liczy.

Te białe [naklejki] z niemowlakiem naklejam w dni płodne […] Amerykanie dodatkowo zachęcają, żeby te naklejki mąż przyklejał. Nie udało mi się Tomka namówić.

Bo antykoncepcja i ciąża to sprawa kobiety, a mężczyzna, pan stworzenia, nie jest od TAKICH spraw. Fuj w ogóle, też pomysł, żeby mąż miał być za ciążę odpowiedzialny.

O piątym dziecku:

Pięć razy dziennie potrafi wracać do tematu, aż robię się zła. „Tomasz, przestań, bo mi wszystko obrzydzisz”. „Dobra, ale widzę po twoich oczach, że byś chciała.”

Ubóstwiam, kiedy mężczyźni mówią kobietom, co one by chciały, bo te głupie nie rozumieją własnych pragnień i chęci.

Idę do swojego lekarza – to również jest osoba mocno związana z kręgami pro-life – i słyszę: „Czy nie wzrusza cię, że dzieci proszą o kolejne dzieci?” [O tym dalej – Ray]

Ubóstwiam, kiedy lekarze-mężczyźni mówią kobietom, co one by chciały, bo te głupie nie rozumieją własnych pragnień i chęci. W ogóle strasznie dużo osób wie, co pani Małgorzata by chciała i niespecjalnie się przejmuje jej poglądami na ten temat. Z drugiej strony jej własna hipokryzja też jest dla mnie męcząca:

Kiedy wchodziliśmy w małżeństwo, ślubowaliśmy, że przyjmiemy tyle dzieci, iloma nas Pan Bóg obdarzy.

No to dlaczego nie chcesz?

Zmięknę, ale jeszcze nie teraz.

No to Pan Bóg decyduje, czy pani Małgorzata używająca świetnej metody amerykańskiej?

Piąte dziecko oznacza też, że będę musiała wysłuchiwać tych wszystkich głupich komentarzy na ulicy […] bo przecież mamy XXI wiek, a tu taka czarna owca […] To się dzieje tu i teraz. Nie jest miło tego wysłuchiwać.

Och pani Małgorzato, ja bym pani mógł tako rzeke wypłakać o pierdołach, których nie jest od pani męża łatwo wysłuchiwać. A jeszcze jemu za to płacą.

Pomijam teraz długi fragment o cudownym poczęciu i niezgodności oddania nasienia do badania z poglądami, żeby zrobić śliczną wrzutkę:

O przedmałżeńską czystość ci chodzi?

Tak. Bo wy, katolicy, robicie z tego straszny fetysz.

Żaden fetysz. To po prostu bardzo wartościowa rzecz, jeśli uda się jej dotrzymać.

I wam się oczywiście udało?

Upsssss — no, bo cudzą moralność zawsze łatwiej oceniać. Homoseksualizm to patologia, rozwód i życie po rozwodzie — ohyda, seks przedmałżeński no już trudno, osoby krytykujące posiadanie piątki dzieci podłe są, antykoncepcja naturalna super, nienaturalna (krowy sobie badają śluz i to jest dowodem naturalności metody?) nie tak znowu super.

Czym się różni katolicka rodzina od niekatolickiej?

[…] Sprowadza się to do dość prostej rzeczy: katolicka rodzina wie, że nigdy się nie rozstanie.

Och, to dlatego nigdy się nie unieważnia ślubów kościelnych.

Jako katolicki rodzic stąpam po cienkim lodzie – nie mogę dopuścić, żeby moje dziecko krzywo patrzyło na Piotrusia, którego wychowuje dwóch tatusiów. A nie daj Boże, żeby Piotrusia przezywało. A z drugiej strony muszę przekazać swoje wartości i „rodzinę” Piotrusia skrytykować. Rozumiesz, że to okropnie trudne?

Ten cudzysłów.

Pani Małgorzato, jak widzę ten cudzysłów (wywiad autoryzowany) to mi jest tak okropnie trudno pani współczuć tego, że wytykana jest pani palcami za posiadanie czwórki dzieci. Thorze, daj mi siłę współczuć pani Małgorzacie.

A teraz wywiad drugi, Tok.FM.

Już tytuł ładny:

Małgorzata Terlikowska: Nikogo nie potępiamy, ale uczymy dzieci, co jest normą. Norma to mama i tata

Jeśli się trochę zna Terlika, to wie się, że pani Małgorzata mówiąc „[my] nikogo nie potępiamy” używa pluralis maiestatis, więc nie jest źle z jej samooceną. No i oczywiście dzieci niczemu nie winne, więc nie życzę państwu Terlikowskim, żeby pewnego dnia się zdziwili. Albowiem wygląda na to, że jeśli któreś dziecko państwa Terlikowskich okaże się nie być idealnie heteroseksualne, to skończy się jak ze mną i moją ciotką, którą widziałem 2 razy przez 8 lat.

Ewa Podolska: W ostatnich „Wysokich Obcasach” na okładce jest zdjęcie Małgorzaty Terlikowskiej i cytat: „Jesteśmy na siebie skazani do końca życia i teraz szlifuję ten kanciasty diament o nazwie 'Terlikowski’ „.

What has she? What has she? What has she done to deserve this?

Pani mówi, że nie jest gotowa, by mieć piąte dziecko…

– Bo to jest wielkie marzenie mojego męża i moich dzieci, żeby w domu pojawił się jeszcze jeden nowy człowiek. Bo mąż uważa, że mamy warunki, mamy siebie, mamy dzieci, które są bardzo otwarte i mnie zachęcają. Najstarsza córka potrafi mi np. zrobić tapetę na ekranie: „Mamo, chcemy dzidziusia”.

Szantaż emocjonalny za pośrednictwem dzieci to zajebista norma do wpajania dzieciom, gratulacje panie Tomaszu, dobry z pana ojciec.

[…] ma pani poczucie, że jest na froncie walki ideologicznej?

[…] To wszystko, czego doświadcza mój mąż, z czym walczy, procesy, które ma z Alicją Tysiąc czy z Anną Grodzka, to nie pozostaje bez wpływu. Bo nie da się wyłączyć emocji, kiedy się wchodzi do domu, tylko to w człowieku jest.

No i teraz jestem ciekaw, czy to była literówka z „Grodzką” czy w rzeczywistości pani Małgorzata powiedziała „z Anną Grodzkim”.

Ale są sytuacje bardzo bolesne, jak wtedy, gdy na Facebooku pojawił się profil „Odebrać dzieci Terlikowskiemu”, za poglądy, i dać gejom na wychowanie.

Co za szczęście, że geje (lesbijki na szczęście nie istnieją) nie mają uczuć i kiedy Terlikowski mówi o nich najgorsze rzeczy, to nikogo nie boli. No i ten profil jest w ogóle na poważnie i zbieramy podpisy pod projektem ustawy w tym temacie, naprawdę pani Małgorzato, klnę się na bumcykcyk i mackę Potwora Spaghetti.

Tomasz walczy ze światem, który nie jest taki, jaki chcielibyśmy, żeby był.

Gdyby pan Tomasz kiedyś przysiadł na tyłku na moment i przestał się wydzierać, mogę mu polecić dobrego psychoterapeutę. Bo walka z całym światem jest bardzo szkodliwa. Nie dla świata, dla walczącego.

Żyjemy tym i staramy się tylko chronić przed tym dzieci.

Ale to jest kwestia czasu. Teraz są małe, ale kiedyś inaczej na to spojrzą.

– Tak. Wkrótce wyjdą na podwórko i zetkną się z tym, z czym pewnie nie chcielibyśmy, żeby się stykały.

Dziesięcioletnie dziecko „wkrótce wyjdzie na podwórko”?

Ale od tego jest nasza praca od podstaw teraz, żeby miały wyrobione pewne opinie, wartości, żeby wiedziały, co jest dobre, a co złe.

I już wiemy, skąd się wzięły dobre, kochające dzieci dręczące mnie w podstawówce za to, że nie grałem w piłkę i nosiłem okulary. Miały wyrobione pewne opinie i wartości.

Moi rodzice się rozwiedli. Przyczyna ewidentnie leżała po stronie ojca. I pomyśleć, że gdybym była dzieckiem, to pani zabroniłaby swojej córce bawić się ze mną.

– Nie chodzi o to, że trzeba zabraniać. Świadomie wysłaliśmy córkę do szkoły katolickiej, prowadzonej przez ludzi ze środowiska, z którego myśmy wyrośli, przez osoby o bardzo ugruntowanych wartościach. Chcieliśmy, żeby miała ten sam przekaz w domu i w szkole.

Bóg broń, żeby się dowiedziała czegoś oprócz jednokierunkowej indoktrynacji. (Proszę patrzeć, jak pani Małgorzata twardo mówi „my” i „nasza”. To nie są pomysły wyłącznie pana Tomasza, a jeśli nawet, to ona się pod nimi świadomie podpisuje.)

To córka nie wie, że są ludzie, którzy się rozwodzą?

– Myślę, że córka wie, różnie się w życiu ludziom układa.

No niestety, nie da się zablokować Internetu, telewizji i zakazać wszystkim heteroseksualistom na świecie publicznego obnoszenia się ze swoim rozwodem.

Nie będziecie się przyjaźnić z rozwodnikiem?

– Też nie jest tak, że nie będziemy chcieli się przyjaźnić. No jest tak, że są pewni ludzie, którzy nie zabiegają o przyjaźń z nami. Nie chcą, no więc nic na siłę.

Po piętnastym kazaniu pt. „Jak wielkie zło wniosłeś w progi naszego świętego domu” zapewne też bym przestał zabiegać.

Ma pani, jeśli chodzi o dzieci, poczucie życia w enklawie, w oblężonej twierdzy. Dzieci oglądają telewizję?

– Nie mamy podłączonej anteny. Mamy telewizor i DVD. Wybieramy im bajki, także w komputerze. Proszą, żeby im włączyć, i ja mam na to wpływ. Zupełnie świadomie nie podłączamy anteny.

To mnie NIEZWYKLE zaskakuje. (Dzieciom też mogę polecić dobrego psychoterapeutę, kiedy już podrosną.)

Żeby nie było niejasności, ja nie mam problemu z brakiem telewizji jako telewizji, mam problem z wycinaniem 90% przekazu ze świata i udawaniem, że wszyscy jesteśmy identyczni.

Pani powiedziała: „Kościół powinien więcej mówić o kobiecych problemach”. Mogłaby pani to rozwinąć?

Padło tam zdanie, że troszeczkę tę przestrzeń feministki przejęły, że one ujmują się za kobietami, za wyborami kobiet, ich prawami. Ale ja mam takie wrażenie, jak czytam internet i prasę, że ten wybór ma się sprowadzać do jednego, że trzeba dać kobiecie szansę, by mogła pracować, rozwijać się, realizować się. Natomiast gdzieś zanika to, że kobieta może się również realizować, świadomie zostając w domu.

Na Thora i Odyna — zgadzam się z Terlikowską 8-o

Na koniec wywiadu dla „WO” opowiedziała pani historię, jak wyjechała do Krakowa i zostawiła męża. A on zaczął dosłownie szaleć, wydzwaniać. Przez znajomego księdza próbował się z panią skontaktować.

– Faktycznie była taka kryzysowa sytuacja. Dwa dni, nawet niecałe. To był pierwszy raz, gdy znikłam na tak długo i mąż został sam z dziećmi. I była taka trochę panika.

Rozumiem, że nigdy żadne z was nigdzie samo nie wyjeżdża?

– Ale nie! Przecież mój mąż ciągle gdzieś wyjeżdża.

Na Thora i Odyna — współuzależnienie.

Na koniec, z pierwszego wywiadu raz jeszcze:

Ten krakowski ksiądz, do którego Tomek dzwonił, powiedział mi coś takiego: „Wiesz, on ciągle jest na widelcu. Naczelny talib RP. I nagle jedyna osoba, której absolutnie może być pewien, że zawsze przy nim stanie, gdzieś wyjeżdża”. Może o to chodzi?

A może pewnego dnia pan Tomasz zawoła „come to bed, Laura Brown”, a pani Małgorzata podejmie bardzo trudną decyzję? A może córka wróci do domu z kolczykiem w nosie — ba, wcale nie wróci — i zakomunikuje, że od dziś nazywa się Macka Zła Szatana, a to jest jej dziewczyna Mrokk Gothic i założyły razem zespół punkowy Pal Kościoły? Czasami odcinanie telewizji, internetu, nieczytanie rzeczy nieprawomyślnych i zakazywanie dzieciom nawiązywania kontaktów poza szkołą katolicką przestaje działać — a im bardziej odcinano, z tym głośniejszym hukiem pękają więzy. Bo choćbyś nie wiem jak się naprężał, świat NAPRAWDĘ nie jest taki, jak Radio Maryja i Tomasz Terlikowski by chcieli.

I bardzo dobrze.

Miałem pisać o czymś innym, ale skoro Papa Ratzi abdykował, to dla uczczenia tego wiekopomnego (?) wydarzenia odniosę się do biskupa Tyrawy, mówiącego o genderze. Biskupi i księża od dawna już są wielkimi specjalistami od seksu, rodzin, rozmnażania i miłości, ale jako żywo nie przyszło mi do głowy, że zajmą się i genderem.

Zanim biskup bydgoski Jan Tyrawa przechodzi do kwestii płci, tłumaczy pokrótce wiernym znaczenie słowa gender. – To angielskie słowo oznacza „rodzaj” – rodzaj męski lub żeński, rozumiany jednak nie jako płeć biologiczna, naturalna, lecz jako zjawisko kulturowe, jako coś, co się wybiera samemu – napisał do wiernych

Nie wiem, z jakiego słownika korzysta biskup Tyrawa, który zresztą jako mężczyzna w sukience narusza pewne schematy genderowe, ale w Oxford Dictionary piszom, że gender to stan bycia mężczyzną lub kobietą (typowo w związku z społecznymi i kulturowymi raczej niż biologicznymi różnicami) i nic tam nie piszą o wybieraniu sobie samemu. Nie, żebym miał z tym problem, rozumiem, że tłumaczenie wiernym, co to jest gender mogłoby zająć dłużej, niż 10 kolejnych kazań. Tak tylko dla porządku.

Zaraz po tym biskup przechodzi do punktowania największych błędów genderowej „ideologii”. – Próbuje ona unieważnić istotę bycia człowiekiem, z którą związana jest także jego cielesność, otrzymywana przecież uprzednio, jako dar natury – pisze Jan Tyrawa.

Wydaje mi się, że to raczej medycyna próbuje unieważnić dary natury takie, jak rak, choroby zakaźne i plagi. Co do cielesności, uważaj, człowieku żyjący w celibacie, bo ci zaraz bezdzietna posłanka Pawłowicz coś o jałowości powie.

W myśl ideologii gender to człowiek sam sobie ma stwarzać tę istotę. W ten sposób konsekwentnie odrzuca się prawdę, że człowiek został stworzony przez Boga jako mężczyzna lub kobieta (por. Rdz 1,27).

Nie może być — PRAWDĘ się odrzuca. Jedyną i niezaprzeczalną. Lecz! Co na to Wszechmogący Potwór Spaghetti?

Z jednej strony – gdy idzie o ekologię, czyli ochronę środowiska, to należy naturę szanować, natomiast – z drugiej strony, gdy w grę wchodzi płeć człowieka to rzeczywistość natury jest kwestionowana.

Sugeruje biskup, że natury nie należy szanować i że ochrona środowiska sprzeczna jest z Wolą Bożą?

Co łączy chrześcijaństwo i etos rycerski?

Nie wiem. Fakt, że obydwa przeszły do historii jakiś czas temu?

Najpierw więc kwestionowanie mężczyzny i kobiety jako istot wzajemnie się dopełniających prowadzi do zakwestionowania małżeństwa i rodziny jako rzeczywistości od początku określonej przez Boga – Stwórcę. () Kolejny skutek, jaki rodzi tego rodzaju ideologia, to ten, iż stara się wmówić, że wszystko to, co dotychczas obowiązywało i co czynimy, jest tylko swego rodzaju stereotypem, z którym należy walczyć.

A przecież nie możemy tak sobie w kółko zmieniać zdania i dlatego powinniśmy pozostać przy stwierdzeniu, że kobiety nie mają duszy, a obejmować kobietę, to jak obejmować wór gnoju. (Sprawdzić, czy Odo z Cluny nie był aby gejem. Ups)

W tę walkę z tym, co tradycyjne, wciągnięte są również międzynarodowe organizacje i niektóre agendy ONZ. Przykładem może być konferencja w Pekinie z roku 1995, czy Rada Europy. Tej walce próbuje się nadać postać prawną, np. w formie ostatnio podpisanej Konwencji w sprawie zapobiegania i zwalczania przemocy.

A przecież tradycyjnie wiemy, że jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije.

Przemoc w rodzinie wiąże się ze stereotypami, a ich źródłem ma być kultura, tradycja, a nawet religia. Zapomina się, że to właśnie chrześcijaństwu jako religii zawdzięcza się promocję kobiety…

Chrześcijaństwu jedynie zawdzięczamy pozycję kobiet w top 3 najważniejszych płci świata, zaraz za mężczyznami! Gdyby nie chrześcijaństwo, do tej pory byłyby ostatnie w rankingu!

…i mówi się o „geniuszu kobiety” nie tylko w odniesieniu do osoby Maryi, ale i ukazując święte kobiety, które podejmowały różne inicjatywy społeczne, np. św. Elżbieta czy Jadwiga Śląska, powołujące zgromadzenia zakonne posługujące chorym, zakładając szpitale i hospicja.

I co? Z pewnością św. Elżbietę czy Jadwigę Śląską mąż lał bez jakichś tam jurokonwencji, LECZ JAKOŚ SOBIE PORADZIŁY i żadnej nie zgwałcono*, bo się nie ubierały prowokacyjnie i nie chodziły gdzie nie trzeba. Tak tak owieczki moje i baranki. Nie będzie nam Łunia przemocy zwalczała!

To na gruncie chrześcijaństwa zrodził się „etos rycerski”, opisywany w licznych utworach literackich.

Ano zrodził. Kilka interesujących faktów o rycerzach:

1. Aby zostać rycerzem, należało się urodzić we właściwej rodzinie (czemu pomyślałem w tym momencie o Korwinie?) bo przecież nie będzie byle bydło rycerzować jak szlachetnie urodzeni;

2. Wielu szlachetnie urodzonych rycerzy pod koniec średniowiecza wykupowało się spod obowiązku walki dla swojego władcy, zamiast tego wysyłając zawodowych żołnierzy (ci już mogli być urodzeni nieszlachetnie);

3. Rycerze generalnie zajmowali się wyrzynaniem ludzi w pień, gwałceniem wieśniaczek („branie w ochronę kobiet”, zdaniem rycerzy, dotyczyło kobiet dobrze urodzonych) oraz okradaniem podbitych miast.

W sumie widzę kilka wspólnych cech z kościołem chrześcijańskim, dobrze, że biskup mi zwrócił uwagę.

Na koniec biskup podsumowuje, że „ideologia gender” przyczynia się do kryzysu rodziny. – Już nie tylko związek mężczyzny i kobiety uważa się za rodzinę, lecz chce się za rodzinę uznać każdy związek dwojga osób, obojętnie czy heteroseksualnych, homoseksualnych, biseksualnych czy transseksualnych.

A gdzie ten kryzys w powyższym zdaniu, bo nie widzę? Osobiście obwiniam nadmiar księży.

Żąda się dla takich związków prawa do adopcji dzieci, nie licząc się z tym, że to właśnie one ponoszą największe straty i doświadczają zła spowodowanego wspomnianą ideologią.

A o ile lepiej byłoby wybudować więcej domów dziecka, z jak najmniejszą ilością personelu bo kryzys, w których dzieci mogłyby się wychowywać mając oba wzorce płciowe: panią kucharkę i pana palacza.

Środowiska feministyczne i związane z nimi grupy promujące związki partnerskie, małżeństwa homoseksualne, czy domagający się przy tej okazji prawa do adopcji podejmują ostatnio inicjatywy rewizji podręczników szkolnych tak, aby treści tam podawane dostosować do tej nowej ideologii. Dokonuje się to pod pretekstem walki o równość i tolerancję, walki z rzekomą przemocą i stereotypami.

A przecież aż tyle dzieci i młodzieży nie popełnia samobójstw, nie zapada na depresję i nie wpada w uzależnienia wskutek prześladowań, żeby się tym od razu przejmować.

W swoim liście biskup Tyrawa powołuje się na przemówienie Benedykta XVI, wygłoszone przed Bożym Narodzeniem. Papież mówił m.in., że bycie osobą to bycie w relacji, zdolność do zobowiązań.

To ciekawe, a skąd papież to wie?

Papież jednocześnie stawia jakże ważne pytania: czy te relacje z drugą osobą można zerwać w każdej chwili?; czy więź na całe życie jest sprzeczna z wolnością?; czy związek jest wart tego, aby z jego powodu cierpieć – przypomina biskup Tyrawa.

Moment, bo nie jestem pewien, czy biskup wyraża w ten sposób poparcie dla związków rejestrowanych, czy małżeństw par jednopłciowych.

Współczesny człowiek, zamiast znosić z cierpliwością spotykające go różne trudne sytuacje, np. chorobę, zło fizyczne, zdradę, niesprawiedliwość, taki czy inny kataklizm lub nieszczęście życiowe, ucieka się w ich rozwiązywaniu do środków podsuwanych przez technikę – takich jak: aborcja, in vitro, eutanazja. Czyniąc tak, nie pokonuje zła, lecz je pomnaża!

Ja na przykład mam w tej chwili grypę i już od dwóch dni rozważam aborcję!!! Tak tak moje robaczki. My, cywilizacja śmierci, nie śpimy! (Bo mamy 39 stopni.) Nie mrugnijcie nawet, bo wam zaraz wleziemy do sypialni i zrobimy in vitro we śnie. Kobietom, mężczyznom, księżom. Wszystkim.

A kogo proponujecie na nowego papieża? Ja bym na tym miejscu widział Ojca Tadeusza, ale ostatecznie może być też John Godson.

* odmawiam komentowania Palikota.

Tytuł nie jest ironiczny.

Tim Ribberink, 20-latek mieszkający we wsi Tilligte koło niemieckiej granicy, popełnił samobójstwo. Tim był ofiarą prześladowań osób homoseksualnych (tak, mowa o Holandii). Pracował w lodziarni, gdzie koleżanki dopytywały się, czy nie jest aby gejem; chłopak obracał sprawę w żart i unikał odpowiadania na pytanie. Na stronie DinnerJudge.nl pojawiły się dwie „recenzje” jego lodziarni, podpisane jego nazwiskiem, z których jeden brzmiał „jestem przegrańcem i homo”, po czym następował adres. Nic więcej na razie nie wiadomo.

Tim pozostawił po sobie liścik, który jego rodzice przekazali prasie, chcąc zwrócić uwagę na problem prześladowania. Liścik był krótki. „Kochani Mamo i Tato, całe moje życie śmiano się ze mnie, napastowano, dręczono i wykluczano. [Ale] Wy jesteście fantastyczni. Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli. Do następnego spotkania, Tim.” Rodzice nie zdawali sobie sprawy, że Tim był ofiarą prześladowań aż do jego śmierci.

Pastor Marinus van den Berg odczytał we wtorek oświadczenie rodziców: „Chcemy, żeby ci, którzy dręczyli [Tima] pomyśleli o konsekwencjach swojego zachowania. Czy mieszkają w Tilligte, czy też nie. […] Chcemy, żeby naprawdę zajęto się problemem prześladowania.” Według van den Berga nowy rząd musi zająć się obiecaną ustawą o przeciwdziałaniu prześladowaniom. „Trzeba stworzyć krajowy rejestr prześladowców, włączyć w niego szkoły i drużyny sportowe i zakazać anonimowych wpisów w internecie”, powiedział pastor.

Tak się złożyło, że kilka tygodni temu Mariska de Haas, redaktorka naczelna tutejszego pisma katolickiego Katholiek Nieuwsblad, miała pecha uzewnętrznić publicznie swoje poglądy na temat homoseksualistów, a w szczególności lesbijek. „Bardzo niepokoiłabym się, gdyby mój syn był gejem, bo homoseksualni mężczyźni mają szokująco wielu partnerów […] wiele dziewcząt, które są lesbijkami, było w przeszłości napastowanych” rzekła de Haas pismu Fabulous Mama. „Wielu chłopców w wieku lat 15 lub 16 jest napastowanych przez starszych mężczyzn” dodała, po czym stwierdziła, że sama już widzi po swoich dzieciach, że nie są homoseksualne. „Gdyby były, czułabym, że jako rodzice zrobiliśmy coś złego.” Dzieci Mariski mają lat 6 (dziewczynka) i 4 (chłopiec).

Wypowiedzi de Haas wzbudziły szok w Holandii, po części dlatego, że Holendrzy zdążyli w międzyczasie przywyknąć do własnego obrazu jako narodu tolerancyjnego, w którym jedyne objawy nietolerancji pochodzą z zagranicy (np. z Maroko, Turcji lub Polski). Tymczasem de Haas jest blond Holenderką, zupełnie nie wyznaje wiary muzułmańskiej i ani trochę nie przystaje do obrazu wściekłego brodatego imama potrząsającego Koranem. Tak więc kiedy raptem kilka dni po ukazaniu się magazynu z wypowiedziami de Haas media zajęły się samobójstwem Tima, wściekły felietonista Luuk Koelman napisał „list otwarty do rodziców”.

W liście/felietonie, wzorowanym na wywiadzie z Mariską de Haas, stwierdzał, że to wszystko ich wina — „mój syn ma 4 lata, ale ja już wiem, że jest hetero — ale gdyby i tak okazał się gejem, czułabym, że jako rodzice zrobiliśmy coś złego”, przeplatając cytaty z de Haas cytatami z oświadczenia rodziców Tima. Burza, która rozpętała się po liście otwartym Koelmana, zatrzęsła krajem. Koelman wycofał swoją kolumnę, kiedy de Haas zaczęto grozić śmiercią. Metro (w którym ukazał się jego felieton) odcięło się od autora i przeprosiło. Autor przeprosił również — rodzinę Tima Ribberinka. Mariska de Haas opublikowała na Twitterze zgorszone „nie do wiary, że ktoś usiłuje wykorzystać śmierć Tima do autopromocji!”. Koelman odciął się stwierdzeniem, że de Haas wcale nie jest lepsza niż ci, którzy dręczyli chłopaka bezpośrednio.

Czy ktoś na tym wszystkim wygrał? Nie sądzę. Zdecydowanie nie Tim. Owszem, udało się zwrócić uwagę na to, że Holandia nie osiągnęła jeszcze tego stopnia tolerancji, którym chciałaby się chwalić. Ale czy cena jest tego warta? Marisce de Haas udało się pokazać, że fundamentalizm religijny mało się różni w wykonaniu uśmiechniętych blondynek i brodatych imamów. Luukowi Koelmanowi udało się pokazać, że czasami można mieć rację i posunąć się za daleko. A tymczasem nadal nie wiadomo, kto dokładnie dręczył Tima, gdzie, kiedy i po co. Ba, nie wiadomo nawet, czy chłopak był gejem. Tego szczegółu nie wyjawił nawet rodzicom.