Zgadało się wśród starych znajomych w temacie: co by się musiało wydarzyć w Polsce, żebyś wyjechał(a).
W 2006 roku w Polsce premierem był Jarosław Kaczyński (kiedy już mu się znudziło udawanie, że premierem jest MaxiKaz). Ministrem edukacji był Giertych. Resztę składu tej bandy sobie daruję, zwłaszcza, że duża część właśnie wróciła na stanowiska. W Trójce słuchałem audycji, do której dzwonili słuchacze narzekać na homoterror i że nie można pedała pobić na ulicy, bo się odpowiada jak za człowieka. Moja ciotka… na ten temat już pisałem dużo i rozwlekle, w skrócie nie widziałem jej już jakoś tak od roku, bo nie życzyła sobie w domu Szacownego (wtedy)Małżonka.
Miałem za sobą różne doświadczenia homofobii okazywanej fizycznie. Kilka lat wcześniej otrzymałem o pierwszej w nocy SMSa od ukochanej osoby „nie denerwuj się, ale pobito mnie na ulicy”. Jak się okazało, kiedy romantycznie szliśmy przez puste miasto trzymając się za ręce, za nami szła banda dresów, jako mężczyźni odważni zaczekali, aż się rozdzielimy, po czym z uwagi na moje oddalenie się autobusem zaatakowali drugiego z nas. Mniejszy, chudszy, świetna ofiara. Zaczął krzyczeć, ktoś podbiegł, dresy uciekły. Miał „szczęście”.
Jakiś czas później byliśmy sobie z Szacownym Małżonkiem w Krakowie. Szliśmy sobie z moją przyjaciółką skarpą. Trzymaliśmy się, SM i ja, za ręce. I nagle zaczęły w naszą stronę lecieć przedmioty. Kawałki drewna, może kamienie, nie zatrzymywaliśmy się celem przyjrzenia. Ale nie daliśmy im satysfakcji uciekając. Ktokolwiek nas tak odważnie zaatakował, albo był pijany, albo kompletnie nie umiał celować.
Gdy w Łazienkach pijani żołnierze, najpewniej z jednostki widzianej przez płot, obrzucali nas puszkami z piwem (nie pustymi! marnowali zupełnie dobre piwo!) zdecydowałem, że będę z tego kraju wyjeżdżać. Mojego zdania nie zmieniło czytanie o parze homoseksualnej zatrzymanej za czyn nieobyczajny (pocałunek), pan, z którym się przez jakiś czas spotykałem, przepełniony tak straszną paranoją, że nie wolno mi go było całować w policzek, bo ktoś zobaczy, a gdy dzwoniła mamusia (od lat mieszkająca za granicą) pan kazał mi być cicho i płynnie łgał, że nadal jest samotny i z nikim się nie widuje. Mojego zdania nie zmieniło zamknięcie Le Madame. Nie zachęciło mnie do pozostania słuchanie, czytanie i oglądanie przekazu: pedały są ohydne, wstrętne i bałamucą nam dzieci. (Pozostałe literki L, T i B wtedy jeszcze były niepopularne.) Płaciłem podatki, wysokie. Państwo wypinało się do mnie zadkiem i zachęcało do soczystych pocałunków. Moja mama na początku reagowała negatywnie, jednak z mijającym czasem sama zaczęła mnie zachęcać do wyjazdu słowami „nie ma miejsca w tym kraju dla ciebie”. Nie było. Wiedziałem o tym. Przypominano mi bardzo regularnie.
W momencie, gdy wyjeżdżałem, Polska była już częścią Unii, ale rynek pracy w Holandii nie był jeszcze otwarty, musiałem więc uzyskać wizę. Moja firma na szczęście była cierpliwa, wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak dobrze trafiłem, więc umierałem ze strachu, że zmienią zdanie. Holandia poprosiła o dokument, iż jesteśmy z Małżonkiem w związku. Rzecz jasna mogła sobie prosić. Poprosili więc o dowód, że obaj jesteśmy stanu wolnego. USC odmówił, bo pary homoseksualne brały zaświadczenia i jechały z nimi brać ślub w zagramanicy. W końcu otrzymaliśmy urokliwy dokument, w którym USC stwierdza, że z uwagi na Konstytucję RP odmawia nam wydania jakiegokolwiek zaświadczenia. Holendrzy dokument przyjęli. Pani z USC, którą napastowałem telefonicznie, opieprzyła mnie, że starają mi się pomóc (!) a ja tu dzwonię i przeszkadzam w pracy. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że to się nie zmieni przez kolejne dziewięć lat, urzędy holenderskie nadal są dla ludzi, ludzie są dla urzędów polskich. (ZUS odrzucił dokument przesłany mailem przez niderlandzki urząd pracy, ponieważ musi być pod nim podpis długopisem.)
Nie byłem emigrantem ekonomicznym. W Polsce miałem pracę doskonałą, wspaniałego szefa, kolegów, wszystkim Wam życzę takiej pracy, jaką ja miałem w Polsce. Nie miała wad. Co miesiąc na moje konto wpływała suma, która umieszczała mnie w 2006 zapewne wśród 5-10% najlepiej zarabiających Polaków. Umówmy się, że w 2006 to było proste, niemniej jednak na niczym mi w kraju-raju nie zbywało. Oprócz godności. Na moją godność pluto, srano, rzygano i podtapiano ją w szambie. Co z tego, że wśród znajomych i w pracy miałem naprawdę niezłe, jak na 2006, stosunki, skoro część mojej własnej rodziny nie życzyła sobie oglądać osoby, którą kochałem? Czy wiecie, jak się czuje człowiek, słuchający w publicznej radiostacji, że nie można mu wpierdolić, bo kara jest jak za człowieka? Niektórzy z Was wiedzą. W Holandii otrzymałem pensję, powiedziałbym, proporcjonalną. Moja firma mogła sobie pozwolić na przebieranie i wybieranie najlepszych ludzi na rynku, a potem płacenie im najlepszych stawek.
Decyzję o emigracji tak ogólnie podjąłem chyba około roku 2000, kiedy wyjechałem do Pragi i odkryłem, że ludzie się do siebie uśmiechają i rozmawiają ze sobą, tak po prostu, bo mogą, a miasto jest kolorowe i fajne. Potem pojechałem do Londynu, potem do Berlina, Wiednia, Amsterdamu i WSZĘDZIE podobało mi się bardziej, niż w Warszawie. Zacząłem czuć fizyczny dyskomfort wracając z rozgadanego, kolorowego Amsterdamu na szaro-bury plac Konstytucji. Do całości dołożyła się depresja, której pozostawanie w 33 1/3 RP nie pomagało ani trochę. I wyjechałem.
Żałuję tylko jednego. Trzeba było wyjechać dużo wcześniej. Zmarnowałem mnóstwo czasu w nadziei… nie wiem, na co. Na zmianę. Zmiana nadeszła, na gorsze. Od 2006 dużo się w Polsce zmieniło, na przykład prezydent Biedroń, posłanka Grodzka i… to w zasadzie mniej więcej tyle. Wyjeżdżając przewidywałem, że Polska dołączy do krajów zachodnich pod względem prawodawstwa dotyczącego mniejszości w ciągu trzydziestu lat. Czytając, co porabia Ziobro nie mam wątpliwości, że moja przepowiednia była słuszna.
Zdjęcie: autor w Amsterdamie w roku 2005. Ciągle tę kurtkę mam, chociaż już bez przypinek. Kiedyś napiszę notkę o tym, czym jest ramoneska dla mężczyzny, ale nie dziś.