Moje życie jest dziko interesujące.
Jak wspomniałem jakiś czas temu, założyłem firmę. Oficjalny początek działalności miał miejsce 23 lipca. Miałem wtedy już dwójkę klientów tupiących z niecierpliwości, żebym wreszcie otworzył, bo chcą wreszcie coś, co diaska, zamówić. Tak więc jeden dzień spędziłem na autopromocji, a potem przystąpiłem do pracy na tempo, bo trzeba się dalej reklamować, a ja nie mam czasu, bo pracuję. 😀 Co jak sądzę, stanowi nienajgorszą wróżbę na przyszłość…
Firma zajmuje się grafiką, programowaniem i sołszjal media coachingiem. Skoro już kowalstwo uleczyło moje wypalenie zawodowe, przystąpiłem z powrotem do dawniej ukochanej roboty i odkryłem, że kręci mnie bardziej, niż kiedykolwiek w ostatnich latach. Odzyskałem wolność i mogę robić to, co chcę, w takich kolorach, czcionkach i kształtach w jakich tylko mi (oraz klientom) się podoba. A podoba mi się na razie bardzo. Trzymajcie kciuki, żeby nie przestało w dniu licytacji mieszkania…
Oprócz tego, w Amsterdamie nadeszła Gay Pride. Amsterdam nie jest Warszawą, więc 32-stronicowa książeczka o Pride jest sponsorowana przez władze miasta, a na największym, hmm, kościele w mieście, Westerkerk (to ten koło Homomonument, pomnika ofiar II wojny światowej zagazowanych za bycie LGTB) wisi to:
Imprezy zaczęły się już w poniedziałek, rozkręciły wczoraj, a kulminacyjnym momentem będzie parada łodzi w sobotę. Jak już pisałem, po raz pierwszy wezmę w niej aktywny udział — znajdę się na łodzi zespołu gejowskiego rugby. Do którego przybył w gości drugi zespół gejowskiego rugby, z Berlina. Żartowałem sobie ze Zbrojmistrzem, że kolekcjonuję zespół rugby, ponieważ poznałem już bliżej dwóch, ale w najśmielszych marzeniach nie spodziewałem się, że poznawanie zespołu pójdzie tak SZYBKO. Po czym przeczytałem na Facebooku Bena Cohena, że Ben przyjeżdża na weekend do Amsterdamu na Pride i nieomal się załamałem z podekscytowania. Jak powiedziałem swojemu bratu, który miał nieszczęście urodzić się hetero 😉 to trochę tak, jakby zaproszono go na imprezę dla dziewczyn Playboya, dziewczyny Hustlera pozazdrościły i spytały, czy też mogą przyjść, a na koniec Jessica Alba stwierdziła, że takiej gali to ona przegapić nie może. Będę próbował zachowywać się w sposób akceptowalny publicznie, trzymajcie kciuki, żebym się z wrażenia nie utopił w kanale…
Oprócz tego, bo rzecz jasna na tym się nie kończy, nagle okazało się, że jestem na wojnie ze swoją siłownią. Z dnia na dzień moja siłownia, do tej pory raczej ekskluzywna, została wykupiona przez tanią markę Fit For Free (lub, jak ją aktualnie określam, Shit For Fee). Nowa marka nie pozwala nam rozwiązać kontraktu (co podobno jest legalne), domaga się dostępu do mojego konta bankowego (po moim trupie), a przygodę zaczyna od zamknięcia z dnia na dzień mojej siłowni na miesiąc celem „remontu”. W ramach remontu sprzęt zostanie wymieniony na tańszy. Nowy, owszem, ale co mi z tego, że on jest nowy, skoro jest też zrobiony z plastiku… Jak widać, nie tylko w Polsce robi się klientów w bambuko. Rozmawiałem już z tutejszą unią konsumencką, która ze zmartwieniem poinformowała mnie, że niestety Shit For Fee nie robi nic nielegalnego — kontrakt po prostu nie ulega zmianie, a w kontrakcie nie było napisane, jakiej firmy jest sprzęt, jaki jest jego wybór, ilu trenerów ma na siłowni pracować, etc. Głównie było tam napisane, ile kasy mam im płacić i jak często… i nie miałem nic przeciwko temu, póki nagle nie okazało się, że zamiast koncertu Kylie Minogue odbędzie się koncert Ke$hy, a ja mam się cieszyć, bo przecież nie muszę do niego nic OD RAZU dopłacić.
Oprócz tego pracuję nad swoim pierwszym płatnym w pieniądzach kesz many remiksem. W zeszłym roku wróciłem do remiksowania, najpierw produkując nieoficjalne bootlegi. Jednym z nich był remiks „Your Loving Arms” Billie Ray Martin, który doczekał się ponad 1400 odtworzeń na Soundcloud i zapewnił mi pracę z BRM już oficjalnie, acz za darmo. Potem udało mi się zrobić parę kolejnych darmowych, ale oficjalnie wydanych miksów. A teraz niderlandzki artysta zaproponował mi produkcję całej płyty, a na początek zapłacił mi za remiks nowego singla. Przyznam, że nie spodziewałem się tego, ale jako ubogi biznesmen, potrzebujący kasy na nowy abonament na nowej siłowni każdą pracę przyjmę. W międzyczasie zaś może ktoś ma ochotę na Kiki?
Oprócz tego… tak, wiem, że już tych słów użyłem… wygląda na to, że to nie ja znalazłem swoją niszę jako kowal, tylko nisza znalazła mnie. Czwarta osoba z rzędu zapytała mnie, czy byłbym chętny i gotów do pracy nad zabawkami dla wspólnoty BDSM. Ciężkie kajdany na nadgarstki, kostki i szyję, krzesła z żelaznymi kajdanami, ciężkie łańcuchy i generalnie cokolwiek się znajdzie w średniowiecznej izbie tortur. Nie do końca to planowałem robić w kuźni, ale skoro są chętni, żeby mi za to płacić, to kimże jestem, by nie spełnić ich marzeń? Jak powszechnie wiadomo, BDSM nie jest mi obce (notka na ten temat w końcu się opublikuje, kiedy znajdę moment, żeby ją skończyć), więc nie dość, że chętnie te rzeczy wykuję, to jeszcze może uda mi się wnieść jakieś twórcze pomysły…?
To w skrócie powody, dla których ostatnio niewiele pisałem… 🙂