Dochód gwarantowany vs tymczasowo zaambarasowany milioneryzm

Dla potrzeb tej notki będę skracać „tymczasowo zaambarasowanych milionerów” i odmiany tej frazy do TZM.

W ostatnich miesiącach pojawiają się informacje o próbach, dokonywanych przez państwa Zachodniej Europy, wprowadzenia tzw. dochodu gwarantowanego (DG). W skrócie DG polega na tym, że dostaje się pieniądze za nic, po prostu za bycie człowiekiem i mieszkanie w danym kraju. Próby te mają miejsce w Holandii, Finlandii, w Szwajcarii przymierzają się do referendum.

Od dłuższego czasu uważam, że DG jest jedynym rozwiązaniem, które zapobiegnie masowemu wymieraniu lub wojnie światowej biednych przeciwko bogatym. Jakiś czas temu ciskano gromy na to, że 85 najbogatszych ludzi na świecie posiada tyle, co najbiedniejsze 3,5 miliarda. Od tego czasu nastąpiła duża zmiana, mianowicie biedniejsza połowa ludzkości ma tyle dóbr, co najbogatsze 62 osoby. TZM polega w zarysach na tym, że osoba zarabiająca np. minimalną pensję głosuje przeciwko podnoszeniu podatków najbogatszym oraz współfinansowaniu systemów ubezpieczeń medycznych i społecznych. Co prawda głosowanie w ten sposób jest całkowicie sprzeczne z interesami osoby, ale uważa ona, że W KAŻDEJ CHWILI może nagle zostać milionerem i wtedy wcale nie będzie chciała płacić wysokich podatków. Specjalizują się w tym, rzecz jasna, Amerykanie, amerykański sen i te rzeczy. Jednak liczba 62 wali po oczach na tyle mocno, że liczba TZM powoli maleje (a jest ich o wiele, wiele więcej niż 62) ponieważ do ludzi powoli dociera, że nie każdy z nich może zostać CEO firmy z Fortune 500.

Bronisław Komorowski przerżnął wybory między innymi przez niedbale rzucone „zausz firmę, weź kredyt”. Problem z zakładaniem firm i braniem kredytów jest po pierwsze taki, że osobie będącej jedynym pracownikiem świeżo założonej firmy nikt nie da kredytu, a po drugie taki, że 92% startupów upada w ciągu trzech lat. TZM uważają, że znajdą się wśród tych 8 procent, 92 procent to z pewnością gópki były i po prostu nie umiały w biznes, albo się nie starały, albo po prostu nie chciały wystarczająco (tu pozdrowienia).

Tymczasem fakty są takie, że pracy będzie na świecie coraz mniej. Donald Trump może sobie grozić pięścią i domagać się, żeby Apple przeniosło składanie iPhonów i tym podobnych z powrotem do Stanów, ale to nie nastąpi po pierwsze dlatego, że w Stanach nie da się szybko znaleźć miliona ludzi, którzy przekwalifikują się w ciągu dwóch dni z „wkręcam siódmą śrubkę” na „wkręcam dziewiątą śrubkę”, a po drugie gdyby Apple płaciło im stawki amerykańskie, a nie dajcie Bogowie może jeszcze ubezpieczenie medyczne, ajfony chodziłyby po 5000 dolarów. Dzięki czemu dodatkowo spadłaby ilość osób, które na owe ajfony stać, bo pracowników Apple US wkręcających śrubki na pewno nie byłoby stać na takie drogie cuda. W Chinach w tej chwili upycha się tego typu powtarzalne czynności, bo nie do pokonania jest argument „mamy miliard ludzi i co nam pan zrobi”, ale coraz bliższy jest dzień, kiedy roboty przejmą WSZYSTKIE prace tego typu. A potem zaczną za nas grać na giełdzie, projektować tkaniny, budować domy, kłaść asfalt, prowadzić taksówki. I wszystkie te rzeczy będą robić o wiele lepiej, niż ludzie. Jedyne, co pozostanie homo sapiensom, to sztuka. Robot nie napisze Makbeta, autobiografii osoby ze schizofrenią, nie nagra nowej płyty Davida Bowiego, nie wykona zajebiście pięknej bramy wjazdowej. Przez kolejną dekadę. A potem zrobi wszystkie te rzeczy o wiele lepiej, niż my.

Ray Kurzweil (i inni) przewiduje nadejście osobliwości (singularity), czyli gwałtownej przemiany świata, jaki znamy. Jedną z możliwych osobliwości jest sztuczna inteligencja. Przyjrzyjcie się temu, co filmowcy potrafią już teraz. Następnym krokiem będzie pozbycie się aktorów. A potem reżyserów i scenarzystów. Sztuczna inteligencja będzie dla nas produkować stuprocentowo realistyczne filmy zgodne z podanymi warunkami brzegowymi. Jak będzie wyglądał świat w 2050 nie wiemy chociażby dlatego, że w każdej chwili Kim Któryś Tam może nacisnąć czerwony guzik, ale na pewno będzie bardzo odmienny od świata z 2016, a jedną z różnic będzie brak pracy dla humanoidów. Wprowadzenie dochodu gwarantowanego wiąże się z kilkoma rzeczami, między innymi z tym, że będzie można zatrudniać ludzi za niewielkie pieniądze (dlatego DG musi wystarczać na przeżycie, bo jego celem nie jest wzbogacenie właścicieli Wal-Marta o kolejne miliardy) i być może dzięki temu będą mogli konkurować z robotami. Wiąże się również z tym, że artyści, którzy w tej chwili głodują, będą w stanie zająć się sztuką i pozwolić sobie na sprzedanie jednego obrazu miesięcznie, zamiast dorabiania w nocy jako ochroniarz budynku korpo. Praca stanie się luksusem, dzięki któremu będzie można dorobić do DG.

DG przeciwni są oczywiście TZM, którzy podnoszą ważki argument pt. „nie z moich podatków”. To, że TZM na ogół mają lat 22, mieszkają z mamusią i tatusiem, są bezrobotnymi wiecznymi studentami „darmowych” uczelni nie ma żadnego wpływu na to, że W KAŻDEJ CHWILI mogą zauszyć startup, który podbije świat, zdobędzie milijony, a potem będą musieli od tych milijonów zapłacić wysokie podatki I CO WTEDY LEWAGI. Tak więc nasz bezrobotny studenciak głosuje na Korwina i obrzuca obelgami „oszalałe lewactwo”, nie zauważając jednocześnie, że jeździ subsydiowanym transportem miejskim, chodzi na subsydiowaną uczelnię, korzysta z subsydiowanej służby zdrowia. W USA, gdzie kapitalizm sięga ideału, mój znajomy w ciągu roku zgromadził rachunki za leczenie przekraczające jego roczny dochód, ponieważ nie przysługuje mu ubezpieczenie medyczne, a leczyć się trzeba. Republikanie są przeciwni systemowi ochrony zdrowia dostępnemu dla każdego, bo PRZECIEŻ NIE Z MOICH PIENIĘDZY i niech biedni zdychają. Ten sposób myślenia prowadzi właśnie do podziału światowego majątku, w którym 62 osoby posiadają tyle, co 3,5 miliarda. Lekarze amerykańscy niech się cieszą ostatnimi latami, może dziesięcioma, kiedy są jeszcze do czegoś potrzebni. Najdłużej będą przydatne pielęgniarki i osoby zajmujące się starymi ludźmi, bo babci Joli nie wytłumaczymy tak, żeby nie umarła ze strachu, że od dziś będzie jej usługiwać C3PO-R2D2 „Robodoc”. A te wszystkie osoby, które będą tracić pracę, będą musiały coś jeść i jeśli 62 najbogatszych się nie zrzuci na jałmużnę w postaci DG, to może się okazać, że nawet naj-naj-najbogatsi nie mają tyle kasy i zdolności przechowywania, żeby obronić się przed armią liczącą miliardy zdesperowanych ludzi. Tu wstawić film „Elizjum” minus mordobicia.

Będzie więcej na ten temat, ale na razie ciekaw jestem komentarzy.

Notkę zainspirował artykuł Kamila Fejfera. Zdjęcie: Pictures of Money.