Rok temu, 9 lipca 2012 ukazał się w polskim Newsweeku artykuł „Dwie mamy, dziecko i szafa”, w którym para lesbijek ujawniła (jak to brzmi) się jako matki Polki, wychowujące wspólnie synka. (I od razu pierwszy zgryz dla muchologów i innych posłów prawicy. Przecież homoseksualiści chcą molestować dzieci. Czemu lesbijki nie adoptowały dziewczynki? TO MUSI BYĆ PODSTĘP.) Rok później Kamila i Beata mieszkają w Anglii.
Wyjechałyśmy z Polski ze względu na…Polskę. Do decyzji przyczynił się brak jakichkolwiek rozwiązań prawnych dla rodzin LGBT, czyli nie tylko względem naszych dzieci (w naszym przypadku chodzi o adopcję biologicznego dziecka jednej z partnerek przez drugą partnerkę – co chyba jest logiczne i zrozumiałe nawet dla konserwatystów), ale głównie o brak zwyczajnej ustawy o związkach partnerskich, o którą błagamy, żądamy, walczymy i…nic.
Rząd jest głuchy, bezczelny, odbiera nam godność poprzez kolejny brak ustawy – ustawy, która karałaby homofobów za poniżające nas wypowiedzi publiczne, mam na myśli ostatnie chamskie wystąpienia posła Pawłowicz. Jak można dopuścić do tego, by jakakolwiek osoba publicznie obrażała społeczeństwo i nadal utrzymywała swoje stanowisko i nie poniosła żadnych konsekwencji? To przelało czarę goryczy i podjęłyśmy natychmiastową decyzję o wyjeździe. Wcześniej snułyśmy tylko plany o tygodniowych wakacjach w Londynie, a w momencie pierwszego wystąpienia posła Pawłowicz, zmieniłyśmy zdanie. Tu nie ma dla nas miejsca, w tym kraju, w którym człowiekiem gardzi człowiek.
Kamila i Beata w rzeczywistości zrobiły to samo, co ja, tyle, że mi to zajęło o siedem lat mniej. Zrozumiałem, że w Polsce nigdy nie będzie dla mnie miejsca, słuchając w Trójce audycji, do której dzwonili homofobowie i z żalem opowiadali, że za pobicie pedała jest taki sam wyrok, jak za człowieka. Okładka Wprost przedstawiała wyjątkowo nieurodziwych i wyjątkowo rozebranych panów z berlińskiej Love Parade, sugerując, że tak właśnie wygląda polska Parada Równości. Zresztą, co się będę powtarzać, opowiadałem tę historię sto razy. Znudziło mi się czekanie na „nieuniknione zmiany cywilizacyjne” i wyjechałem.
*
W ostatnich tygodniach wspominałem o problemach zdrowotnych w rodzinie. Powiem, o co chodzi. Mój Zbrojmistrz miał nowotwór skóry, zdiagnozowany na szczęście dosyć prędko, ale za to złośliwy. (Być może piszę coś medycznie bez sensu, ale wyznam, że nawet po angielsku się na tym nie znam, a co dopiero po polsku.) Po pierwszej operacji, podczas której usunięto mu niby to niewinne znamię, w ogóle nie przychodziło nam nic podobnego do głowy, aż dopóki nie wybrał się na kontrolę — na której spodziewaliśmy się klepnięcia w ramię i stwierdzenia, że wszystko jest OK — i nagle zawaliły nam się plany. Zamiast rozważań nad urlopem i barbecue zaczęliśmy szukać w Internecie informacji o tym, co to jest głębokość Breslowa i co sądzić o liczbie Clarka.
Trauma spowodowana mieszkaniem w Polsce nie została przeze mnie wyparta całkowicie (co widać chociażby po tym, że piszę nadal tego bloga). Przeraziłem się możliwością, że coś się teraz wydarzy, a ja stracę dostęp do informacji medycznej o moim ukochanym. Zwyczajnie nie obudzi się po operacji, nie da się do niego dodzwonić, a mi odmówią wstępu na oddział szpitala. A co, jeśli będzie trzeba podjąć jakąś decyzję dotyczącą dalszego leczenia? Te i inne teoretyczne pytania nagle pojawiły się w praktyce. Czy musimy wziąć nagły ślub tylko po to, żebym mógł go odwiedzić po operacji?
Zbrojmistrz uspokoił mnie, tłumacząc, że tutaj jest Holandia. Ja jestem jego osobą wyznaczoną do kontaktu, co oznacza, że nikogo innego nie będą w ogóle do szpitala fatygować, a co dopiero wpuszczać, albo i nie. Do przypadku mojego mężczyzny przydzielono głównego chirurga, który wykonał operację, oraz panią praktykantkę, dostępną 7 dni w tygodniu pod komórką celem udzielania informacji. (To, że 7 dni się niespecjalnie przydało, to inna sprawa — Zbrojmistrz wszedł na oddział o 7:30 rano we wtorek, opuścił go zaś w ten sam wtorek 9 godzin i 15 minut później, zoperowany, po posiłku i z zapewnieniem, że na pewno szwy nie rozprują mu się od bardzo powolnego wejścia po schodach.) Pani praktykantka dostępna była wyłącznie jednej osobie, mnie. Gdyby ktoś inny chciał zasięgać informacji o Zbrojmistrzu, np. gdyby takich informacji chciała jego mama, musiałaby dzwonić do mnie.
Od razu dodam, że moje panikarskie pytania nie doczekały się odpowiedzi, bo wszystko poszło dobrze.
Po operacji odebrałem go i przywiozłem do domu taksówką. Przez pierwsze kilka dni biegałem dookoła i donosiłem herbatę, gotowałem, podawałem pilota od telewizora, ba — posuwałem się do wspólnego oglądania „Bargain Hunt” i „Classic Gardens”, czy jak też toto się nazywa. Graliśmy na tablecie w Carcassonne. I czekaliśmy na wyniki biopsji węzła limfatycznego, żeby dowiedzieć się, czy są przerzuty i będzie chemia, czy też nie.
W poniedziałek rano weszliśmy do gabinetu pana doktora, który uściskał nasze dłonie i bez zbędnych wstępów ogłosił, że przerzutów nie stwierdzono. Węzeł jest czysty, guz wycięty wraz z bezpiecznym marginesem, rana goi się prawidłowo, opuchlizna co prawda jest, ale zejdzie, ale wszystko jest w porządku. Trochę łez się w tym szpitalu polało od chwili jego wybudowania, teraz doszły nasze. Poszliśmy uczcić wyniki kawą i ciachem — nawet Zbrojmistrz, który jest większym twardzielem, niż ja w końcu przyznał, że jednak trochę się bał. Trzymaliśmy się za ręce, cmokaliśmy w usteczka i generalnie afiszowaliśmy się orientacją ile wlazło. I przeszkadzało to konkretnie nikomu. Nie krzywiła się do nas kelnerka w kawiarni, nie mamrotał pod nosem pan doktor, pani pielęgniarka nie robiła min. Turek, leżący w pooperacyjnej obok Zbrojmistrza bardzo się przyglądał mojej fryzurze, ale jeśli robił jakieś nieprzyjemne komentarze, to bardzo dobrze się z tym ukrywał. Nikt nie zadawał głupich pytań w stylu „czy to na pewno pana partner”. Nikt nas nie pobił, nie obrażał, nie opluł, nie zabraniał, nie odmawiał patronatu, nie zakazywał, nie odmawiał, nie odrzucał, nie obrzucał (jajami, grudami błota, puszkami z piwem, różnymi rzeczami we mnie w Polsce rzucano), ani nie porównywał Holandii z Rosją.
I tak wygląda równe traktowanie, pani pełnomocniczko do spraw równego traktowania. Fuck you, Platformo. Sami na siebie głosujcie.
Źródło: https://www.facebook.com/Miloscniewyklucza
Serdeczne pozdrowienia z Amsterdamu dla dwóch nowych Angielek, Kamili i Beaty.
PS. Proszę BEZ MEDYCZNYCH KOMENTARZY. W szczególności takich typu „na kontroli może się jeszcze okazać coś innego”. Ten temat uważam za zakończony na blogu. Gratulować wolno.