Gdybym był ja prezydentem, uha

Umówmy się, że moje szanse są nadzwyczaj marne, a pozbycie się obywatelstwa polskiego nie spowoduje ich gwałtownej poprawy, ale zawsze można puścić wodze wyobraźni, prawda? Na przykład Komorowski aktualnie wyobraża sobie, że referendum w temacie JOW-ów spowoduje, że wyborcy Kukiza na niego zagłosują. Czyż to nie urocze?

Jajakoko prezydent posłuchałbym niektórych rzeczy, które mówili moi kontrkandydaci w wyborach. Na przykład Magdalena Ogórek (!) zasugerowała, że zbierze team bezpartyjnych prawników, którzy od zera napiszą prawo podatkowe, zgłosi rezultat jako ustawę prezydencką i będzie wetować wszystko, co Sejm uchwali, dopóki nie zajmą się jej ustawą. Bardzo mi się ten pomysł podoba. Chociaż nie wiem, czy moja wizja prawa podatkowego jest podobna do wizji lewicowej (chłe, chłe) kandydatki, ponieważ chciałbym zobaczyć podniesienie kwoty wolnej od podatku, a potem progresję podatkową do 90% od zarobków powyżej miliona złotych rocznie. (Proszę drogich komentatorów, żeby nie kazali mi po raz kolejny tłumaczyć, na czym polega progresja podatkowa.) Bardzo mocno skupiłbym się też na uniemożliwieniu produkowania tzw. holenderskich kanapek i optymalnych struktur podatkowych, dzięki którym firmy typu Reserved wykazują niskie zyski, bo niestety musiały wpłacić 90% przychodów za zezwolenie użytkowania znaków towarowych firmie zarejestrowanej na Cyprze.

Jajakoko prezydent byłbym, jak się zapewnie domyślacie, liberalny obyczajowo. Gdyby ustawa o związkach rejestrowanych nie pojawiała się przez jakiś czas, zebrałbym grono ekspertów i zadbał, żeby takową napisali. W razie konieczności zgłosiłbym projekt ustawy o zmianie Konstytucji. Zdaję sobie sprawę, że pełna równość małżeńska w 33 1/3 RP to marzenie ściętej głowy, więc tę ustawę zgłosiłbym w drugiej kadencji. Nie organizowałbym w tej sprawie referendum, ponieważ uważam, że prawa człowieka nie są czymś, co się rozstrzyga w referendach. („Czy uważasz, że homoseksualiści to podludzie? [ ] TAK [ ] NIE”)

Jajakoko prezydent byłbym bezpartyjny chociażby z tego powodu, że żadna z funkcjonujących w Polsce partii (umówmy się, że Zieloni nie są partią, która funkcjonuje poza świadomością jej członków i fanów na Facebooku, przynajmniej dopóki nie zdołają zarejestrować list we wszystkich okręgach lub zdobyć stu tysięcy podpisów dla kandydatki na prezydentkę) mnie nie reprezentuje. Toteż ja również nie reprezentowałbym żadnej z nich. Być może oznacza to, że byłbym kandydatem antysystemowym. Korwin. Kukiz. Ja. Rzecz jasna, nie w tej kolejności.

Jajakoko prezydent byłbym orędownikiem jak największej integracji z Unią Europejską i NATO. To aktualnie niemodne. Unia chrobocze i rzęzi, z ugrupowaniami antysystemowymi w europarlamencie. NATO zaczyna trzeszczeć w szwach. Jednak nie widzę dla Polski żadnej szansy, jeśli będzie się dalej profilować jako państwo Wybrane, któremu wolno wszystko i nikt nie podskoczy. Putinowi życzę jak najgorzej, co nie zmienia faktu, że jeśli puści bąka w naszym generalnym kierunku, z Polski zostaną zgliszcza. Przejazd kilkudziesięciu motocyklistów do Berlina spowodował gigantyczną histerię i reakcję na najwyższym stopniu. Co w takim razie spowoduje otwarta wrogość, poparta kilkoma tysiącami zielonych ludzików? Nie stać nas ani na otwartą zimną wojnę z Rosją, ani na udawanie, że temat nie istnieje. Potrzebujemy sojuszników i potrzebujemy ich szukać bliżej, niż za oceanem.

Jajakoko prezydent nie obiecywałbym idiotyzmów w kampanii wyborczej, ponieważ w odróżnieniu od np. kandydata Dudy sprawdziłem, co wolno prezydentowi i nie zalicza się do tych rzeczy zmiana wieku emerytalnego. (Nawiasem mówiąc, jestem złym lewakiem, ponieważ uważam, że podniesienie wieku emerytalnego było absolutnie niezbędne, chyba, że kogoś zadowala emerytura w wysokości 300 zł.) Zrobiłbym natomiast wszystko, co w mojej mocy, czyli w sumie nie tak wiele, żeby doprowadzić do rozwiązania KRUS i zlikwidowania finansowania kościoła i jego pracowników z budżetu państwa. Zapewne żadna z tych rzeczy by mi się nie udała, podobnie jak próba przepchnięcia ustawy o związkach, ale próbowałbym uparcie.

Jajakoko prezydent mogę pochwalić się znajomością języka angielskiego na poziomie niedostępnym większości polskich polityków niezależnie od zajmowanej posady. Prawdopodobnie, zgrzytając zębami, zająłbym się również nauką języka niemieckiego, którego nie trawię, ale uważam, że prezydent powinien być w stanie podejmować najważniejszych partnerów międzynarodowych przynajmniej na poziomie „serdecznie witam panią kanclerz” bez pomocy tłumacza. Jakby na to nie patrzeć, żyrandol sam się nie dopilnuje. A do obowiązków prezydenta należy między innymi reprezentowanie Państwa poza jego granicami, trząchanie łapek i wyglądanie ładnie na zdjęciach.

Jajakoko prezydent kierowałbym się swoimi poglądami. Zdaję sobie sprawę z tego, że to może być uznane zarówno za wadę, jak i zaletę – prezydent powinien wszakże reprezentować wszystkich Polaków. Niemniej jednak jest dla każdego oczywiste, że z wyjątkiem sytuacji, gdy kandydat otrzymuje sto procent głosów, NIGDY nie jest tak, żeby reprezentował wszystkich wyborców, w tym głosujących na przeciwnika. Uważam, że jeśli ktoś oddaje na mnie głos, oddaje głos na pewien pakiet obietnic i oczekiwań. Dlatego też nie obiecywałbym w kampanii „dzięki mnie w Polsce zapanuje równość małżeńska” lub „jako prezydent stworzę milion miejsc pracy”, ponieważ zdaję sobie sprawę, że prezydent 33 1/3 RP to sobie może, jeśli Sejm się na niego wypnie.

Dlatego też nigdy nie zostanę prezydentem. Nie z uwagi na stan zdrowia (Macierewicz i Korwin radzą sobie w polityce całkiem nieźle), nie z uwagi na tatuaże na dłoniach, nie z braku stu tysięcy podpisów. Nie zostanę nim, ponieważ w kampanii mówiłbym prawdę. A to cecha w polityce niewybaczalna. Dodatkowo z uwagi na brak poparcia partyjnego nie miałbym pieniędzy na billboardy z okrągłym hasełkiem niemówiącym nic w stylu „Przede wszystkim Polska” lub „Wszystkiego Wszędzie Wszystkim”. Gdybym jakimś cudem wystartował w niedzielnych wyborach, miałbym co najwyżej szansę wyprzedzić Pawła „Kto?” Tanajno. Jednym z powodów mojego wyjazdu do Holandii 9 lat temu było odkrycie, że jestem na lewo od lewaków i reprezentuję wyłącznie samego siebie. Sądząc po kandydatach, którzy wystartowali w wyborach, zmieniło się na gorsze. „Kandydaci lewicy”, według gazety.pl, to Magdalena „Ułatwienia dla przedsiębiorców” Ogórek, oraz Janusz… wszyscy wiemy… Palikot. Jeśli to są kandydaci lewicy, to obawiam się, że zostałbym wywalony z ugrupowania anarchistów za zbytni radykalizm.

Zdjęcie: Dorota Kozerska