W moim Google Readerze pojawiły się dwie notki naraz na ten sam temat. Bohater Pozytywny napisała sama z siebie, a Kele Okereke zalinkował artykuł Annie Murphy Paul z Time.
Practice man, practice.
Chwilowo nie mam dostępu do kuźni i nie mogę praktykować, ponieważ nadal wlecze się za mną resztka cholernej grypy (oby słoneczny rydwan Boga-Słońca zmiażdżył jej zbielałe kości) toteż z czystych nudów zamiast tego teoretyzuję. Obie panie mają rację. Bohater zwraca uwagę na kwestię wychowania w dzieciństwie — „dziecko, źle kółko narysowałaś, talentu artystycznego to ty nie masz” potrafi spowodować, że przez dziesięciolecia nie weźmiemy do ręki pędzla, bo przecież nie mamy talentu. Paul zwraca uwagę na to, że nauczenie się na gitarze dwóch piosenek i granie ich w kółko nie spowoduje rozwoju artystycznego — do tego celu musimy grać dokładnie to, czego nie umiemy, mimo, że przyjemniej rzecz jasna chwalić się umiejętnościami już nabytymi i powtarzać to, co daje nam nagrodę — udaje się za każdym razem.
W moim przypadku do wyniesionego z dzieciństwa „dziecko, ty jesteś delikatny i wrażliwy” oraz do własnogłownie dokonanego odkrycia, że należy trenować rzeczy, których się nie umie, dołącza się rzecz trzecia — motywacja, lub jej brak. W kuźni motywację posiadam i z premedytacją trenuję to, co mi nie idzie, po czym biorę się za rzeczy nowe — posiadam długoterminowy plan, żelazną (…) konsekwencję oraz umiejętność skupienia się jak laser na tym, czego chcę. Nie posiadam tej motywacji na przykład w muzyce — lubię nagrywać, pisać i śpiewać, ale nie chce mi się pracować nad tym, żeby stać się lepszym, ba — nie chce mi się poprawiać błędów i fałszy.
Jest bardzo wiele rzeczy, które w zasadzie mógłbym robić. Odkryliśmy to z panią psycholożką podczas outplacementu. Mógłbym — z moją osobowością, talentami i umiejętnościami — zostać (po nauce, rzecz jasna, nie natychmiast!): architektem, fighterem MMA, budowlańcem, pirotechnikiem, producentem muzycznym, trenerem na siłowni, finansistą, coachem/psychologiem, etc. Niestety żadna z tych rzeczy nie interesuje mnie wystarczająco. Są to wszystko zawody, które mógłbym wykonywać w zasadzie. W zasadzie mnie nie nudzą, w zasadzie są interesujące, w zasadzie mi się podobają. Ale nie aż tak, żeby mi się od razu chciało.
Bohater Pozytywny pisze:
Wniosek o PRACOWITOŚCI wypływa też z książki „Talent nie istnieje” Artura Króla. W skrócie – konkretne, intensywne ćwiczenia uczynią z nas mistrza w dowolnej dziedzinie. Coś w tym jest. I niewątpliwie wiąże się to z pracowitością i konsekwencją i oczywiście po pierwsze z wyznaczeniem celu.
Zgodzę się z tym, dodając jednak dla porządku, że pracowitość i konsekwencja to są akurat pewne talenty. Nie każdy jest równo pracowity i konsekwentny. Są osoby, które sobie postanowią, że będą grały na gitarze i co dnia siedzą 2-3 godziny i trenują grę, aż się nauczą (nawet, jeśli im to nie sprawia wielkiej przyjemności). Są osoby takie, jak ja, które kupują gitarę, bawią się nią dwa dni, po czym odstawiają w kąt i co jakiś czas czują lekkie wyrzuty sumienia, że gitara się kurzy. Historia, rzecz jasna, jest autentyczna. Pomysł, że zostanę gitarzystą, sprawiał mi wiele przyjemności, ale ćwiczenia już nie do końca. Motywacji starczyło na jakieś trzy dni, po czym się skończyła i nie wróciła już nigdy.
Podobnie było z kolczugą, dzięki której poznałem Zbrojmistrza. Zbrojmistrz sprawia mi wiele przyjemności i dzięki temu od nieomal pół roku spotykamy się bardzo często, a jeśli nie widzimy się w realu, to rozmawiamy online. Dłubanie kolczugi natomiast przyjemności mi nie sprawia — jest to czynność, którą potrafię wykonywać, podobnie jak zmywanie, ale podobnie jak zmywanie nie jest to czynność, do której bym się zabierał co dnia na kilka godzin celem praktykowania i stania się w niej najlepszym. Podoba mi się rzecz jasna wizja Raya — słynnego twórcy kolczug, podobnie jak Raya — słynnego gitarzysty, ale nie pociąga mnie ta wizja aż tak, żeby od razu pracować nad jej realizacją.
Jak to jest z Wami, drodzy czytelnicy? Umiecie się skupić na wizji i praktykujecie, men, praktykujecie aż dotrzecie do Carnegie Hall? Jeśli umiecie — czy na dowolnej wizji, np. postanawiacie się nauczyć łaciny i siedzicie nad nią tak długo, aż będziecie w stanie w każdej restauracji płynnie zamawiać pięciodaniowy obiad po łacinie? Czy, jak ja, macie wizji wiele, ale tylko jedna pociąga aż tak, że rzeczywiście umiecie się postarać o jej realizację?