Wraz z postępem wydarzeń politycznych coraz większa grupa moich znajomych albo już wyjechała, albo jest w trakcie załatwiania, albo jeszcze hamletyzuje w temacie: czy wyjeżdżać z Polski, jeśli tak, to dokąd i jak tam będzie. Mam doświadczenie 9.5 roku na emigracji (#jezujezunieczyt), więc spróbuję odpowiedzieć na kilka pytań – z punktu widzenia emigranta, oczywiście.
Czy wyjeżdżać?
To zależy od kilku czynników. Jeśli jesteś heteroseksualnym, białym katolikiem i uważasz, że Polska wreszcie wstaje z kolan i staje się silnym graczem, z którym należy się liczyć, oczywiście serdecznie odradzam wyjazd (oraz zetknięcia z zagranicznymi mediami, z których dowiesz się, jak Polska jest naprawdę postrzegana za granicą). Jeśli jesteś niekatolikiem, niehetero, osobą niebiałą, kobietą, która nie chce zajść w ciążę, albo zwyczajnie masz dosyć zarabiania za dużo, żeby umrzeć i za mało, żeby przeżyć, wyjazd może być dobrym rozwiązaniem.
Dokąd?
Trzy podstawowe rzeczy, które należy sprawdzić:
- Podejście do Polaków. Podczas gdy dzielni rycerze hasztagują #stopislamizacjiEuropy i chcą swoje kobiety gwałcić sami, Europa coraz częściej mówi o #stoppolonizacjiEuropy. Podobnie, jak mała grupka terrorystów islamskich robi PR całej mniejszości muzułmańskiej w Europie, mała grupka Polaków robi PR całej polskiej mniejszości. Każdy artykuł typu „Polak zgwałcił 12-latkę” owocuje dwiema wybitymi szybami w polskim sklepie, spalonym samochodem z polską rejestracją, petardą wrzuconą do polskiego kościoła. Tak, jak traktujecie (Wy = zbiorowość, nie Wy = moi czytelnicy osobiście) muzułmanów, tak sami będziecie traktowani. Zdaje się, że zacytowałem coś z Biblii.
- Rynek pracy. Nie polecam wyjazdu w miejsca, gdzie bezrobocie rośnie, wraz z nim przestępczość, etc. To może brzmieć jak oczywista oczywistość, ale wiele osób myśli, że skoro moja ciocia pracuje od dwóch lat w hotelu przy zmywaniu naczyń, to i ja się załapię – nie myśląc o tym, że liczba hoteli jest ograniczona, podobnie naczyń i potrzebne mogą być kwalifikacje. Wśród kwalifikacji najważniejszą jest oczywiście język, o czym szerzej za chwilę.
- Pogoda. To nie żart. Jestem osobą wyczuloną na zmiany pogody, źle działa na mnie deszcz i szaruga, dobrze słoneczko, a zima powinna po pierwsze trwać max tydzień, ale po drugie jednakowoż chciałbym zaobserwować biały śnieżek skrzypiący mile pod butami oraz niebieskie, rozsłonecznione niebo. Taką pogodę serwuje mi Warszawa (z niewiadomych przyczyn ZAWSZE przywożę ze sobą ochłodzenie, niezależnie od pory roku), ale w Amsterdamie generalnie pada deszcz. Lato 2012 zapisało się w mojej pamięci tym, że padało bez przerwy przez trzy miesiące, tzn. przerwy były, do 24 godzin, a potem zaczynało padać znowu. Przestało w październiku i przez pierwszy tydzień czułem się dziwnie, bo mi czegoś brakowało (odgłosu deszczu jednostajnie walącego w okna). Jeśli nienawidzisz upałów, nie jedź do Australii. Jeśli nienawidzisz deszczu, nie jedź do Holandii, ale też Szkocji i Irlandii. Jeśli wiecznie Ci zimno, Arktyka może być złym wyborem.
Czy kiedyś się zasymiluję?
To dobre i ważne pytanie. Osoby, które za granicą spędziły maksymalnie kilka tygodni wakacji, boją się często, że nigdy nie zostaną dopuszczone do magicznych rytuałów społeczności, w której chciałyby zamieszkać. To zależy od społeczności. Po pierwsze primo, oglądacie świat przez prymat Polski, która, mówiąc delikatnie, nie jest bardzo otwarta na obcych. Po drugie primo, mieszkanie w wielkim mieście jest czymś innym, niż mieszkanie w małym miasteczku lub na wsi.
W Amsterdamie 40% stanowią emigranci. Przez pierwsze lata nie miałem żadnych przyjaciół i strasznie mi z tym było źle. Pięć lat później – zgodnie z tym, co wyczytałem na Expatice – miałem szeroki krąg znajomych i budowałem przyjaźnie, mające przetrwać lata. W tej chwili największą ulgą i szczęściem powiązanym z moją chorobą jest to, że ZAWSZE mogę liczyć na dobrych przyjaciół. Amerykanie, Holendrzy, Niemcy, nieważne, w Amsterdamie inność nie jest problemem. To, że nigdy nie zrozumiem do końca programu „Spuiten en slikken” albo „Wereld draait door” nie spędza mi snu z powiek, bo Jos nigdy nie zrozumie, czemu „Miś” jest komedią, a „Seksmisji” w ogóle mu nie będę puszczać. Ale tak się składa, że do komfortu życia i posiadania przyjaciół zupełnie nie jest potrzebne rozumienie programów w telewizji, a nawet znajomość dynastii Oranżadów rządzącej (teoretycznie) Holandią od wielu lat.
Z pewnością inaczej byłoby, gdybym się przeprowadził np. do 's Heer Arendskerke, które mi się podoba z pewnego kowalskiego powodu, ale mieszka tam chyba 300 osób i głównie są to starsze pary hetero, których dzieci uciekły do miast. Po przejrzeniu wyników wyborów z podziałem na miejscowości odkryłem, że 40% z nich głosowało na coś w rodzaju holenderskiego ZChN, co nie wzbudziło we mnie entuzjazmu. W Amsterdamie wygrywają Demokraci 66 (Partia Pracy skompromitowała się rządami w koalicji z liberałami tak doszczętnie, jak SLD w Polsce). Amsterdam to państwo w państwie. Podobnie będzie w Londynie, Nowym Jorku i Berlinie, przy czym Berlin był moim pierwszym wyborem miejsca emigracji. Dziwnym trafem nie udało mi się jednak nigdy nauczyć niemieckiego – najlepiej zapamiętałem zdanie „Ich bin nicht vorbereitet” – a w Berlinie o wiele mniej ludzi mówi po angielsku, niż w Amsterdamie. Tak więc przyjechałem tutaj i nie żałuję.
Posiadam obywatelstwo holenderskie, grono przyjaciół różnych narodowości, narzeczonego Holendra, znam połowę Amsterdamu jak własną kieszeń, do drugiej połowy się nie zapuszczam, bo nie mam powodów, może nie jestem zasymilowany, ale nie odczuwam z tego powodu żadnych niedogodności.
Co tam panie z tym językiem?
A już lecępędzę. W Amsterdamie po angielsku mówi (różnie, ale jednak) mniej więcej 97% populacji. O wiele większe problemy mają z tym turyści, na ogół włoscy lub wschodnioeuropejscy, podchodzi taki do Ciebie, macha rękami i mówi „prego, prego, spaghettipasta wulewu kusze awek mła sentral stejszyn” i proszę, odpowiadaj.
Żarty żartami, a język może stanowić barierę między pracą we własnym zawodzie, a w hotelu przy zmywaniu. Mnie w 2006 zatrudniła firma międzynarodowa, w której angielski stanowił język pracy i nie miałem żadnych problemów, pracowałem w zawodzie i zarabiałem ciężarówki piniondzów, ponieważ mówiłem po angielsku płynnie, rozumiałem zarówno Amerykanów, jak i Anglików (Irlandczyka nie, ale jego nie rozumiał nikt), podobnie zewnętrzni dostawcy, z którymi pracowałem, drukarze, etc. W sklepie rozmawiałem po angielsku. Na poczcie, w urzędzie, u lekarza tak samo. Jedyny problem stanowiły listy urzędowe, z którymi leciałem do kadr, obeznanych z takimi problemami. Po kilku latach nauczyłem się języka na tyle, że rozumiem wszystko oprócz języka prawniczego i specjalistycznego, Josa używam wyłącznie do upewnienia się, czy dobrze list zrozumiałem. Podjąłbym się pracy w firmie 100% holenderskiej, pierwsze tygodnie spędziłbym okropnie zestresowany, a po miesiącu szprechałbym płynnie.
Co jeszcze?
Polecam przyjazd najpierw na wakacje – albo co najmniej 3 tygodnie, albo dwa razy. Bo na początku zawsze będzie „ojej jaka fajna katedra! eee Ty, popatrz na tę babę ubraną w zasłonkę od prysznica! wow, ale przystojni faceci!”, a w przypadku Holandii oczywiście „łoooo jestem taki uuupalooonyyyy”. Musi minąć chociaż dwa tygodnie, zanim zaczniemy na przykład zauważać, jak się do nas odnosi obsługa tramwaju, gdy po angielsku pytamy o lokalizację Museumplejin? Plajin? Plejn?, albo czy umiemy sobie kupić tę kanapkę, którą chcemy, a nie tę, którą obsługa zrozumiała, a nam wstyd odsyłać z powrotem.
NIE polecam czytania artykułów w polskiej prasie, z której ze zdziwieniem dowiadywałem się, że Polacy są w Amsterdamie znienawidzeni i tępieni, a do dzielnic rządzonych przez prawo szariatu (np. tej, w której mieszkam) strach się zapuszczać nawet przed zmrokiem. NIE polecam słuchania opowieści osób, które co prawda nigdzie nigdy nie wyjechały – w szczególności kuców i kukizowców średnia wieku 17 oraz babć słuchających Radyja – ale wiedzą WSZYSTKO. Zwracam uwagę, że bazując na popularności Polski w mediach zagranicznych Holender wyrabia sobie w tej chwili wrażenie, że w Polsce trwa rewolucyjny przewrót pod dowództwem Małego Prezesa, wszyscy Polacy nienawidzą Unii i chcą od niej wyłącznie pieniędzy, a w publicznych mediach panuje cenzura. To wszystko poniekąd jest prawdą, ale nie daje pełnego obrazu, ani nie opisuje wszystkich Polaków i całego kraju. Za pomocą dowodów anegdotycznych da się udowodnić wszystko, spytajcie Ziemkiewicza, jest w tym najlepszy.
Jeśli macie więcej pytań, pytajcie w komentarzach, będzie druga część notki.
Zdjęcie: „Earth”, Kevin Gill