Zderzenie rzeczywistości, w liczbie mnogiej, nie przestaje mnie dobijać. Tym razem największym problemem nie jest przyroda, która szaleje i jest to cudownie piękne, tylko sąsiedzi. Basic Skank Nancy zaprasza mianowicie gości. W liczbie mnogiej. W niedzielę przybyły dwie psiapsiółki i siedziały od godziny czternastej do północy. Wiemy to dokładnie, ponieważ o czternastej akurat przybyły i powiedziały nam „hello” (Basicowie-Skankowie się do nas nie odzywają), a o północy Jos poprosił, żeby może przykręciły rechociki, bo jest, cóż, północ. Czasami pojawia się babcia, czasami zaś nie, liczba dzieci waha się od zera do dwóch. Podczas podejmowania psiapsiółek, nie było akurat (chyba) ani męża, ani hipotetycznego wujka, więc nie umiałem stwierdzić, czy impreza była legalna. Legalnie mogą przebywać w domu trzy osoby, chyba, że ma się dzieci, nie trzeba się nadmiarowych pozbywać. Tylko izolacja społeczna chyba nie polega na tym, że za każdym razem są to inne trzy osoby.
Wirus dotyka nas prawie osobiście. Przyjaciółka przeleżała osiem dni na krawędzi, dziewiątego dnia powoli zaczęła z tego wychodzić, już jest nieźle, chociaż nie wiadomo, jakie będą efekty długofalowe. Jej mąż przeszedł chorobę łatwiej, jak zwykłą grypę, ale i tak mu nie zazdroszczę. Koleżanka Josa z pracy wróciła do owej pracy w czwartek, zdaje się dwa dni po tym, jak na koronowirusa umarł pierwszy klient. Holendrzy z testowaniem oszukują, mianowicie zajmujący się tym instytut w przypadku „objawów grypy bez problemów z oddychaniem” każe po prostu siedzieć w domu. Jeśli prawdą są wyliczenia, że śmiertelność wynosi około 3%, to w Holandii nie ma 28 tysięcy zakażonych, tylko 104 tysiące. Przedwczoraj pocieszałem amerykańską przyjaciółkę, która straciła członka rodziny.
Państwo Basicowie-Skankowie żyją w stanie zaprzeczenia, w ogóle nic się nie dzieje, żadne wirusy ich nie dotyczą, ale to przypadek bardziej ekstremalny niż nawet brazylijski prezydent. Zakładam, że należą do grupy przekonanej, że bardzo niedługo „powróci normalność”. Normalności nie było już od bardzo dawna, a może nigdy, zależy od definicji. Jeśli jednak założyć, że oznacza to „stan dotychczasowy” to nie, nie powróci. Nie będzie tak, że pewnego dnia piknie zegar, godzina zmieni się z 23:59 na 0:00 i nagle WTEM wirusa nie będzie, granice się pootwierają, puste konta bankowe zwykłych ludzi zapełnią, a fundusze hedgingowe z powrotem zbiednieją.
*
Ostatnie zachowania polskich polityków wskazują na przeświadczenie, że Unia się rozpadnie i w zupełności się z nimi zgadzam. Trzeba było pandemii, żeby wyszło na jaw, że jakby co, to maseczki są nasze a nie wasze, granice zamykamy, obligacji na poziomie europejskim nie będzie. Nikt inny jeszcze nie posunął się do tego, żeby jak Trump oferować górę pieniędzy za to, żeby szczepionkę mieć NA WYŁĄCZNOŚĆ, ale kiedy już się ta szczepionka pojawi coś mi mówi, że ani nie będzie za darmo, ani nie każdy kraj dostanie do niej równy dostęp…
Przeczytałem wczoraj, że bez dopłat od rządów Big Pharma, czyli duże firmy farmaceutyczne nie pchają się do pracy nad szczepionką, bo im się to nie opłaca i właściwie nie mam nic do dodania. Może Kickstartera zorganizujmy.
Anyway, błyskawicznie wracamy do mentalności plemiennej. Ja mieć szczepionka dobrze, ty mieć szczepionka źle, w Chińczyka kamulcem, bo przywlókł wirusa, Afrykanie niech jak zwykle zdychają, bo nie kupują ajfonów, a ja idę z funflami zanieść wieńce usiąść na ławce z piwem przed wycieczką do babci, bo moja wolność jest warta niż babcine życie. Nie łudzę się, że tego pewnego dnia, kiedy nagle zrobi się normalnie o godzinie 0:00 ludzie leżący w szpitalach ze zdumieniem odkryją, że ozdrowieli, otworzą się wszystkie granice, rasizm zniknie, a Orban natychmiast zrzeknie się bycia dyktatorem.
Mam bilet do Warszawy na początek czerwca. Prawdopodobieństwo, że się tam w czerwcu znajdę jest może nie kompletnie zerowe, ale jednak bardzo niskie. Mogę za bilet dostać voucher albo przełożyć na inny termin (jaki?) – nie jestem tak głupi, żeby wziąć voucher, bo biletów lotniczych po 150 euro już nie będzie. Przywrócenia strefy Schengen, dzięki której powróciłem poprzednio do domu nie mając żadnego dokumentu tożsamości również sobie nie wyobrażam. A to jest scenariusz pozytywny, bo zakładam w nim, że za na przykład dwa lata będzie można w ogóle znowu podróżować sobie po świecie za jakieś pieniądze bez dwutygodniowej kwarantanny. Nie mam pojęcia, kiedy zobaczę Mamę w sposób inny, niż na ekranie laptopa. Nawiasem mówiąc, stać mnie na laptopa, Mama posiada tablet i umie go używać. To wcale nie dla wszystkich jest oczywiste, bo te rzeczy kosztują, a niektórzy na przykład mają 84 lata i mieszkają w Wólce Mniejszej. No i raptem kilka tygodni temu okazało się, że bardzo dużo ludzi przez jakiś nieokreślony czas nagle nie będzie zarabiać w ogóle żadnych pieniędzy.
Wirus jest mniejszym problemem niż wspomniane pieniądze.
Od dawna chciałem to napisać, ale wreszcie nie jestem w tym poglądzie osamotniony: wyprodukowany przez nas (w sensie, ludzkość) system finansowy opiera się na przeliczaniu głodu (cudzego) na jachty. Bill Gates ostrzega przed dziesięcioma milionami ofiar w Afryce. Brytyjski OBR przewiduje spadek wartości produkcji o 35% i wzrost bezrobocia o dwa miliony ludzi. W ostatnich miesiącach Bezos zarobił 24 miliardy dolarów, które dodał do poprzednich 114 miliardów, ale należy mu się szacun i podziękowania za dobroć, bo przeznaczył 100 milionów na cele charytatywne. W tym czasie Amazon zwalnia ludzi, którzy ośmielają się np. domagać zabezpieczeń przed wirusem. Zabezpieczenia kosztują. Nie można wszakże biznesmenom odbierać uczciwie zarobionych miliardów, bo to by był komunizm i socjalizm; jeśli pracownicy umrą, to umrą, każdy w końcu umiera, należy to przyjąć filozoficznie i ze spokojem.
Amerykańska giełda z zachwytem przyjęła informację o tym, że w ciągu trzech tygodni szesnaście milionów ludzi straciło pracę. Dlaczego? A dlatego, że tak duża liczba bezrobotnych wywiera nacisk na drukowanie pieniędzy, które następnie zostaną zaabsorbowane przez bogate spółki i fundusze hedgingowe. Im więcej biedy i bezrobocia, tym więcej bank federalny musi ładować w pomoc korporacjom, chciałem powiedzieć – najbiedniejszym, czyli bieda milionów ludzi jest dla pewnej małej grupy zjawiskiem pozytywnym. Tyle wspólnego ma życie zwyczajnych ludzi z funkcjonowaniem gospodarki kapitalistycznej i może to jednak powinno nam coś zasugerować?
Podobnie jak giełda, pieniądze to konstrukt.
Nie ma czegoś takiego, jak bóstwo, które wygłasza grzmiącym basem sentencję „na świecie może być 122,587,395,124 dolarów i 11 centów” i więcej być nie może. Jak się samoreguluje rynek widać, kilka tygodni wystarczyło, żeby załamać amerykańską ekonomię (chociaż nie spółki z Fortune 500, te sobie poradzą, artykuł powyżej sugeruje spadek ich zysków o 0.1%). Nie sugeruję wprowadzenia gospodarki odgórnej i komunizmu, bo to przerabialiśmy. Zwracam uwagę na co innego. Pieniądze powstały głównie dlatego, że jeśli Zbyszko miał dwa konie, a chciał za nie osiem owiec, ale Maćko miał owiec tylko pięć, konieczność rozmieniania owiec na drobne powodowała problemy. Pieniądze, czy pod postacią muszelek, blaszek, czy papierków były zwyczajnie ułatwieniem handlu wymiennego, potem powoli stały się jego odpowiednikiem do tego stopnia, że aktualnie osoby przyłapane na handlu wymiennym zostają za to opodatkowane i muszą płacić pieniędzmi.
Nastąpiła umowa społeczna, która została wykorzystana czy to za pomocą kupna Manhattanu za 60 guldenów. (Tutaj artykuł ilustrujący moje poglądy na kapitalizm, stwierdzający, że Indianie wcale nie zostali wykorzystani, bo w rzeczywistości 60 guldenów jest teraz warte 924 dolary, co jest sumą zgoła imponującą, poza tym zapłacono im najnowszymi technologiami, np. koszulami i siekierami, a jeszcze dodatkowo otwarto możliwość wymiany handlowej. Co dnia powinni dziękować. Jak ci pracownicy Amazonu, co dostali dwa dolary więcej za godzinę, Stalin ryknął na dziecko „spierd…”, a mógł zabić.)
Od muszelek i muszkietów za Manhattan minęło ileś tam lat i nagle istnieją fundusze hedgingowe, raje podatkowe, kredyty wysokiego ryzyka. Przysłowiowe „drukowanie” pieniędzy to żart, pieniądze w jakiejkolwiek formie fizycznej są niemile widziane, bo nikt tego składowiska wirusów nie chce dotykać. Bezos zarabia 24 miliardy dolarów w kilka miesięcy, a gospodarkę amerykańską trzeba „jak najprędzej otworzyć”, żeby ludzie wymarli na wirusa, zamiast z głodu. Cóż za smuteczek, że tak już musi być! Wiem, że to już przestarzałe dane, że 26 osób posiada więcej niż połowa ludzkości, na dzisiaj zapewne będzie to osób np. 22. Może jednakowoż ten system wynagradzający ciężką pracę, co się nią ludzie bogacę, nie jest taki bardzo dobry i sprawiedliwy? Może by się na przykład dało coś z nim zrobić i może teraz, kiedy wisi nad nami teoretyczny wybór między głodowaniem, a wymieraniem jest moment, żeby znaleźć Trzecią Drogę?
To naprawdę nie jest moment na komentarze spod znaku #zauszfirmę, bo mniejsze zauszone firmy właśnie padają lub już padły. Mój kumpel trafił najgorzej jak mógł, po jedenastu latach pracy na kawałek etatu i rozwijaniu firmy uznał, że może z tego kawałka ostatecznie zrezygnować, ma dużo klientów i nie widzi na horyzoncie żadnych problemów. Minął miesiąc i jego przychody wynoszą aktualnie zero euro miesięcznie. Zauszanie firmów nie spowoduje, że połowa ludzkości nagle dołączy do tych 26 najbogatszych i nastąpi nagła równość i sprawiedliwość. Zauszy-Firmuszy, którzy natrząsają się z bankrutujących artystów i dziennikarzy serdecznie zachęcam do prowadzenia trybu życia niezawierającego w sobie żadnej muzyki, żadnych filmów, żadnych książek, żadnych gazet, żadnych koncertów, teatru, filmów, seriali… Nawet influencerów nie będzie, bo na ogół reklamowali dokładnie te towary, które właśnie się przestały sprzedawać, w tym turystykę. Muskularni modele znikną z Instagrama, bo siłownie są pozamykane, modelki zaś nie zrobią włosów, bo fryzjerzy nie pracują, mój przyjaciel projektował plakaty i robił zdjęcia na imprezach, imprez nie ma. Restauracji też nie. Ani kawiarni. Ani higienistów dentystycznych. Co teraz mają te wszystkie osoby zrobić, zauszyć fundusze hedgingowe?
*
Te wyliczenia, które dezaktualizują się jeszcze przed publikacją stwierdzają, że gospodarki światowe mają się skurczyć średnio o 35%. Nie do końca wiem, na czym to skurczenie polega, bo o ile wiem, te pieniądze nie znikają we wnętrznościach tego bóstwa od 122,587,395,124 dolarów i 11 centów, tylko gdzieś się przenoszą. Gdzie? Tzn. oprócz funduszy hedgingowych i kont bankowych 26 najbogatszych osób? Ilu ludzi musi umrzeć z głodu, braku maseczek, braku płynów do dezynfekcji rąk, żeby dostojnicy i korwiniści wreszcie przyznali, że może to by się dało załatwić inaczej? Czy jest jakaś konkretna liczba, na przykład sto milionów, czy raczej miliard ludzi? Wiem oczywiście, że jest różnica między jakimś tam Nigeryjczykiem, a Amerykaninem, nie wiem jaka. Czy ktoś wie, jakie jest przeliczenie jednego życia afrykańskiego na amerykańskie, kurs managerów w pielęgniarkach? Dostojnik amerykański rzekł, iż jest przekonany, że nasi dziadkowie i babcie chętnie wymrą po to, żeby gospodarka amerykańska wróciła do poprzedniego stanu. Nawet się sam zgłosił, chociaż nie zauważyłem, żeby za słowami poszły czyny, mógł przecież pójść i przez dwa dni pomagać w szpitalu, z wzgardą odmawiając rękawiczek i przyłbicy. Jakie jest przeliczenie dziadków i babć na republikańskich gubernatorów?
To, że natura stara się populację ludzką ograniczyć, bo pogrywamy sobie za ostro – widać. Ciekawi mnie, czy najbogatsi i ich politycy też z premedytacją przycinają populację bydła i o ile. Ograniczając się do polskich polityków, widać, że tak. Nie wierzę, że Kaczyńskie, Sasiny i Dudy nie rozumieją, że organizacja wyborów prezydenckich 10 maja metodą dowolną nie zabije jakiejś tam ilości ludzi, może umrą dwie osoby, może dwadzieścia tysięcy, jest im to obojętne. Nawet tak poważany i jakże zmęczony minister Szumowski głosował za wyborami. Dramatyczne jęki opozycji, że PiS będzie mieć krew na rękach są kompletnie nietrafione, bo od Covid-19 się nie krwawi. W drugiej książce przypadkiem wymyśliłem to już wcześniej, w Ásgardzie nie wolno przelewać krwi, tak więc próba pozbycia się niewygodnej bogini polega na jej spaleniu żywcem, krew się nie leje i jest gites.
Fatboy Slim kiedyś wystąpił na festiwalu, przed nim grał jakiś didżej lokalny. Dokładnych sum nie pamiętam, być może było to 500 dolarów vs 500 tysięcy dolarów. Fatboy Slim powiedział potem w wywiadzie, że no dobrze, jest lepszy niż lokalny didżej. Może dwa razy lepszy, może dziesięć, może nawet dwadzieścia razy lepszy, ale z pewnością nie tysiąc razy. Przypomniało mi się to po raz kolejny – często mi się przypomina – kiedy przeczytałem, że zapomogi finansowe dla Amerykanów opóźnią się o kilka tygodni, bo Trump zażądał, żeby na czekach wydrukować „president Donald J. Trump”. Jakie jest przeliczenie napisów „president Donald J. Trump” na bochenki chleba dla rodzin, które tych czeków naprawdę potrzebują?
*
Nie gadam tylko po to, żeby gadać i jęczeć, że kapitalizm jest zły. Mam pomysł na rozwiązanie, tylko nie ja mogę je wprowadzić i potrzebna byłaby do tego współpraca naprawdę całego świata. Aktualnie nawet gangsterzy w brazylijskich favelas i członkowie ISIS uprawiają dystansowanie społeczne, a wirus naprawdę sobie nigdzie nie pójdzie tylko dlatego, że Trump ogłosi datę np. 1 maja. Umiera mniej ludzi (w niektórych krajach), dlatego, że coś z tym robimy, tzn. dystansujemy się społecznie. „Mniej” oznacza tyle, że np. w Holandii nie nastąpiło jeszcze przepełnienie oddziałów intensywnej opieki. Liczba zajętych łóżek i sprzętu wynosi na dzisiaj 1191, przed epidemią było miejsc 960, teraz można w krótszym terminie dobić do 1600, długoterminowo – 2600 (nie mam linka). Gdybyśmy teraz ogłosili, że można na przykład wrócić do organizacji koncertów oraz zorganizować korespondencyjne wybory prezydenckie, nadeszłaby tzw. druga fala i byśmy się nie pozbierali z radości. Jeśli założyć, że wybór jest wyłącznie między zamykaniem gospodarki, a jej otwieraniem i nic innego się nie zmieni, pytanie nie brzmi, czy nas na to stać, tylko na co nas nie stać bardziej.
Co ciekawe, do szybkiego „otwierania gospodarki” prą dokładnie ci sami ludzie, którzy mają najbardziej napchane gęby sloganami o świętości życia poczętego…
Mam w dupie duże, prywatne miasteczka
Kiedy Bernie Sanders wygłosił krótkie zdanko, „nie uważam, że miliarderzy są potrzebni„, komentatorzy mało się nie posrali ze zgorszenia. Osobiście nie tylko się z nim zgadzam, przy mnie jest konserwatystą. Uważam mianowicie, że należy wprowadzić dochód podstawowy (co się w kilku krajach właśnie dzieje w charakterze zapomóg – niejako przypadkiem). Skoro istnieje Bank Światowy i jego europejski odpowiednik, nie widzę powodu, dla którego nie miałby istnieć światowy system podatkowy. Likwidacja tajemnicy bankowej, kanapek irlandzko-holenderskich, rajów podatkowych. Odgórne ograniczenie limitu nie tylko zarobków, ale też podatek od bogactwa. Jak ktoś rzucił na Twitterze, pół-żartem, po osiągnięciu miliarda dolarów ogłaszamy w mediach całego świata, że dana osoba pokonała finans-bossa, nazywamy jej nazwiskiem park i stawiamy pomnik, po czym kolejne zarobki opodatkowujemy 100%. Amerykańska dziennikarka, do której Sanders wygłosił te słowa, zgorszona, wygarnęła mu, że „chce odebrać ludziom motywację”. Jeśli ktoś pracuje tylko dlatego, że musi mieć więcej niż miliard dolarów, a myśl o tym, że na tym jednym marnym miliardziku mu się skończy wzbudza w nim mieszankę depresji z lenistwem, to niech mi tako rzekie wypłacze. Najpierw niech połowa ludzkości będzie warta tyle, co na przykład 26 tysięcy bogaczy, a nie 26 sztuk, a potem zacznę się przejmować losem ubogich, co muszą przeżyć za jedyny miliard dolarów. Przy czym, zanim ktoś mi to zarzuci, nie sugeruję, że po jednokrotnym osiągnięciu miliarda takiej osobie już nigdy nie wolno niczego zarobić, kiedy wszystko wyda na jachty i kokainę, tylko jachty będą wliczane do majątku, a kokaina zapewne nie.
Oczywiście wiem, jak działa aktualny system prawny. Czepiam się Bezosa, bo ma ładne i krótkie nazwisko, poza tym akurat chwilowo nikt aż takiej kasy ni zbija. Tak więc Bezos mógłby rozdysponować po miliardzie na siostrzeńca i tak dalej. Dlatego reforma musiałaby mieć zakres światowy, tajemnica bankowa zostać zlikwidowana, a wręczanie miliarda dolarów kuzynowi ciotki babci żony opodatkowane, na przykład, 99%. Liczby, rzecz jasna, wysysam ze zdezynfekowanego palca. Fundusze spekulacyjne – won, finansowanie strat banków, zamiast osób posiadających w nich kredyty – won, pozwalanie małym firmom na upadek po to, żeby dopłacić dużym – takoż proszę won. Jeśli tak wyczekiwana normalność ma polegać na tym, że 26 najbogatszych posiada tyle, co trzy i pół miliarda najbiedniejszych, to mam ogromną nadzieję, że normalność nie wróci nigdy.
Czy widzę na to szansę? Niezbyt. Powiedziałbym, że w tej chwili nie widzę jej nieco mniej, niż zwykle. Każdy milion ważniejszych zmarłych (białych mężczyzn z klasy średniej i wyższej, głosujących na prawicę) tę szansę zwiększa, dziadkowie i babcie, co mieszkają w domach opieki raczej zmniejszają, bo odciążają system emerytalny (i pomagają w restarcie gospodarki!!!11!!) i nie wierzę, że co poniektórzy prawicowi dostojnicy się tym martwią.
PS. A tak poza tym jest też czwarta droga, nazywa się rewolucja i w pewnym momencie szesnaście milionów bezrobotnych Amerykanów może wziąć swoje dozwolone konstytucją karabiny półautomatyczne i ruszyć na Biały Dom celem porozmawiania sobie z panem prezydentem.