Komunikacja

Jest rok 1994. Mam 17 lat. Koresponduję z dziewczyną z Zawiercia. Przesyłamy sobie różne ciekawostki, dowcipy, ja dodaję do tego po jednej stronie swojej powieści, którą przepisuję elegancko na papierze innego koloru, z dziurkami, żeby mogła złożyć sobie w całość. Korespondencja trwa ze trzy lata, wymieniamy w tym czasie średnio jeden list tygodniowo, bo samo napisanie zajmuje wieczór lub dwa, a jeszcze poczta musi z wysiłkiem utwór dostarczyć. W końcu nasza znajomość się urywa, czy dlatego, że jednemu z nas nie chce się odpisać, czy po prostu list ginie, a my nie mamy sposobu, żeby to odkryć.

Jest rok 1996. Siedzę w kafejce internetowej za darmowe kupony i wpisuję w wyszukiwarkę Yahoo! słowa „Pet Shop Boys”. Znajduję stronę oficjalną, na której nie ma prawie nic, bo w tych czasach internet dopiero raczkował. Ale zapisuję się na listę mailingową. (O ile pamiętam, nigdy nie przychodzi do mnie żaden mail.) Mam już adres e-mail w domenie Politechniki Warszawskiej. Po kilku miesiącach zarządzenie: odbieramy studentom adresy. Piszę podanie o przyzwolenie mi na zatrzymanie mojego, ponieważ jestem już członkiem listy mailingowej Introspective oraz koresponduję z dwiema osobami. W drodze wyjątku otrzymuję zezwolenie na dalsze korzystanie z e-maila za pomocą programu Lynx. Pewnego dnia, podczas wyjątkowo nudnych zajęć, wymieniam maile z chłopakiem z Południowej Afryki i nagle dostaję gęsiej skórki, gdy zdaję sobie sprawę, że w ciągu pół godziny wymieniliśmy 10 wiadomości. Kilka lat temu trwałoby to pół roku.

W roku 2000 po raz pierwszy spotykam się z ludźmi, których poznałem drogą mailową: Australijczyk, trzech Holendrów i jeszcze jeden Polak. Lecimy razem do Londynu. Kupujemy mnóstwo płyt. Jemy głównie suchy chleb i z rzadka jogurt, bo ceny żywności (i wszystkiego innego) w Londynie są zaporowe, szczególnie dla mnie, który zarabiam w tym czasie 800 zł, a 300 z tego oddaję Mamie. Niektóre z tych przyjaźni rozmyją się z czasem – dwie trwają do dziś.

W roku 2001 zostaję zmuszony do nabycia telefonu komórkowego. Jest nim Nokia 3210. Można na niej grać w węża, co uprawiam nałogowo. Poza tym można dzwonić i wysyłać SMSy, ale po pewnej ilości SMSów pamięć się zapełnia i trzeba je kasować. Podobnie jest z kontaktami. Na szczęście mało znam osób, posiadających komórczaki, więc lista kontaktów nigdy się nie zapełnia. Telefon towarzyszy mi przez dobre kilka lat, potem wymieniam go na Nokię 3330. Nikomu nie przychodzi wtedy do głowy, żeby w telefonie oglądać strony internetowe, aż dopóki nie pojawia się WAP. Aplikacje na WAP tworzę sam, tzn. konkretnie tworzę ich interfejsy. Pracuję już jako grafik i projektuję strony WWW.

W roku 2006 jednym z pierwszych zakupów dokonanych w Holandii jest telefon Sony Ericsson. Szczerze mówiąc, tak potwornego gówna nie miałem nigdy wcześniej, ale daje się na niego załadować muzykę (w skromnej ilości) i słuchać przez słuchawki z niestandardową wtyczką. Rok później koledzy z pracy namawiają mnie na założenie konta na Facebooku, żebym mógł grać w Scrabulous. Niezliczone godziny pracy – w której czasami było mnóstwo roboty, a czasami siedziałem cały dzień i czekałem, czy coś się wydarzy – zużywam na Scrabulous. Zakładam też konto na Gmail, które mam do dzisiaj. W domu robię prawie to samo, co w pracy – projektuję, odpowiadam na maile, wysyłam SMSy. Selfies jeszcze nie wymyślono. Rzadko kto wrzuca na Facebooka zdjęcia śniadań i obiadów. Z mojego punktu widzenia Facebook to Scrabulous z dodatkowymi opcjami. Wydaję swoją płytę w formie CD i sprzedaję kilka sztuk ludziom, których nie znam. Miłą niespodzianką jest mail od faceta o nazwisku… Ray Grant, który zamawia wszystkie moje płyty i single. (Później dowiaduję się, że Ray Grant jest pisarzem, a przez to, że ja wykupiłem www.raygrant.com jako pierwszy pewien bokser zaczął występować jako Raymond Grant.)

W 2011 po raz pierwszy wydaję swoją płytę w internecie, w iTunes. Jest dość bolesnym doświadczeniem odkrycie, że w Google jest więcej rosyjskich stron z pirackimi mp3 mojej muzyki, niż ja sprzedałem oficjalnych kopii. Istnieje już Spotify, ale mało kto o tym wie, nie mówiąc o używaniu.

W 2011 zaczyna się też mój burnout, który w dużym stopniu spowodowany jest rodzajem wykonywanej pracy, podczas której bez przerwy muszę być dostępny online, natychmiast odpowiadać na maile (jeśli w ciągu pół godziny nie odpisuję, dostaję gniewny telefon z ponagleniem), a jednocześnie przez 80% czasu nie robię nic, ponieważ wszystko, co było trzeba zaprojektować, już zaprojektowałem, przeprojektowałem i dopasowałem do stworzonej przez siebie identyfikacji wizualnej. Kupuję telefon Szajsung Crapaxy S3, który pokazuje mi, że Sony Ericsson sprzed lat był wspaniałym urządzeniem o głęboko przemyślanym interfejsie, a Nokia 3210 miała same zalety. Z plusów dodatnich, na Szajsunga da się wgrać dużo muzyki, jeśli oczywiście nie przeszkadza mi, że utwory przeskakują, losowo się zatrzymują, a co jakiś czas przerywa je PING oznaczające e-maila, SMSa, Whatsapp lub wiadomość na Facebooku.

W 2015 jestem dostępny około 15 godzin dziennie (9 śpię). Dostaję wiadomości rano, po południu, wieczorem i w nocy. Na te wiadomości trzeba na ogół odpowiadać. W Gmailu mam 500 nieprzeczytanych maili. (W tej chwili 507, ale lubię zaokrąglać do 500, bo to taka ładna liczba.) Internet jest dostępny wszędzie, więc mogę co 10 minut sprawdzać, jak tam moje reklamy Adsense (jak na razie raczej Adbezsense), ile kopii „Bipolar For Beginners” sprzedałem (mało) oraz ile osób ogląda sklep Etsy Zbrojmistrza (też za mało). Na bieżąco aprobuję komentarze na blogu. Zadręczam się myślami, jak by tu zareklamować nowy teledysk, nie robiąc jednocześnie wrażenia desperata. Moderuję forum, co na telefonie jest okropnie niewygodne, ale jeśli nie zajrzę tam co kilka godzin, czuję się z tym niedobrze. Odświeżam topic „Rebel Heart” na forum Popjustice i wrzucam złośliwe odpowiedzi (bardzo lubię uprawiać trolling na Popjustice). Dzwonię do Eugenii, która czuje się już lepiej i bardzo dobrze, bo kończą mi się darmowe minuty. Robię sobie wyrzuty, że myślę o darmowych minutach, gdy Eugenia. Zaglądam na konto bankowe i przeżywam lekkie załamanie nerwowe. Zaglądam ponownie 10 minut później, na wypadek, gdyby przyszedł zwrot podatku (nie przyszedł). Google Alerts informuje mnie, że jest 11 nowych artykułów na temat bipolara. Google Now sugeruje, żebym przeczytał o tym, co porabia Hillary Clinton. Dostaję wiadomość od przyjaciółki i odpisuję „jestem w kuźni”, czując się z tym niedobrze, mimo, że NAPRAWDĘ jestem w kuźni i zaraz spalę to, nad czym pracuję, ale może przyjaciółka właśnie mnie potrzebuje? Dostaję wiadomość na Gayromeo od faceta z wyjątkowo pięknym nosem. Na Facebooku odzywa się Australijczyk. Skoro o tym mowa, zajrzyjmy szybko na Facebooka, gdzie Argentynka pokazuje prezenty ślubne, trzeba kliknąć „Like”, chociaż żelazo już naprawdę gorące, ale w tym momencie przychodzi mail od KLM z promocjami, a ja już od kwadransa nie sprawdzałem Adsense, znowu nic, cholera, no dobra, postukajmy w to żelastwo przez minutę, chociaż kieszeń wibruje, diabli wiedzą co to, pewnie Australijczyk, ale może to SMS od Zbrojmistrza…

RATUNKU!!!!!!!!!

Zdjęcie: „Mobile phone”, Irita Kirsbluma (CC 2.0)