Bardzo dużo dał mi do myślenia ten oto post Lisa P. (zacytowałbym cały, bo jest bardzo krótki, ale macie klikać, bo cały blog jest wart czytania):
[…] dziś mówimy „gdyby coś mi się stało, zajmij się moim kontem na fejsie”.
Razem z Josem złożyliśmy jakiś czas temu u Eugenii kopertę z zaleceniami, co czynić, gdyby któreś z nas zmarło. Są tam między innymi hasła do Bunia, ale też do 1password, kody do kart kredytowych, hasła do komputerów, PINy do telefonów i tak dalej. W moim przypadku też wybór muzyki, bo nie zdzierżę, jeśli ktoś mi zacznie puszczać klasyczną.
Wpis nazywa się „Miłość w czasie postkultury”. Tak naprawdę spowodował, że zacząłem myśleć o przyjaźni w czasach post-3D. Mam mnóstwo znajomości, przyjaźni, a nawet wirtualną siostrę. Bez dostępu do Facebooka, maila a nawet Gayromeo wiele z tych osób nigdy nie dowiedziałoby się, czemu przestałem pisać i wrzucać memy z kotkami i o cavfefe. Nie byłoby sposobu, aby ich zaprosić na, tfu tfu, pogrzeb. Drugie z nas nie wiedziałoby, do kogo dzwonić i kogo zawiadamiać, bo w telefonach czasami nie kasujemy kontaktów, które są niepotrzebne, poza tym nigdy nie zaznaczamy „ta osoba jest dla mnie ważna i powinna wiedzieć” vs „chyba raz się z tym gościem widziałem, ale nie pamiętam kiedy i kto to w ogóle jest”. W kopercie znalazły się też listy najważniejszych kontaktów.
Wielu osób, które określam mianem bliskich, nie widziałem nigdy. Czasem mieszkają na innym kontynencie, komunikujemy się za pomocą Bunia lub FaceTime. Bunio posiada opcję przekazania dostępu zaufanej osobie na wypadek, gdyby było to potrzebne. Czy tego chcemy i lubimy, czy nie, dla wielu – może większości? – osób portal Cukierasa stał się głównym medium komunikacji. Dla mnie akurat nie – od kiedy zdezaktywowałem stare konto. Ale na nowym koncie-duchu mam kilkanaście osób właśnie tylko dlatego, że innej metody komunikacji między nami nie ma, a potrzebuję z nimi kontaktu. Niektórych nie poznałbym, gdybym na nie wpadł na ulicy, zwłaszcza bez uprzedzenia, że będą w ogóle w Europie.
Wsłuchajcie się w tekst tej piosenki.
To, że mogłoby nam się coś stać, dotarło do nas z dużym opóźnieniem. Dwa lata temu wtedy nam nieznany człowiek, a teraz dobry kumpel miał wypadek. Prawdopodobnie już nigdy nie będzie chodzić bez kul, ale jest pewna nadzieja, że uda mu się odzyskać życie bez ogromnych dawek środków przeciwbólowych. Znamy go już długo, ale dopiero w tym roku przebiła się do mojego umysłu prawda: sam miałem wypadek z meblem, który zdewastował mi kręgosłup; jutro mogę, jak kumpel, jechać rowerem i zostać uderzony przez samochód. On przeżył, ja mogę nie przeżyć. Są tacy ludzie, którzy dla mnie przylecieliby ze Stanów. Część mojej „biologicznej” rodziny zapewne w ogóle by straty nie zauważyła. Przy czym ci pierwsi bez Bunia nie wiedzieliby, że coś się stało, a ci drudzy może by się dowiedzieli, a może nie, ale albo by ich to specjalnie nie obeszło, albo sam bym ich na pogrzebie nie chciał.
Jak będzie wyglądać miłość w czasach post-postkultury? Być może trzeba będzie dzielić się kodem do telepatycznie sterowanego smartdrona, albo otwierać martwej osobie oko celem zeskanowania tęczówki. Być może te czasy nigdy nie nadejdą, bo jeden taki pomarańczowy „prezydent” naciśnie guziczek, a jego równie stuknięci współpracownicy usłużnie oddadzą mu niezbędne kody. Może Facebook wszczepiony w gałkę oczną samoczynnie wyśle wybranym znajomym wiadomość? Diabli wiedzą. Ale nie ma to związku z pisaniem romantycznych listów i wręczaniem kwiatów (jeśli mój kolega Peter nie przestanie nam uparcie przynosić kwiatów, w końcu zrzucimy go ze schodów, a o ile wiemy nawet nas nie kocha, tzn. nie romantycznie). Mój dobry przyjaciel (nie, naprawdę nie ja) dostał od męża na urodziny dildo. Czy to znak postkultury? Raczej tego, że mąż wie, czego przyjaciel pragnie. O ile wiem, dildo nie jest podłączone do Facebooka, ale w czasach, kiedy szczoteczka do zębów ma Bluetooth i aplikację na telefon (nie żartuję)… kto wie.
Obrazek: ukradziony z internetu, nie znam autora, dostałem od jednej ze znajomych internetowo osób, których nigdy nie widziałem na oczy.