Miłość w różnym wieku

Zgodnie z obietnicą (to mój pierwszy raz) dzisiaj dokonuję retrospekcji swego życia miłosnego. Pomijam jednonocki i wszystko, co trwało krócej niż sześć miesięcy. Na koniec podsumowanie. Dat nie podaję, bo nie pamiętam (smutna prawda, musiałbym sprawdzić w zapiskach, których nie robiłem).

1. Pierwszy

Kiedy poznałem Pierwszego nie wiedziałem, na czym polega miłość. Moje poczucie własnej wartości tak bardzo szorowało wtedy po dnie, że sam fakt, iż ktoś chce ze mną przebywać – a potem zgoła mi mówi, że mnie kocha – był dla mnie powodem, by w związku pozostać. Też mówiłem, że go kocham, bo tak mi się zdawało. W szkole nauczyłem się dużo o mitochondriach i innych orbitalach, ale nikt mi nie powiedział, jak rozpoznać miłość. O tym, że nikt mi nie powiedział o tym, jak działa seks niehetero nie muszę zapewne wspominać (ale już to zrobiłem i teraz za późno). Pierwszy raz wspominam koszmarnie, żaden z nas nie wiedział, co robi. Ze związku wyniosłem przekonanie, że seks jest okropnie przeceniany i kompletny brak zrozumienia czemu ktokolwiek chciałby to w ogóle robić.

Przetrwaliśmy razem ponad dwa lata. Po półtora roku Pierwszy powiedział mi, że kupuje mieszkanie, będziemy mogli zamieszkać razem i być szczęśliwi na swoim. Najpierw odczułem panikę, a potem bardzo silną niechęć do tego pomysłu. Żadnej z tych rzeczy nie zwerbalizowałem, bo się okropnie bałem, że go skrzywdzę. Pro-tip: ukrywanie takich uczuć przez rok krzywdzi o wiele mocniej. Im bliżej było oddania mieszkania (albowiem gdyż się budowało), tym bardziej nie chciałem Pierwszego widywać. W końcu zerwałem, on dużo płakał, ja nie, po zakończeniu procedury odczułem niebotyczną ulgę.

Wyniesiona nauka: jeśli nie chcesz z kimś być, powiedz to tej osobie jak najprędzej, nie czekaj, aż poda dzień otrzymania kluczy do Waszego nowego mieszkania…

2. Drugi

W przypadku Drugiego zadziałała potrzeba ratowania małych, poranionych zwierzątek. Dużo było do ratowania, nie będę się rozpisywać, bo nie ma powodu. Przy chyba drugim spotkaniu pomyślałem – on by był dla mnie świetnym chłopakiem. I w Drugim się zakochałem, po uszy, paznokcie u stóp i dziurki w zębach. Czułem, że mnie może skrzywdzić i z młodzieńczą głupotą odczucie zignorowałem. Rozkładałbym się na podłodze i zachęcał go do wycierania we mnie butów, gdyby chciał (ale nie chciał). Zamiast tego wybierałem się zatem na imprezy, gdzie było 50 nieznanych mi osób. Przypominam, że jestem introwertykiem, wtedy jeszcze nie miałem fobii społecznej, ale idealną ilością obcych mi ludzi do poznawania naraz już wtedy była osoba jedna. („Imprezy” w liczbie mnogiej, ale osoby inne, bo Drugi miał ogromną ilość znajomych.) Zerwanie wyglądało strasznie, przy czym interesujące jest to, że zrywałem ja. Ale to też ja łapałem go na korytarzu za nogi, dławiąc się łzami i wydając z siebie porykiwania, podczas gdy Drugi usiłował się ode mnie uwolnić. Awkward. Byliśmy razem pół roku, uczucie zgrzytało mi w zębach przez kolejne dwa lata. Zachowywałem się okropnie i przepraszam za to zarówno Drugiego, jak i znajomych i przyjaciół, którzy mnie wtedy musieli znosić.

Wyniesiona nauka: 1) jeśli mężczyzna mówi mi wprost, że różne rzeczy uniemożliwią nam związek, to znaczy, że te rzeczy uniemożliwią nam związek; 2) nie jestem tak wyjątkowy, żeby moja miłość wszystko zmieniła; 3) ratowanie małych, poranionych zwierzątek kończy się często tym, że po podleczeniu zaczynają nas gryźć po palcach.

Dodam tu od razu, że kiedy piszę o tym, że wyniosłem jakąś naukę nie mam na myśli, że zinternalizowałem ją od razu.

3. Szacowny Eks-Małżonek

Skrócę sprawę. Szacowny nauczył mnie, że można się zakochać po trzech miesiącach regularnego spotykania się, a niekoniecznie od pierwszego kopa. Z nim okazało się też, że można się po prostu rozjechać. Jedno życie w lewo, drugie w prawo. Nikt tego drugiego nie zdradził, nie skrzywdził, nie było kłótni i obrażania się. Po ponad dwóch latach spędzonych razem nadszedł moment, gdy na niego spojrzałem i pomyślałem: nie pamiętam, dlaczego go kochałem. Po roku od zerwania udało nam się z powrotem nawiązać kumpelskie kontakty, odwiedzał mnie kilka razy w Amsterdamie i spał na kanapie. Rozstanie się bez nienawiści i łapania za nogi umożliwia rzeczywiste pozostanie w przyjaźni.

Wyniesiona nauka: powyżej. Czas trwania: 2.5 roku.

4. Wiking

Co do Wikinga mam do niego żal głównie o to, że na blogu nazwałem go Wikingiem i zmarnowała mi się taka ładna ksywka. Półtora roku. Zapamiętałem to tak, że zaczęło się psuć dopiero po jakimś czasie, ale przy pisaniu autobiografii przeglądałem stare blogi i zobaczyłem, że usprawiedliwiałem go od początku. Na pewno nie miał tego na myśli, musiałem źle zrozumieć, pewnie miał zły dzień w pracy… Trzymałem się go, bo po pierwsze primo na papierze wyglądał doskonale, a po drugie primo był ogromnie inny od Szacownego i wydawało mi się, że to wystarczy. Ale okazało się, że nieleczone OCD i mania kontroli (związane ze sobą) dopiekły mi za bardzo. Nie pozostaliśmy w żadnych kontaktach, bo obaj się nadal ogromnie kochaliśmy, miłość zamieniła się w szczerą nienawiść i potrzebę krzywdzenia tego drugiego, w chwili opamiętania to on mi oddał klucze, napisał miły list (który podarłem bez czytania, potem złożyłem te kawałki i bardzo pożałowałem podarcia) i od tej pory widzieliśmy się raz przez pięć sekund.

Wyniesiona nauka: to, czego chcę i to, czego potrzebuję to zupełnie inne rzeczy. A poza tym jeśli instynkt mi mówi, że mi źle, a rozum – że nie może mi być źle, bo przecież on ma takie fajne koty, dobrą pracę i regały pełne książek, to słuchać należy instynktu. Zwłaszcza, jeśli wybranek tych książek w ogóle nie czyta, tylko je trzyma, bo należały do jego mamy, która zmarła 14 lat temu. Mamę też przechowywał, w urnie w szafie w przedpokoju. Ale kiedy rozmawialiśmy o zamieszkaniu razem okazało się, że nie możemy, bo nie ma dla mnie miejsca.

5. DJ

Od DJa ten blog się zaczął. Był to mój niegrzeczny chłopiec, co więcej czasu spędzał na imprezach i na kacu, niż nie na imprezach i nie na kacu (nie wliczam godzin snu). Bardzo szybko zaczął mnie źle traktować, ale co tu ukrywać, on miał dealera, ja miałem pieniądze (zgodnie ze stereotypem był bezrobotny), potrzebowaliśmy się. Po zerwaniu udałem się do terapeuty, gdyż trapiły mnie pewne wątpliwości. Terapeuta wychował mnie tak, żeby prowadzić otwartą komunikację, a uczucie krzywdy rozwiewać natychmiast, bo czasami rzeczywiście może nastąpić nieporozumienie. Po streszczeniu ostatniej rozmowy terapeuta nakazał mi lekturę artykułów o narcyzmie i okazało się, że DJ spełniał osiem z dziewięciu warunków. A ja po dłuższym czasie odkryłem, że udało mi się odtworzyć idealnie związek mamy i ojczyma – alkoholizm, imprezowanie, przemoc fizyczna (nie wobec mnie, ale gdybyśmy zostali razem trochę dłużej raczej by nastąpiła)… nawet zawód się zgadzał. Wytrzymaliśmy ze sobą sześć miesięcy, ale przysiągłbym, że to było kilka dekad.

Wyniesiona nauka: źli chłopcy tak się nazywają, bo są dla nas źli. A prochy dużo kosztują. No i jeśli mamy partnera, który traci pracę jest oczywiście w porządku wspomaganie go finansowo, ale może warto zwrócić uwagę, czy uzyskane 50 euro wydaje na spóźnione rachunki, czy na gram.

Interludium: Nie nadaję się do związków

Do wniosku tego doszedłem zauważywszy, że z poprzednimi mężczyznami pozostałem w kolejności 2.5 roku, 1.5 roku i 0.5 roku. Przeczytałem wtedy artykuł o tym, że niektórzy z nas po prostu nie nadają się do związków i uznałem, że należę do tej grupy. Byłem w stanie hipomanii graniczącej z manią, nie wiedziałem nawet co to znaczy, miałem swój harem, średnio co trzy tygodnie ktoś wyznawał mi miłość (w gronie tym był psychoterapeuta, któremu skarżyłem się na ciągle zakochujących się we mnie facetów), ja zaś wzdychałem z irytacją i pozbywałem się delikwenta z haremu. Ten okres trwał zaledwie cztery miesiące, ale powiedzmy, że był intensywny.

Wyniesiona nauka: jestem spektakularnie chujowym wróżbitą. Oraz: jeśli Ci się wydaje, że w Twoim życiu została już tylko jedna droga i nie może się wydarzyć nic innego, to masz rację – wydaje Ci się.

6. Jos

Żaden z nas nie szukał związku. Jos był singlem przez 12 lat, ja przez 4 miesiące, ale nie planowałem tego zmieniać i on też nie. Zakochał się we mnie dosłownie od pierwszego wejrzenia, ja potrzebowałem godziny. Na papierze Wiking był idealny, w rzeczywistości zupełnie nie. Jos odwrotnie. Gdybyście mi tego faceta opisali, ale nie przedstawili, być może trochę bym się zainteresował jego działalnością artystyczną. Bez takiego opisu zetknęliśmy się sześć lat, trzy miesiące i dziewięć dni temu. Od tego czasu nigdy nie nastąpił ani jeden dzień bez jakiejś komunikacji. Nawet na samym początku, kiedy po prostu dołączyłem go do haremu, z jakiegoś powodu komunikowaliśmy się co dnia. Znalazłem sobie chłopaka, o imieniu Ray (nigdy nie podaję danych osobowych, ale przyznacie, że to jest akurat zabawne). Jos o tym wiedział, Ray i ja nie byliśmy monogamiczni, więc harem pozostał na miejscu. Jos wzbudzał we mnie ogromnie silne i przerażające uczucia, Ray nie. Z Rayem wytrzymałem dwa miesiące, ponieważ – wstyd przyznać – podobnie jak Pierwszy, Ray był okropnie nudny (dla mnie osobiście). Jos nie nudzi mnie nigdy, chyba, że opowiada z nadmiarem szczegółów o filmach na YouTube o technikach haftu – ale ja mu w rewanżu opowiadam o Islandii. Jest fair.

Wyniesiona nauka: kompletnie nie wiem kiedy i kto okaże się być Tym Jedynym. A poza tym jeśli moja intuicja na coś tak silnie nalega, to trzeba jej słuchać i tyle.

*

Za każdym razem wydawało mi się zupełnie szczerze i naprawdę, że to jest to. Ale na ogół z uwagi na to, że posiadałem taką checklistę z punktami, które wybraniec powinien spełniać. Przy czym owszem, w przypadku Pierwszego ta checklista brzmiała „musi na mój widok nie spluwać na ziemię”, ale jednak była. Po doświadczeniach z Wikingiem, który spełnił bardzo dużo moich wymagań, listę wyrzuciłem w całości do śmietnika. Ale na widok DJa błyskawicznie wyprodukowałem nową, na której wypisałem wszystkie jego okazywane na początku cechy, prędziutko postawiłem ptaszki i mogłem się oszukiwać, że pasuje.

Poznając Josa nie miałem takiej listy wymagań i nadal jej nie mam. Od godziny 17 ósmego grudnia 2011 roku (od 17, bo umówiliśmy się na 16) wiem, że To Ten. Nigdy – ani przez moment – w to uczucie nie zwątpiłem. Nigdy nie pojawił się konkurent, obywatel Gierek był w pewnym momencie na miejscu drugim, ale od pierwszego dzieliły go lata świetlne. Gierek się dawno wykruszył, Jos pozostaje i nie wyobrażam sobie niczego innego. Jedyne wymaganie, jakie mam, to to, żeby nie golił brody. On mi nie pozwala na farbowanie mojej na blond. Jest fair.

Nie wiem, czy nadawałbym się na love kołcza. Choćby dlatego, że słowo „coach” wzbudza we mnie chęć prychania złośliwym rechotem. (Przepraszam tutaj znajomą mi kołczankę, nic nie poradzę na nazwę Twojej pracy, ale i tak Cię bardzo kocham <3) Nie wiem, czy wymienione powyżej doświadczenia zachęciłyby kogokolwiek do proszenia mi o poradę. Ale promocyjnie powiem tak: jeśli macie jakieś pytania do Drogiego Bravo, wrzućcie je w komentarze, może wyjdzie jakaś ciekawa burza mózgów.