Moje depresje — poradnik dla mgr Gustawa i nie tylko

Jak widać, nadal mnie gryzie głupota artykułu mgr Gustawa o dobroczynnych depresjach, które wskazują, że trzeba się wycofać i oddać refleksji. Gryzienie zawdzięczam temu, iż aktualnie moja dwubiegunówka znowu serwuje mi ultra-ultra-rapid cycling, przy czym skoki nastroju odbywają się wyłącznie w dół, czym można się prędko znudzić.

Skok (w przepaść) wygląda mniej więcej tak.

W pewnym momencie, nieważne, jakiej czynności właśnie się oddaję, zaczynam czuć coś jakby ucisk w podbrzuszu. Tak, jakby ktoś podrzucił mi tam cichaczem kilogramowy ciężarek. Właściwie już w tej chwili mogę przewidzieć, że zaraz będzie niedobrze, ale jeszcze ciągle funkcjonuję, oddając się kuciu, pisaniu, jeździe na rowerze alibo zakupom. Ciężar sygnalizuje jednak, że w ciągu kwadransa będę potrzebował miejsca spokojnego spoczynku.

Z podbrzusza uczucie ciężaru rozszerza się na całe ciało. Ręce i nogi stają się cięższe. Wykonywanie dotychczasowych czynności zaczyna być fizycznie męczące. Sięganie po kubek z herbatą wymaga chwili skupienia i zebrania sił. Dotyczy to wszystkiego, czym się aktualnie zajmuję, lub, dla dokładności, właśnie przestaję zajmować. Odkładam składaną koszulkę i udaję się w miejsce, w którym będę mógł się położyć, bo wiem, że właśnie na to będzie mnie w najbliższej przyszłości stać.

W ciągu kwadransa ciężar staje się mniej więcej taki, jakby ubrano mnie w zbroję płytową. Jestem jeszcze w stanie bawić się telefonem lub laptopem, ponieważ muszę w tym celu poruszać wyłącznie palcami, ale wiem, że za chwilę i to stanie się zbyt trudne. Zaczynają pojawiać się głupie myśli: jestem do niczego, nie umiem nawet złożyć prania/kuć/ugotować obiadu/napisać notki. Powinienem rozstać się ze Zbrojmistrzem, ponieważ jestem dla niego wyłącznie ciężarem. Tak właściwie, to powinienem rozstać się ze światem, bo i tak niczego nigdy nie zwojuję. (Depresja specjalizuje się w używaniu słów „nigdy” i „zawsze”.) Zaczynam rozważać sposoby usunięcia się z padołu, przy czym akurat stan ciężkiej depresji jest tu pomocny, ponieważ nader ciężko jest się zabić, jeśli nie mamy siły podnieść ręki.

W tym momencie mgr Gustaw zasugerowałby wycofanie się, celem uniknięcia wyścigu szczuroskorupiaków. Warto, jak twierdzi, wsłuchać się w sygnały płynące z organizmu i przekuć je na swoją korzyść. Mój organizm sygnalizuje mi, że jest gotów na śmierć. Owszem, przychodzą mi do głowy sposoby przekucia tego na swoją korzyść, ale staram się je ignorować. Wycofanie się z kanapy nie wchodzi w grę, ponieważ, jak wspomniałem, nie jestem w stanie się ruszać. W ten mniej więcej sposób spędzam od trzydziestu minut do godziny, po czym objawy ustępują, co nieodmiennie mnie zaskakuje. Odkrywam wtedy, że w zasadzie to jestem głodny, albo potrzebuję skorzystać z toalety, moje ciało słucha rozkazów i karnie udaje się we właściwe miejsce celem zrealizowania potrzeb.

Taka rozrywka spotyka mnie ostatnio co dnia. Dzisiaj dwa razy: w kuźni, a potem w domu. Jestem gotów spożyć dowolną ilość prozacu, domestosa lub trutki na szczury, żeby uniknąć tej przyjemności. Na co natomiast NIE jestem gotów: na terapię w wykonaniu profesjonalisty mgr Gustawa, lub tym podobnych coachów, trenerów personalnych oraz homeopatów.

PS. Dziękuję za komentarze pod poprzednimi notkami i solennie obiecuję, że jeszcze trochę pożyję. Nie wiem, jak długo, ale na pewno do piątku, bo wtedy widzę się z panią doktor i wiążę z tą wizytą wielkie nadzieje.

Zdjęcie: „Depression”, Mateus Lucena (CC 2.0)