Zresztą ebola też pokazuje, jak działa myonizm. O tysiącach ofiar w Afryce pisze się per „tysiące”. Natomiast kiedy ebolę wykryto u białego amerykańskiego lekarza, dziennikarze zaczęli się ścigać niemalże w pisaniu o tym, jak BIAŁE MZIMU złapało wirusa. Bo w Afryce mieszkają oni, a w Ameryce — w tym przypadku — mieszkamy my.
Myonizm codzienny w Holandii to stosunek do mniejszości rasowych. Sławetny Zwarte Piet chociażby — dostałem zaproszenie (od osoby, która mnie nie zna za dobrze) do grupy „Zbierzmy milion członków i pokażmy, że kochamy Zwarte Pietów!”. Rozmaici ludzie z powagą tłumaczyli mi, że to tradycja i w ogóle ich ona nie obraża. Cechą wspólną tych ludzi było to, że co do jednego byli biali, co skojarzyło mi się ze stwierdzeniem bodajże Kempy (czy insektologa?), że w Polsce nie ma homofobii, bo sama jej nigdy nie zauważyła.
Oczywiście nie jest tak, że biali są źli, a niebiali dobrzy, bo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Pewnego dnia tak się zdarzyło, że Zbrojmistrz wdał się w utarczkę słowną z czarnoskórą damą, palącą sobie przed jego drzwiami. Obok drzwi znajduje się bar, z którego wyskoczyło dwóch marokańskich nastolatków. Jeden z nich ocenił sytuację w ciągu sekundy i warknął „no jasne! czego się spodziewać po homoseksualistach!!!” Przyznam, że w tym momencie zrobiło mi się lekko niedobrze. Geert Wilders odniósł sukces. Metoda „dziel i rządź” zadziałała doskonale. Niczego tym chłopakom nie zrobiliśmy (spoiler alert: oni nam też nie, bo po prostu weszliśmy do środka i zamknęliśmy drzwi), ale dla nich my byliśmy onymi, a dla nas onymi byli oni. (Przepraszam za poprzednie zdanie i obiecuję, że nigdy czegoś takiego więcej nie napiszę — aż do następnego razu.)
Myonizm w Polsce widać w wielu miejscach. Najlepiej oczywiście wypada w kwestii smoleńskiej, gdzie naród podzielony jest na „ci zdrajcy zabili nam prezydenta” i „te stuknięte oszołomy znowu robią szopkę z helem i dwiema brzozami”. Wyróżniamy jednak dwa rodzaje myonizmu: myonizm pospolity, jak Smoleńsk, gdzie dwa obozy po prostu kompletnie nie rozumieją, jak ten drugi może spojrzec rano w lustro — i myonizm dumny, jak KNP, Fronda i NOP. Myonizm dumny jest niebezpieczny, bo po osiągnięciu odpowiedniej liczby członków rozpoczyna dżihad.
Myonizm uprawiamy sami, kupując mieszkanie na osiedlu zamkniętym. To jest nasza piaskownica i ONI nie będą się w niej bawić. Nasuwa się pytanie: dlaczego nie? Będą się w tej piaskownicy załatwiać? Kraść piasek wiadrami? A skąd pomysł, że takie rzeczy robią tylko ONI? Czy MY jesteśmy samym dobrem, niezdolnym organicznie do skrzywdzenia innej osoby lub splugawienia mienia, które cudzem jest? Problem z grodzonymi osiedlami jest taki, że w pewnym momencie powstaje wyspa, na której jedyną przestrzenią wspólną są sklepy z alkoholem, jezdnie i przystanki autobusowe. Skąd nasza pewność, że NASZE dzieci i wnusie nie będą pewnego dnia spać na przystanku autobusowym, bo noclegownię dawno zamknięto i zamieniono w kolejną placówkę RiczBanku?
Spytano mnie niedawno, czy ja zawsze byłem taki lewicowy, czy mi się zalęgło dopiero wtedy, kiedy zacząłem mieć mniej pieniędzy. Rozczaruję pytającego — albo zachwycę, kto wie — mieszkając w Polsce byłem na lewo od anarcho-lewicy, po czym przyjechałem do Amsterdamu i odkryłem, że to, co w Polsce nazywa się lewicą, tutaj jest centrum. W tej chwili zjeżdżam powoli dalej na lewo, co bierze się między innymi z dyskusji z moim ulubionym lewakiem, Casperem the Friendly Kowalem, który trzyma się ze squattersami i artystami. Holandia zaś jako całość przesuwa się w prawo, ku niechęci wobec cudzoziemców, wobec darmozjadów na zasiłkach, wobec czarnych i beżowych. Wobec ONYCH. I nieważne, czy beżowy pan o imieniu Hassan mieszka w Holandii całe życie, nigdy w Turcji w ogóle nie był, ma holenderskie obywatelstwo, nie zna żadnych języków oprócz niderlandzkiego i angielskiego. Jest ONYM, bo nie wygląda jak powinien. I to jest właśnie zasługa Wildersa: już nas — Holendrów — podzielił, teraz przymierza się do rządzenia.
Lewica przeżywa kryzys na całym świecie, ponieważ — paradoksalnie — osiągnęła sukcesy, o które walczyła. Pracujemy (na ogół, oczywiście) 8 godzin dziennie i pięć dni w tygodniu; dostajemy urlopy; w krajach cywilizowanych pary jednopłciowe mogą zawierać śluby, a niekiedy również adoptować dzieci; w dużych firmach funkcjonują z powodzeniem związki zawodowe; itd., itp. Nie mówię oczywiście o Polsce, ale w Polsce za lewicę uchodzą liberałowie z TR i konserwatywni liberałowie z SLD, W Holandii jednak lewica doszła do ściany. O co właściwie dalej walczyć? Po co ludzie mieliby na nas głosować? Tym sposobem do władzy dobrali się liberałowie i przystąpili ochoczo do demontażu tego, nad czym lewica pracowała przez dekady. Jako wymówkę mają kryzys ekonomiczny — wszakże nie możemy rozdawać zasiłków na prawo i lewo, gdy kryzys. A poza tym, mówią liberałowie, ty, drogi widzu, pracujesz (bezrobocie w Amsterdamie wynosiło ostatnio coś koło 7.6%), więc zasiłki bierze kto? ONI, rzecz jasna, ci ONI, podczas gdy MY…
W Holandii istnieje takie słówko, jak allochtoon. Ciężko to przetłumaczyć dosłownie. Autochtoon — wiadomo, z dziada pradziada. A allochtoon… to ON. Czasem beżowy, czasem Polak, czasem Marokańczyk, czasem Surinamczyk. Zdaniem premiera Ruttego wszystkiemu winni są ONI; zdaniem Wildersa ONI to allochtooni. Partie Ruttego i Wildersa przodują w sondażach, idąc łeb w łeb. Co ich powstrzyma przed pozbyciem się w pół-legalny sposób ONYCH z kraju, kiedy już nadejdzie ten czas?
A czas nadchodzi nieubłaganie i możliwe, że już nadszedł, chociaż jeszcze nie wszyscy zauważyliśmy. Niemieccy „hooligans” walczą z policją; niemieccy i holenderscy motocykliści jadą strzelać do „dżihadystów”; co do Polski, wystarczy poczytać komentarze pod absolutnie dowolnym artykule o muzułmanach (których w Polsce jest chyba jeszcze mniej, niż Żydów). Czygtałem jakiś czas temu, że kryzysy ekonomiczne na ogół rozwiązywały się tak, że następowała wielka wojna, po czym trzeba było wszystko odbudowywać. Czy i ten zakończy się podobnie?
Zdjęcie: The Independent