Łiiiiii! Z tej okazji specjalna notka z cyklu „Z życia heteroseksualistów”, dedykowana zwłaszcza dawnym fanom tego bloga.
Gazeta ciumka nowy temat z okazji premiery filmu „Plan B”. Powiedziałem nowy? Hahaha, LOL żarcik! Jest to temat znany i lubiany (tzn. zależy przez kogo) – jakie straszne są te trzydziestoletnie singielki.
Nad swym losem użala się pan Tomasz Kozłowski:
Byłem ostatnio na krótkich wakacjach ze znajomymi. Wśród nich pojawiły się dwie nowe osoby: 30-letnie singielki. I wreszcie zrozumiałem, dlaczego mężczyźni boją się podejmować wyzwanie bycia z nimi!
JEZUJEZUNIECZYT!!! Pan Tomasz przerywa milczenie, czas na poznanie okrutnej prawdy o przerażających singielkach!
Obie niezwykle atrakcyjne, zadbane, wysportowane. Z rozmów z nimi wywnioskowałem, że mają czas na to, żeby o siebie dbać – chodzą na zajęcia z prywatnymi trenerami, dodatkowo biegają na jogę i basen. Gdy potrzeba, idą do fryzjera, regularnie chodzą do kosmetyczki. Kupują dobre, markowe kosmetyki, podczas wyjazdu były zawsze starannie i dyskretnie umalowane. To duży kontrast z moją żoną i siostrami, które mają po dwoje dzieci każda i czasu dla siebie mają podobnie niewiele: 10 minut rano, godzinę wieczorem, trzy godziny w weekend. Taka sytuacja, jak większą część doby jest się na usługach dzieci.
Kto by pomyślał, że posiadanie dzieci powoduje konieczność spędzania z dziećmi większej ilości czasu niż nieposiadanie dzieci!!! Ale na (nie)szczęście panuje równouprawnienie i pan Tomasz też ma niewiele czasu, żeby się dyskretnie umalować i pójść na jogę. Jednak już zaraz dowiemy się, że pan Tomasz zamiast się malować i jogobellać woli inne zabawy…
Atrakcyjność nowych znajomych to nie tylko piękna powłoka. To także bogate wnętrze stymulowane codziennymi wydarzeniami i atrakcjami. Te kobiety miały czas, siłę, chęci i potrzebę chodzić na wystawy, na premiery kinowe i teatralne, brać udział w panelach dyskusyjnych, czytać najnowsze głośne książki i o nich dyskutować. Ja z moimi aktualnymi zainteresowaniami i tematami, którymi żyję, byłem dla nich zabawny przez jakieś pół godziny, kiedy śmieszyły je opowieści o tym, jak wpływa na człowieka długotrwała deprywacja senna i czym kończy się odpieluchowanie w podróży.
Kto by pomyślał, że osoby nieposiadające dzieci mogą się interesować innymi rzeczami niż posiadanie dzieci! Panie Tomaszu, pan mnie szo-ku-je! (Ale jakże uprzejmie, to nowa fala polskiego Janu…Tomasza, nie powiedział pan nic o lesbijkach i feministkach.)
Przez cały czas czułem oczekiwania wobec mnie, tę wysoko postawioną poprzeczkę.
O, i tutaj, panie Tomaszu, zaczyna się pana projekcja. Singielki nie mają wobec pana żadnych oczekiwań. Najpierw napisałem, że ewentualnie oczekują, że da się z panem porozmawiać, ale nie sądzę. Nie jestem singielką, ale oceniam po sobie – jeśli z jakiegoś powodu jestem skazany na towarzystwo, które rozmawia wyłącznie na nieciekawe dla mnie tematy, wyłączam się i kiwam co jakiś czas głową. Nie nazywamy tego oczekiwaniami, chociaż da się naciągnąć – uznajmy, że (jako honorowa singielka) oczekuję, że pan Tomasz w końcu pójdzie spać i przestaniemy się nawzajem zanudzać. Nawzajem, bo pan Tomasz może sobie odczuwać oczekiwania, ale sam wydaje się oczekiwać, że singielki będą oczarowane jego wynurzeniami i porzucą tematy jogo-wystawne, aby zamiast tego zająć się roztrząsaniem deprywacji sennej pana Tomasza.
I rozumiem mężczyzn, którzy nie mają siły ciągle trzymać intelektualnej gardy, zawsze męsko wyglądać, trzymać leniwego siebie w nieustającym zamknięciu. Być gotowym na celną puentę, świetną ripostę i słowną szaradę.
Nigdy takiego mężczyzny nie poznałem, ale zaczynam nabierać wielkiego respektu wobec pana Tomasza przed lobotomią. Literówka! Przed ślubem.
Jesteście dla nas zbyt energochłonne, wymagające. Macie za duże oczekiwania, niespożyte siły i ciągłą potrzebę stawiania wyzwań. A ja wolę poleżeć na kanapie pod kocem, poprzytulać się i oglądać seriale na komputerze.
Singielki są znane z tego, że patologicznie nienawidzą koców, z seriali oglądają tylko te o panelach dyskusyjnych na wystawach najnowszych dzieł literackich, a przytulać będą tylko kota. Ale dopiero kiedy już będą mieć osiemdziesiąt lat i nikt im nie poda szklanki herbaty.
Tak wiem, wy też je oglądacie – te zaskakujące, mądre, dające do myślenia i dobrze wyreżyserowane.
Panie Tomaszu, zapraszam do psychologa, nad projekcją da się pracować. Być może niedługo będzie pan w stanie przebywać w jednym, powiedzmy, mieście z oglądającą singielką i nie czuć oczekiwań wobec siebie, tudzież wysoko postawionej poprzeczki. #stoserc #cieszęsiężemogłampomóc
Chcę zasnąć z pokruszonymi chipsami na swetrze. I obawiam się, że nie ja jedyny.
Też się obawiam, że nie pan jedyny. Ciekawi mnie natomiast, kto ten sweter potem będzie prał, wełnę pierze się ręcznie i nie jest to zajęcie ekscytujące. Dodam tu, że singielki też posiadają swetry, jadają czipsy i sypiają. Chociaż być może nie naraz, chyba, że nie działa nam w domu ogrzewanie. A jeśli pan z premedytacją lubi kruszyć sobie czipsami tam, gdzie pan śpi, to proszę mnie nie zapraszać, bo okruszki w łożnicy to dla mnie koszmar. Ale różne są fetysze i jestem przekonany, że gdyby był pan singlem, znalazłby pan sobie partnerkę, która lubi się obsypywać okruszkami w łóżku.
Gdyby pan był.
Bo nim pan nie jest.
List pana Tomasza do redakcji jest dziełem, które miało za cele uderzenie w stół, coby singielki się odezwały. Nawet się udało, chyba trzy odpowiedzi czytałem, zostawiłem sobie jedną.
Jestem samotną trzydziestolatką. Nazywacie mnie zdesperowaną singielką. Napaloną, chętną, ale wymagającą i kapryśną. Tak jak napisał pan Tomasz w liście „Samotne trzydziestolatki, jesteście wspaniałe, ale rozumiem mężczyzn, którzy odpuszczają”, jestem atrakcyjna, zadbana, wysportowana. Chodzę regularnie do kosmetyczki, na fitness, jestem na diecie pudełkowej. Nikt mi nigdy nie mówił, że to grzech dbać o siebie.
Reszty nie cytuję, bo nie ma tam nic śmiesznego.
Ciekawi mnie trochę z kim pan Tomasz wziął ślub i jak tę damę poznał. Azaliż dama nie była wtedy singielką? Poderwał ją komuś? Czy na pierwszej randce spożyli razem czipsy przed laptopem, oglądając powtórki „Kiepskich”? Być może najpierw nastąpiło poczęcie przez internet, dzięki czemu mogli od razu przystąpić z ulgą do rozmów o pieluchowanych dzieciach? Dlaczego żona pana Tomasza ma dla siebie w weekend tylko trzy godziny, czy pan Tomasz nie ma rączek i nie może się zająć dziećmi przez sześć? Czemu pan Tomasz wymienia pójście do fryzjera jednym tchem obok ekstrawagancji takich jak (O ZGROZO) basen, lub (ALEJAKTO) czytanie książek? Czy ani pan Tomasz, ani jego małżonka do fryzjerów nie chadzają, nawet „gdy potrzeba”? (To jest cytat!)
Tyle pytań, tak niewiele odpowiedzi, podczas gdy w rzeczywistości nastąpił dysonans poznawczy. Mianowicie panu Tomaszowi się zdaje, że sporo po ślubie – nie wiem, ile to jest sporo, ale skoro są dzieci, to pewnie znajomość trwa co najmniej kilka miesięcy – z jakiegoś powodu posiada on kwalifikacje, Tomasz, nie ślub, do oceniania poziomu trudności randek z singielkami. Natomiast pani Sylwia nie odnotowała tego, iż opinia pana Tomasza powinna być dla niej równie ważna, jak dla żony pana Tomasza moje porady w kwestii wychowywania dzieci. Dała się wciągnąć w domyślną narrację, zgodnie z którą rolą kobiety jest przypodobanie się mężczyźnie i wyłamała się o tyle, że w dalszej części wspomina nieudaną randkę:
Kiedyś poszłam na randkę w ciemno zainicjowaną przez moją kuzynkę. Chłopak zaproponował kręgle. Myślę sobie – czemu nie. Umówiliśmy się w warszawskiej Hulakuli, jeszcze jak była w BUW-ie (w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, przyp. red.). Pijemy piwo, rozmawiamy, gramy, jest nawet dość zabawnie. Nagle gość opowiada mi jako miejską legendę, że słyszał, że tu gdzieś jest ponoć jakaś biblioteka. Jakaś biblioteka. Zaśmiałam się, myślałam, że to żart. On mnie zapytał, dlaczego się śmieję.
Pan Tomasz atakuje, pani Sylwia się broni. Tak, jakby chodzenie na wystawy w Zachęcie było obiektywnym złem, a zasypianie z okruchami na swetrze zesłanym przez Boga dobrem. Znów pani Sylwia:
Dla mnie żadna z nas nie ma problemu. Ani ja, ani te zahukane kury domowe.
Jeśli wybrały takie życie, to jest ich wybór. Jeśli wolą związać tłuste włosy w kucyk i bawić się z dzieckiem na dywanie, ale jeśli to jest ich wybór, a nie ich męża, to wszystko jest okej. Ja wolę w tym czasie iść do fryzjera, na wystawę, przeczytać książkę. Nie widzę problemu. Każdy wybiera to, na co ma ochotę.
Pani Sylwia nie widzi problemu, ale jednak się tłumaczy. Pan Tomasz: „te kobiety miały czas, siłę i chęci”. Pani Sylwia: „jeśli [te kobiety] wybrały takie życie…” Mężczyzna z tej narracji znika, jedyne, co pani Sylwii wolno, to pewnego rodzaju amorów nie przyjąć – a też nie wiem, czy pan Tomasz to do końca aprobuje. W tych listach pojawiają się trzy grupy ludzi: rozwydrzone singielki, wystraszeni mężczyźni (też mi mężczyźni) i ciche żony, służące do prania swetrów.
Biali cis-hetero mężczyźni – dalej będę ich skrótowo określać Tomaszami wyłącznie dla uproszczenia – przywykli do tego, że rządzą światem. Nikt się jakoś nad tym specjalnie nie zastanawia, oprócz feministek i lewaków. Ot, Tomasze to szczyt piramidy rozwoju, reszta gzi się na poziomach niższych i wyłącznie zwrócenie na siebie atencji Tomaszy jest w stanie wyciągnąć ich na poziom drugi piramidy. Bo pierwszy przynależny jest wyłącznie Tomaszom. Im dalej człowiekowi („człowiekowi?” – Tomasze) od białego, cis-hetero mężczyzny, tym dla niego gorzej. Ciekawe jest dla mnie zjawisko ciężkiej pracy nad obroną status quo wykonywanej przez osoby, które na tym przegrywają. Posłanki i ministry wychodzą na ambonę, aby deklarować z oburzeniem, że nie rozumieją tej wynaturzonej kobiecej potrzeby robienia kariery kosztem rodziny. (Pozdrowienia dla posła Krystyny Pawłowicz.) O imigrantach mówi się wiadomo jak, a o Żydach właśnie zaczęto i po przeczytaniu wynurzeń doradcy prezydenckiego na temat zawłaszczania Holocaustu o mało nie zdewastowałem najbliższej okolicy. Dzięki badaniom genetycznym okazało się, że istotnie jestem Żydem, pedałem i lewakiem, chociaż Żyda aszkenazyjskiego jest we mnie tylko 7 procent i czuję się jakoś dziwnie niedoceniony. Ale i tak na systemie korzystam, bo jestem białym cis facetem z wyższym wykształceniem.
Jest dla singielek (i nie tylko) nadzieja, ale muszą nieco zmienić podejście.
Candace Bushnell w drugiej książce o Carrie Bradshaw pisze o tym, że Carrie wybrała się do Anglii, zobaczyła tam Angielki i wyraziła pewien szok kulturowy. Znajome jej Amerykanki prześcigały się bowiem w jogach, muzeach, makijażach i innych botoksach, podczas gdy Angielki łaziły po ulicach ubrane w worki na śmieci, beztrosko myjąc włosy w kałuży raz na sześć miesięcy. (Być może troszkę parafrazuję.) Jej angielska przyjaciółka objaśniła sprawę prosto – otóż angielscy faceci nie mają wyboru. Albo się zdecydują na tak potwornie zapuszczone straszydło, albo zostaną gejami. Albo, oczywiście, panem Tomaszem, co się fryzur boi. Tylko zdaje się, że te Angielki też bywają na wystawach i jogach. CO TERAS?
Osoby, które uważają, że wypisuję jakieś pierdoły i na świecie panuje pełne równouprawnienie zachęcam, żeby wyobraziły sobie sytuację odwrotną. Na kanapie spoczywa pani Żaneta, krusząc z zapałem czipsami w dekolt. Pan Janusz zachrzania na siłowni i dokształca się w desperacji celem zdobycia jej przychylności. Jednak Janusz-mięśniak-inteligent jest dla niej godzien co najwyżej pożałowania; Żaneta rozumie, dlaczego kobiety boją się takich mężczyzn. Komu by się chciało specjalnie czytać książkę po to, żeby pan Janusz poszedł z nami na randkę?
To, że kobiety zarabiają połowę tego, co faceci jest naturalne. To, że książki napisane przez mężczyzn dzielą się na wiele gatunków, a pisane przez kobiety są literaturą kobiecą – to normalne. Mogę tak długo, dodam tylko to, że znanej mi ciemnoskórej pisarce odpowiedziano przy okazji tworzenia antologii, że nie nie jest potrzebna. Ponieważ „jedną czarną już mamy”. Jacek Kurski może z obrzydzeniem odmówić homoseksualistom udziału w „Randce w ciemno”, bo nie życzy sobie promowania takiego stylu życia. Jest to wyraz równouprawnienia, zgodnie z którym homoseksualny mężczyzna i kobieta jak najbardziej mogą brać udział w „Randce w ciemno” pod warunkiem, iż partnerów dla nich będą stanowić osoby płci przeciwnej. I dlatego singielka wymaga dużo od siebie, a Powolniak – tfu! literówka! – pan Janusz też wymaga dużo od tej singielki.
Im więcej kobiet odmówi prania swetrów, tym więcej panów Tomaszy będzie musiało odlepić się od kanapy celem znalezienia żony. Im więcej kobiet odmówi pieluchowania dzieci 24 godziny na dobę, tym więcej klientek będą mieć salony fryzjerskie. Przy czym zgadzam się z panią Sylwią, że każda kobieta ma prawo dokonać każdego wyboru – pozostanie w domu celem pieluchowania dzieci i prania mężowi zakruszonych swetrów również jest wyborem. Im prędzej jednak panowie Tomasze połapią się, że kobiety nie muszą tego wyboru dokonywać – im prędzej połapią się rozwydrzone singielki – tym lepiej wyjdą na tym prawie wszyscy. Prawie. Bo Tomasze będą musiały oddać mnóstwo posiadanej w tej chwili władzy.
Świat się zmienia. Przez bardzo długi czas należałem do ludzi głoszących z zapałem, iż nie dostrzegam koloru skóry, nie różnicuję między płciami, orientacjami, osobami cis, trans i tak dalej. Niedawno dopiero zrozumiałem, iż nie dostrzegam, bo nie muszę. To chyba Beata Kempa wygłosiła sentencję, iż nigdy nie zauważyła osobiście dyskryminacji osób homoseksualnych w Polsce. Dziwnym byłoby gdyby zauważyła, bo wymagałoby to myślenia i empatii. Na drabince społecznej pani Beacie bliżej do pana Tomasza. Mi zresztą też. Mieszkam w kraju, w którym moja orientacja nikogo nadmiernie nie interesuje – co nie znaczy, że na każdej ulicy i o każdej porze odważę się iść z Josem za rękę, chociażby dlatego, że przyjeżdża tu dużo turystów z Polski. (Tak, to była złośliwość.)
Kiedy Trump mówi o gównianych krajach („shithole countries”); kiedy pastor z Alabamy broni pedofila kandydującego na senatora; kiedy Kellyanne Conway mówi, że nie wolno wierzyć ofiarom przemocy małżeńskiej, bo może to nieprawda, a może mąż się zmienił, bo ona go zna jako dobrego człowieka; kiedy Kempa mówi, że nie dostrzega dyskryminacji homoseksualistów; kiedy pan Tomasz mówi, że singielka chodząca na basen nie ma u niego szans, bo on lubi kruszyć na swetry; kiedy ja mówiłem, że nie dostrzegam w swoim otoczeniu rasizmu – przyczyniamy się do utrwalania stanu dominacji białych cis-het mężczyzn i podpieramy raźno drabinkę. Chciałbym tę drabinkę wywalić celnym kopem. Gdy czytam sarkastyczne „co dalej, może z Bonda zrobicie czarno lizbije huhuhu” myślę: o, tego dokładnie bym chciał! Kiedy Fox News wrzuca artykuł o tym, że olimpiada jest „bardziej gejowska, bardziej ciemna, bardziej zróżnicowana”, a potem usuwa to jako zbyt obraźliwe, myślę – tego chcę. Chcę, żeby faceci, którzy teraz siedzą na złotym klopie i decydują o tym, komu wolno jeść, chodzić do lekarza, poślubić ukochaną osobę, wystąpić w filmie, pójść do fryzjera – chcę, żeby co dnia trzy razy srali w gacie na myśl o świecie bardziej gejowskim (i lesbijskim, trans, etc.), bardziej ciemnym, bardziej zróżnicowanym. Owszem, straciłbym na tym, jestem świadom własnego przywileju. Jestem na tę stratę gotów i uważam, że powinna nastąpić jak najprędzej. I zanim ktoś mi zacznie komentować w tym duchu dodam, że nie mam na myśli wymiany homofobicznych, seksistowskich białych facetów na homofobicznych, seksistowskich facetów innej rasy.
Panu Januszowi sugeruję, żeby się przestał oglądać za singielkami i wgłębiać w ich życie i zwyczaje, bo żona się zdenerwuje i nie poda czipsów. Pani Sylwii sugeruję, żeby robiła swoje. Owszem, Janusza sobie nie ustrzeli, ale kogoś, kto czytuje książki być może tak.
Zdjęcie: jajakoko singielka z jedynym dostępnym mi partnerem.