Nas Troje

Podczas mojego kursu kowalstwa dołączyły do mnie dwie osoby, z których jedną znam od lat, a z drugą czuję się, jakbym ją znał od lat. Wszyscy troje cierpimy/cierpieliśmy na depresję, tak więc udało nam się przeprowadzić rodzaj rozmowy, który tzw. normalnym ludziom podniósłby włosy na karku. Podczas owej rozmowy bawiliśmy się doskonale, popijaliśmy naleweczkę i ogólnie było nam szalenie miło, zwłaszcza, gdy rozmawialiśmy o próbach samobójczych. (Nieudane próby samobójcze mają plus — można o nich potem rozmawiać, ciesząc się doskonałym zdrowiem.)

Ciekawym tematem okazał się wpływ wychowania na dokonywane przez nas wybory. Nowy przyjaciel i ja mieliśmy ten rodzaj rodziców, który przed każdym odrobinę ryzykowniejszym posunięciem dziecka mówi:

— Przecież i tak ci się nie uda.
— Kochanie, ja wiem, że ty chcesz, ale to nie dla ciebie.
— Ja oczywiście trzymam kciuki, ale przecież wiesz, że nie wyjdzie.
— Tylko chciałam cię przygotować na wypadek porażki.

Oraz, rzecz jasna, najbardziej morderczą rzecz, jaką można dziecku powiedzieć, a mianowicie:

— Uważaj na siebie.

Powtórzone tysiąc razy słowa „uważaj na siebie” to wspaniały sposób na wychowanie dziecka, które wszystkiego się boi, jest ciche, nieśmiałe, zalęknione i zajmuje się głównie siedzeniem w kąciku i udawaniem, że go nie ma. W tej frazie groźne jest wszystko, a głównie niekonkretność określenia. „Uważaj na siebie” sugeruje, że świat poza granicami mieszkania jest niebezpieczny, co gorsza — niebezpieczny niekonkretnie. Skrzywdzić może nas wszystko i każdy, wobec czego należy bez przerwy uważać, uważać, uważać. Na mężczyzn i kobiety, na starych i młodych, na dzieci i staruszków, samochody i autobusy, no, na wszystkich i wszystko.

Wszystkie zdanka z powyższej listy biorą się rzecz jasna z troski o dziecko, któremu należy zaoszczędzić siniaków na kolanku, bycia skrzywdzonym w jakikolwiek sposób i generalnie tego, co nazywamy życiem. Chowane w ten sposób dziecko boi się wszystkiego, łącznie z odniesieniem sukcesu, na wszelki wypadek rezygnuje ze swoich marzeń i pragnień, bo i tak się nie uda, ma problemy z nawiązywaniem znajomości, znajdowaniem pracy, ba — ma problemy z wychodzeniem z domu. Bo przecież na zewnątrz czai się NIEZNANE ZUO.

Nie czuję się upoważniony do opowiadania o życiu moich przyjaciół, ale o swoim jak najbardziej. Jednym z powodów, dla których wyglądam, jak wyglądam, jest ten właśnie sposób wychowania. Nie będąc pewnym, czego należy się bać, na wszelki wypadek zacząłem od groźnie wyglądających mężczyzn. Na przykład takich w kurtkach skórzanych. (Po czym nabyłem ramoneskę.) Po przekonaniu się, że mężczyźni w ramoneskach nie są tacy znowu straszni, przeszedłem do bania się mężczyzn z tatuażami. A potem chuliganów różnego rodzaju, w szczególności punków i skinów. No i rzecz jasna napakowanych na siłowni mięśniaków. Aż w końcu okazało się, że jestem napakowanym, wytatuowanym punkiem w skórzanej kurtce, glanach i bojówkach i nie mam się już czego bać, z wyjątkiem rzecz jasna starszych pań w autobusach.

Po osiągnięciu tego etapu nastąpiło kilka ciekawych zmian w moim życiu. Po pierwsze, otoczenie zaczęło mnie akceptować i lubić BARDZIEJ, ponieważ jak się okazuje ludzie umieją wyczuć, czy sposób, w jaki wyglądasz, nosisz się i zachowujesz to kostium i maska, czy zwyczajnie tak ci dobrze. Po drugie, przestałem się bać, patrzeć pod nogi, unikać ciemnych uliczek i wychodzenia z domu — teraz to mnie się boją, a mi wydaje się to strasznie zabawne. Po trzecie — po wyjściu z depresji przystąpiłem do spełniania swoich marzeń, najpierw, sześć lat temu mniej śmiało, teraz bardziej. I do tego wszystkiego wystarczyły jedyne dwa lata psychoterapii!

*

Jak wspomniałem, było nas troje, a trzecia osoba miała doświadczenie odwrotne. Jest ona mianowicie posiadaczką rodziców, którzy wrzucają dziecko na głęboką wodę, po czym udają się na kawę, co jakiś czas niemrawo sprawdzając, czy jeszcze nie utonęło.

Tak, jak moim marzeniem było bycie odważnym, śmiałym ekstrawertykiem, tak marzeniem mojej przyjaciółki było posiadanie nudnego życia, w którym nic się nie dzieje, nikt się od ciebie niczego nie domaga, nie jesteś poddawaną żadnym testom, nowym sytuacjom i najlepiej masz święty spokój. Mnie święty spokój o mało nie zabił, jej o mało nie zabił nadmiar intensywnych i ekscytujących doświadczeń. Ja odreagowałem poszukiwaniem ostrych wrażeń, ona — poszukiwaniem spokoju. W obu przypadkach za wszelką cenę i nie bacząc na konsekwencje.

Jednym z wniosków, jakie wyciągnęliśmy z naszych dyskusji był ten, że zajebiście trudno jest być rodzicem. Nasi rodzice nie należą do osób psychopatycznie znęcających się nad dziećmi, wprost przeciwnie — w porównaniu z nami są przerażająco normalni. (Oba wyrazy użyte nieprzypadkowo.) Z pewnością żadne z nich nie stosowało swoich metod wychowawczych z premedytacją chcąc nam zrobić krzywdę. A jednak efekt końcowy okazał się smutny — żadne z nas trojga nie zdołało spełnić swoich marzeń, wszyscy wpadliśmy w depresję, do tej pory, po latach terapii, borykamy się z efektami wychowania. (Czy już wspominałem o rozmowie z lekarzem, z której wynikło, że będę brać swoje lekarstwa przez co najmniej cały rok 2012, a potem się zobaczy?)

Nie potrafię zrozumieć powodu, dla którego w Polsce tak intensywnie odmawia się osobom homoseksualnym prawa do adopcji. Bo niby heterycy tak sobie świetnie radzą, hę? W wyniku wychowania w rodzinie hetero nigdy nie wyrasta się na osobę nieszczęśliwą, chorą, z problemami umysłowymi? Homoseksualne dzieci biorą się niby skąd? Para alkoholików mieszkających w pudłach na dworcu ma większe możliwości posiadania dzieci, niż nudnie stabilna para homoseksualna mieszkająca w wielkim domu w Konstancinie — naprawdę z tymi pierwszymi w charakterze rodziców jest dziecku o tyle lepiej?

W dyskusji o homoadopcji właściwie zawsze przewija się stwierdzenie „oczywiście, wszyscy zgodzimy się z tym, że dziecku najlepiej jest u pary heteroseksualnej, bo potrzeba mu mamusi i tatusia”. Po tym stwierdzeniu czasami pada „ale”, czasami nie, ale jednak ten podtekst zawsze jest obecny. A jednak na świecie tyle jest osób nieszczęśliwych, chorych, skrzywionych, z uzależnieniami, z depresją, tyle jest prób samobójczych. Te wszystkie osoby miały, przynajmniej przez chwilę, dwoje rodziców płci odmiennych.

Może heteroseksualiści na razie powinni dać sobie spokój z wychowywaniem dzieci?