Nie rozumiem Ameryki

Kontynuacja notki o biednych białych konserwatywnych chłopcach.

Wydaje mi się, że dla Europejczyka „nie rozumiem Ameryki” nie jest wyznaniem zaskakującym, ale dla mnie jest to ważne. Targetuję swoje książki na rynek amerykański, bo jest największy. Mam plany na wypadek, gdyby się nie udało, ale nie o planach piszę. Chcę się podzielić trzema doświadczeniami, które ostatnio odnotowałem. Dla kontekstu: jestem członkiem zamkniętej grupy (nazwijmy ją Grupa), składającej się z 98% z białych kobiet.

Jedna z nich zaszerowała post o tym, że używanie wyrazu 'tribe’ (plemię) przez osoby nie będące Indianami (o tym słowie za chwilę) rdzennymi Amerykanami jest rasizmem, kulturalną apropriacją i złodziejstwem. Duża część komentatorów popukała się w czółko, ale znalazły się też osoby wyznające, że również czują się z tym słowem niekomfortowo. Dyskusja szła niemrawo, póki pani o imieniu Amy nie postanowiła utemperować tych, którzy się ośmielają. Z wysokości swego autorytetu opierdoliła wszystkich rozmawiających. Jej argument brzmiał „bo nie”. Nie wolno, bo nie. Duża część komentatorek albo ją grzecznie przeprosiła, albo zamilkła.

Prawie w tym samym momencie wrzuciłem posta o Islandii, ostatnie zdjęcie, jakie mi tam zrobił Jos – piękne wyszło. Ta sama Amy napisała „miły kraj, z wyjątkiem tego rasizmu”. Troszkę się zdziwiłem i spytałem o ćo chodzi jakby. Amy rozwinęła: otóż prawo islandzkie zakazuje czarnoskórym osobom migracji. Zażądałem dowodów, na co Amy się nadęła i godnie odparła „nie jest moim obowiązkiem cię uświadamiać i rozwiewać twojej ignorancji”. Otóż nie. Nie jest tak, że można każdego oskarżyć o dowolną bzdurę (chyba nie muszę tłumaczyć, że to bzdura…?) i kazać mu się doinformować bez podania źródeł (albowiem takowe nie istnieją). Tym razem zgłosiłem Amy do prokuratury, znaczy – do adminów, po czym zablokowałem. Okazało się, że to nie pierwszy jej występ, już jej w grupie nie ma, ale co z tego.

Dwa dni później dziewczyna o imieniu K. opisała swoją przygodę: w internecie pojawił się komiks o szopie praczu. Nie wiem nawet, który to był komiks, bo autor(ka) rysuje dużo, ale szop był w komiksie żonaty i stanowiło to część dowcipu. K. skomentowała „ten szop to moje duchowe zwierzę-przewodnik (’spirit animal’)”. W odpowiedzi została a) oskarżona o rasizm i apropriację, oraz b) nazwana głupią pizdą, ponieważ szop był żonaty, a ona jest singielką i co może wiedzieć. Amy zabrakło, ale pojawiła się Heidi, która zaczęła tym samym autorytarnym tonem głosić, że K. jest rasistką, nie wolno jej używać określenia 'spirit animal’, ukradzionego rzecz jasna Indianom rdzennym Amerykanom. Co więcej mąż Heidi ma krew native American według badań DNA, ale Heidi (!) uznała, że za mało (!) i zakazała mu używać 'spirit animal’. Mąż się potulnie dostosował. Ja nie. Zapytałem, czy zdaje sobie w ogóle sprawę z istnienia większej ilości kontynentów, niż jeden. Czy wie, że pojęcie zwierzęcia-przewodnika duchowego należy do więcej niż jednej religii. Pozwoliła mi łaskawie, tym samym tonem nieomylnego autorytetu, na używanie słów, albowiem jestem nordykiem i mi wolno. Pominąwszy to, że nie istnieje test wykazujący posiadanie DNA Wikingów, bo Wikingowie lubili podróżować, na wszystkie jej żądania zacząłem wstawiać „K., musisz nam pokazać swój test DNA, żeby Heidi mogła wystawić lub odmówić zezwolenia”. Zakończyło się to, rzecz jasna, blokadą Heidi przeze mnie, w grupie chyba jest nadal. Fakt, że K. została nazwana głupią pizdą zainteresował tylko K., mnie i jedną dziewczynę, która zdążyła się wypowiedzieć przed Heidi.

Klu programu wygląda tak: Amy, Heidi, autorka tekstu o ukradzionym słowie 'plemię’ – wszystkie są białe.

*

Amy swoim tekstem o rasistowskiej Islandii dała mi pretekst, by wreszcie wspomnieć coś, co mnie bardzo niepokoi. Chodzi mi o rzucanie oskarżeń o rasizm/homofobię/transfobię/etc. niepopartych niczym, często bredni, kwitowanie prób obrony „nie moja wina, że jesteś ignorantem i się nie douczyłeś, nie mój obowiązek”. Na forum Popjustice, gdzie się udzielam, przeczytałem ostatnio, że nielubienie muzyki Beyonce to rasizm. Nielubienie rapu – rasizm. Moje brwi wędrowały ze zdziwienia tak wysoko, że musiałem zakupić tupecik, bo pół głowy mi wyłysiało (zaoszczędziłem na botoksie). Ale poddałem się wtedy, gdy dwóch członków forum pokłóciło się o to, który lepiej przeegzaminował swój white gay privilege, po czym okazało się, że obaj są czarnoskórzy.

W tym samym czasie wydarzyły się oczywiście w Ameryce różne inne rzeczy. Kanye West ogłosił swoją miłość i poparcie dla Trumpa, po czym dobił stwierdzeniem, że skoro niewolnictwo trwało 400 lat, to niewolnicy musieli zdecydować, że to lubią. Dwóch braci-rdzennych Amerykanów wyrzucono z kampusu uniwersyteckiego, ponieważ anonimowa kobieta zgłosiła, że ją „niepokoją”. (Niepokój brał się stąd, że nie rozmawiali z innymi, bo byli nieśmiali.) ICE kontynuuje wyrzucanie z kraju osób niewystarczająco białych. Ciemnoskórzy są aresztowani i wsadzani do więzienia za rzeczy, które białym uszłyby na sucho, jeśli w ogóle ktoś by je zauważył.

Odnoszę silne wrażenie, że podział sceny politycznej w Ameryce wygląda tak:

Prawica – „tak jest, dopierdolmy lewagom na wszystkie sposoby, wystrzelajmy, utrudnijmy branie udziału w wyborach, aresztujmy, wywalajmy z kraju, a jeszcze nam się trafił Kanye, pożyteczny idiota”.

Lewica – „nie daję ci prawa do używania wyrazu 'plemię’, dredy na białej kobiecie to rasizm i apropriacja, a w ogóle to czy wystarczająco przeegzaminowałaś swój przywilej zanim ośmieliłaś się powiedzieć, że jesteś feministką?”

Tu odniosę się do słowa „Indianin” (i poproszę czytelników, żeby mi dali znać, czy pojawiło się w języku polskim lepsze tłumaczenie „native American” niż „natywny Amerykanin”). Przez lata w języku angielskim funkcjonowało „native American”. Dosłownie dwa tygodnie temu po raz pierwszy zobaczyłem frazę „First Nation person” (osoba pierwszego narodu), do tej pory używanej w Kanadzie – link tłumaczy powody i sens. Ale od tych dwóch tygodni za napisanie „native American” osoby z najlepszymi intencjami obrywają po dupie, bo to rasizm. Z uwagi na nagłość zmiany nie wszyscy zdołali się o tym jeszcze dowiedzieć, co oczywiście jest ich winą, bo się nie doedukowali i ich ignorancja etc. W tym czasie rednecki i inni wyborcy Trumpa używają słowa „brudasy” i doprowadzają do wyrzucania osób pierwszego narodu z kampusu uniwersyteckiego.

Skrócę znów biednych białych konserwatywnych chłopców do BBKC. Tracenie przywilejów, które do tej posiadali zwyczajnie z uwagi na to, że byli biali, heteroseksualni i płci męskiej oczywiście wcale im się nie podoba. Część jest na tyle prostacka, że reaguje zwykłym rasizmem, tym z cyklu wjeżdżania samochodem w manifestację. Media o białych mordercach piszą „ten nieszczęśliwy chłopiec, nierozumiany przez rodzinę, cierpiał na zaburzenia psychiczne”, o niebiałych – „terrorysta”. Ale najmądrzejsi BBKC dołączają do liberalnego dyskursu, sącząc podpowiedzi: owszem, być może oboje jesteście niehetero, niebiali, jesteście imigrantami, ale John jest trochę bardziej biały i jego ojcem jest konserwatysta, a Jane jest biseksualna i ma dredy, czy ona jest wystarczająco czarna, by mieć dredy? John, Jane, czy sprawdziliście swój przywilej? Zanim powiecie cokolwiek na jakikolwiek temat, musicie koniecznie rozważyć, czy wolno wam używać słowa 'feministka’, jeśli jesteście białe… i tak dalej.

(Tu wtręt. Argument, że większość białych kobiet głosowało na Trumpa jest prawdziwy. Jest też bardzo przydatny, gdy BBKC chcą zadbać o to, żebyśmy się przypadkiem za bardzo nie zjednoczyli.)

Kojarzy mi się to z taką wizją: BBKC posiadają wielką fabrykę kołder, koców, poduszek. Przez okno wyleciał im mały kocyk. Teraz my (w sensie wszystko oprócz BBKC) kłócimy się o to, komu przysługuje róg, wyciągając najgłupsze argumenty, a BBKC leżą sobie na swoich kołdrach, palą cygara, piją whisky i wciągają koks z biustów modelek Victoria’s Secret. Tym sposobem Trump został prezydentem, Republikanie osiągnęli większość we wszystkich możliwych ośrodkach władzy, podczas gdy liberałowie żarli się w temacie Hillary, Berniego i Jill Stein.

Zdaję sobie sprawę z tego, że nie do mnie należy decyzja o tym, co obraża osoby rasy innej niż biała. Ale ta decyzja nie należy też do Amy i Heidi. Znam jedną osobę, z którą da się na takie tematy rozmawiać, przedyskutowaliśmy kulturalnie z J. trzy godziny i co prawda nie do końca się ze sobą zgadzamy, ale oboje nieco zmieniliśmy zdanie i żadne z nas nie obraziło tego drugiego. Na koniec J. powiedziała:

– Sam widzisz, najlepsza jest rozmowa.

No, jest. Ale jak rozmawiać z kimś, kto uważa mnie za śmierdzącego pedała, któremu trzeba zajebać bejsbolem? Z kimś, kto posługuje się argumentem „bo tak, twoja ignorancja to nie moja odpowiedzialność”?

*

W notce o Timberlake’u pisałem o syndromie oblężonej twierdzy, w której my (wszyscy poza BBKC) szarpiemy ten kocyk i drzemy się na siebie za niewłaściwe użycie słowa lub symbolu. Rasizm systemowy, o który Amy oskarżyła Islandię, istnieje – tylko nie w Islandii i nie jest zapisany w przepisach. (Pominąwszy to, że znam czarnoskórych imigrantów do Islandii, jak niby zapisać to w przepisach prawnych?) W Holandii to samo CV z imieniem 'Maarten’ poskutkuje zaproszeniem na rozmowę, 'Mohammed’ nie. Znajomemu pani oświadczyła wprost 'przez telefon nie brzmiałeś jak czarny’, pracy rzecz jasna nie dostał. O Polsce mówić nie będę, bo się na tym od dawna nie znam. O Ameryce mówię dlatego, że ataki dotykają mnie osobiście, a ja nawet tam nie mieszkam.

Idę w poprzek komentatorom do poprzedniej notki. Uważam bronienie własności wyrazu 'plemię’ i wyciąganie sobie nawzajem testów DNA podczas, gdy członków owego plemienia wyrzuca się z kampusu albo za głupotę – kompletny brak umiejętności ustalenia priorytetów – albo za tchórzostwo. Bo łatwiej zmusić do przeprosin biedną, już (jakże słusznie!) spostponowaną K. niż faceta, który nazwał ją głupią pizdą.

Social media uwielbiają tzw. outrage clicks, czyli wściekłe klikanie. Nagłówek „Pani Żaneta posadziła stokrotki” nie zainteresuje nikogo. „Pani Żaneta rządzi się w ogrodzie” już prędzej. „Przestępczyni Ż. dewastuje mienie wspólnoty – SLAJDY”… A kultura oblężonej twierdzy ubóstwia się obrażać. Jeśli nie ma za co (Amy i Heidi, z tego co o nich wiem, nie mają powodów do narzekania), obrażą się – że tak powiem – z drugiej ręki. Poczują się autorytetami na temat każdy, dostaną do ręki kij do tłuczenia osób, które naprawdę mają dobre chęci, unikną niebezpieczeństwa, że ktoś naprawdę podły uderzy z powrotem, tylko mocniej. Mnie się pobić nie dało, oddać nie oddałem, bo nie miałem takiej potrzeby, opcja blokowania jest bardzo przydatna. Poblokowałem sobie gazety i wiadomości, bo wiem, że jak wielu innych mam tendencję do wściekłych klików. „Ktoś w internecie się myli!!!” (tu wstawić trzy godziny rozmowy „bo ja wiem lepiej” – „nie, ja wiem lepiej”) Każde z nas lubi się czuć lepsze, mądrzejsze, bardziej moralne niż pozostali. Każde z nas lubi potwierdzenie, że mamy rację.

Na koniec druga część anegdotki z końca notki o Timberlake’u. Mam różne pomysły na nowe książki. Wśród tych pomysłów znalazło się rozwinięcie tematu „dom” – czym jest, jak go budujemy, jak go szukamy, co robimy, gdy nas z niego wyrzucają… Jednym z wątków miała być adopcja białej dziewczynki przez zamożną, czarnoskórą rodziną. Powiedziałem o tym znajomej potencjalnej pisarce, która chciała pisać ze mną – jest dobra w tym, w czym ja nie i odwrotnie. Zachowała się tak, jakbym ją obrzucił pająkami. Od tej pory rzadko się do mnie w ogóle odzywa. Nie poznała szczegółów tematu, bo odsunęła się na bezpieczną odległość zanim zdążyłem cokolwiek dodać. Ograniczyła się do uwagi, że nie należy używać osób rasy niebiałej jako rekwizytów, bo to rasizm, po czym spytała: „ale dlaczego czarna rodzina miałaby adoptować białe dziecko, czarnych nie było?”

Pisarka jest białą, heteroseksualną kobietą. Pytanie zostawię bez komentarza.