Dwa blogi na tokfm.
Autorka pierwszego, Dominika Staniewicz, przedstawiająca się wyłącznie wyrazami w rodzaju męskim (wykładowca, socjolog, ekspert, minister, przedsiębiorca, członek, etc.) a więc z pewnością nie feministka, pisze:
Moja prawda jest taka: ci którzy pracują na swój sukces, jeśli posiadają cechy pożądane na rynku (towar pod tytułem ”umiejętności”), potrafią się komunikować i mają swój cel – osiągną go wcześniej czy później. Ich ciężka praca zmaterializuje się w postaci gotówki. Nie jest sprawiedliwym, aby od tych, którzy tworzą innym możliwości zarabiania, oczekiwano budowania mini państwa. Nie jest sprawiedliwym społecznie, aby musieli za swój sukces ponownie zapłacić cenę wysokich podatków i dawki nienawiści od tych, którym nie wyszło. Sprawiedliwość społeczna jest złudna.
Jako przedsiębiorca i członek pani Dominika zapewne kogoś zatrudnia, tak zgaduję, co więcej, jej przedsiębiorstwo „działa w sektorze usług HR”, czyli uprawia headhunting. Ciekawe, czy płaci swoim pracownikom legalnie, czy pod stołem. I ciekawe, co im mówi, jak proszą o podwyżkę. „Sprawiedliwość społeczna jest złudna”?
Ale po kolei. Mamy czas oburzonych, niezadowolonych i protestujących. Wszyscy domagają się równych praw i sprawiedliwości społecznej, najlepiej pod hasłem „wszystkim po równo”.
No więc wcale nieprawda, pani przedsiębiorco członku.
Chociaż w sumie, dzięki temu jesteśmy narodem, który „potrafi”. I tak: czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy. Nieważne czy się uczyłeś i ciężko pracowałeś, nieważne czy inwestowałeś w siebie własne pieniądze, nieważne czy byłeś jednym z obiboków, którzy może i ukończyli szkołę średnią, ale nic poza tym ze swoim życiem nie zrobił. „Należy się”. Roszczenia i gwarancje, których oczekujemy właściwie na każdym kroku.
Na przykład gwarancja, że się dostanie emeryturę, albo nie umrze na ulicy, jeśli będzie się miało pecha zemdleć i uderzyć w głowę. Co rzeczywiście może się przydarzyć na każdym kroku.
Za to ludzie, którzy mieli szczęście, lub po prostu zapracowali na swój sukces, są postrzegani jako „układowi”, oszuści, wyzyskujący wszystkich dookoła. Nie daj Panie Boże, żeby zarabiali dużo więcej niż przykładowe dwa tysiące. To się dopiero zaczyna. Zazdrość w imię sprawiedliwości społecznej. Szerzą się hasła „zabrać bogatym”, dać biednym. Podwyższyć podatki i kontrolować, sprawdzać.
Nieśmiało się domyślam, że pani ekspert minister zarabia więcej, niż dwa tysiące.
Dlaczego mam swoje ciężko wypracowane pieniądze przekazywać naszemu rządowi i Panu R.? Bo zapewnił mi edukację? Bo mamy drogi (byle jakie choć to się zmienia)? Bo mam opiekę medyczna, z której nie korzystam ze względu chociażby na pielęgniarki i lekarzy, którzy są – subtelnie mówiąc – mało sympatyczni?
No, chociażby. Na wszystkie te pytania odpowiadam twierdząco. Mamy drogi, mamy edukację i mamy opiekę medyczną. Nie wiem, ile pani Dominika zarabia, ale nie wierzę, że urodziła się mówiąc pięcioma językami, od tej chwili przemieszcza się wyłącznie drogą teleportacji, a o chorobach wyłącznie słyszała, ale nie daje wiary tym plotkom.
Zostawmy niesympatycznych lekarzy, co by tylko leżeli za dwa tysiące i przejdźmy do polemiki autorstwa dzikowego — ten jest miłośnikiem fantastyki i antyutopii, więc gdzie mu tam do pani przedsiębiorcy eksperta, ale za to jakoś mi bliżej do jego poglądów.
Nie cierpię ludzi, którzy życie znają z książek lub z wydajemiesie. To szczególnie często dotyczy osób w jakiś sposób chowanych pod kloszem – na oddzielnych podwórkach, z ekskluzywnych przedszkolach pięciojęzycznych i innych kuźniach socjopatów.
Mocny początek, który oddaje moje poglądy na temat liberałów.
Człowiek jest sumą swoich doświadczeń. I to jest niekompletny obraz. Jest też sumą swojego otoczenia – bliższego i dalszego. I to jest niekompletny obraz. Jest też sumą włożonej w niego pracy przez to otoczenie – czy trafił na dobrego nauczyciela, nietoksycznych rówieśników, infrastrukturę pozwalającą rozwijać talenty, których w dzieciństwie może nie być świadomy. A dopiero potem pracy i szczęścia.
[…] Może autorce trudno to sobie wyobrazić, ale niektórzy wcale nie chcą zarabiać więcej i więcej! Niektórzy chcą być zdrowi, niektórzy chcą mieć spokój, czuć się bezpieczniej, mieć dobre drogi, bogate w księgozbiory biblioteki lub światowej klasy muzea. Poza indywidualnym bogactwem materialnym żadnego z powyższych „marzeń” nie da się osiągnąć wyłącznie własną pracą. Poza tym, często są to płaszczyzny na tyle niszowe, że zebranie chętnych „współfundatorów” byłoby niemożliwe, np. jeżeli ktoś chce zapewnić opiekę chorym członkom rodziny (teraz, nie za 10 lat, gdy się dorobi). […] Najlepszym przykładem jest pogotowie ratunkowe, którego potrzebujemy najczęściej wówczas, gdy trudno nam wklepać PIN ze złotej lub czarnej karty, a na co dzień nie korzystamy.
Nie muszę komentować dzikowego, bo się z nim zgadzam.
W holenderskiej polityce panuje akurat walka na noże, ponieważ świeżo zawiązana koalicja lewicowo-liberalna ma niejakie problemy z ustaleniem wizji świata — coś tak, jakbyśmy posadzili przedsiębiorcę eksperta i miłośnika antyutopii i kazano im stworzyć program dla rządu. Wyborcy centrolewicowej PvdA oskarżają swoją partię o zdradę ideałów i to samo, co dziwne, robią wyborcy liberalnej VVD. Bo nie jest łatwo pogodzić dwa tak różne systemy postrzegania świata i otaczających ludzi, a co dopiero wyłonić z tego jakiś spójny obraz.
Holendrzy zabrali się na przykład za reformę składki zdrowotnej, która tutaj nie jest uzależniona od pensji; może to dziwne dla Polaka, ale nie jest i już. Tak więc tyle samo płacił do tej pory zarabiający 1200 euro, co ten zarabiający 12000 euro. Teraz składka miałaby przynajmniej w pewnym stopniu zależeć od pensji. Nie spodobało się to rzecz jasna liberałom, którzy podobnie jak przedsiębiorca Dominika uważają, że 1) biedni są po prostu leniwi, bo jakby nie byli leniwi, to by byli bogaci, 2) a gdyby już byli bogaci, to by nie korzystali ze służby zdrowia, albowiem bogaci nie chorują, bo to w pewnych sferach nie wypada. Jeśli już chorują, to nie korzystają rzecz jasna z tej samej służby zdrowia, co biedni, bo ktoś mógłby ich zobaczyć i draka w „Fakcie” pewna. Nie spodobało się to też wyborcom i politykom partii spoza koalicji, którzy wskazali, słusznie zresztą, że projekt nie został z nikim skonsultowany, ot, tak rzucony mediom na pożarcie. Reforma prawdopodobnie nie nastąpi.
Druga z reform jest zdecydowanie bardziej liberalna i polega na dłubaniu w emeryturach, podatkach i zasiłkach. Podniesiony zostanie wiek ich przyznawania z 65 do 67 lat; wprowadzona zostanie górna granica możliwej emerytury, żeby nie trzeba było za wiele wypłacać; obniżona zostanie za to maksymalna stawka podatku dochodowego. Zaś zasiłek dla bezrobotnych nie będzie wypłacany dłużej niż 24 miesiące (co w tej chwili ma miejsce i pozwala osobie w wieku 63 lat, wyrzuconej z pracy, dotrwać do emerytury). Jak się domyślacie, wyborcy PvdA na te wieści nie padli trupem z zachwytu, tylko zaczęli głośno wyrażać swoje niezadowolenie.
Problemem nie tylko Polski, ale Europy w roku 2012 jest nie to, że bogaci płacą za duże podatki, ani też nie to, że ubożsi chcieliby zarabiać tyle samo, co bogaci, nic przy tym nie robiąc. Problemem jest to, że zbudowaliśmy dziwny system-wydmuszkę przypominający piramidę postawioną do góry nogami i coraz mniej jest chętnych do trzymania tego dziwnego urządzenia w stabilnej pozycji (niemal jak pan Andrzej, co trzyma kredens). Ruch Oburzonych nie polega na tym, pani przedsiębiorco socjologu, że mamy wszyscy zarabiać po tyle samo. Polega na tym, że każdy człowiek ma taki sam żołądek i nie do końca rozumie, czemu pan przedsiębiorca zajeżdża z fasonem nowym Porsche i zawiadamia pracowników, że w tym roku nie będzie podwyżek, bo jest kryzys.
Problem Grecji, który niedługo stanie się problemem Polski, polega na tym, że umowy śmieciowe, renty wypłacane znajomym i zasiłki dla osób prowadzących pod stołem działalność pozwoliły przedsiębiorcom i ministrom podobnym pani Dominice zaoszczędzić tyle kasy, że budżet Grecji upadł — bo jakkolwiek pani Dominika może prychać pogardliwie na myśl o drogach, tak ich budowa kosztuje. A wściekłe demonstracje pod parlamentem greckim nie biorą się z tego, że trzeba teraz oszczędzić, tylko z tego, że zmniejszenie zarobków o 20% będzie o wiele bardziej odczuwalne dla osoby zarabiającej 1200 euro, niż 12000.
Na posiadanie poglądów pani Dominiki może sobie pozwolić osoba o zarobkach pani Dominiki. Tyle, że jeśli ktoś przypadkiem — cytuję — nie posiada cech posiadanych na rynku (towar pod tytułem „umiejętności”), nie potrafi się komunikować, lub — jak napisał dzikowy — jego celem NIE jest wyłącznie kąpanie się w gotówce, to nie znaczy ani tego, że chce dostawać mityczne dwa tysiące za leżenie, ani też tego, że wskazana jest jego śmierć głodowa. Ktoś przecież musi kupować smartfony Apple (produkowane w Chinach, żeby zaoszczędzić), ktoś musi kupować ciuchy C&A (produkowane w Bangladeszu, żeby zaoszczędzić), a ten sam ktoś czasami ma jeszcze takie niezwykłe wybryki, że chciałby na przykład mieć dziecko, mieszkać nie u mamy i co jakiś czas pójść do kina. I nie jest tak, że pani Dominika i dzikowy powinni zarabiać tyle samo jako przedsiębiorca minister w randze członka i bibliotekarz w małej miejscowości. Ale nie widzę też powodu, dla którego pani Dominika miałaby zarabiać na przykład 100 razy tyle, co ów bibliotekarz. Nie wiem, ile jada, ale chyba nie aż tyle — a parafrazując wypowiedź pewnej dumnej damy, nie wszyscy możemy jeść ciastka.