Czyli lekach na choroby umysłu.
Aby uzasadnić cięcia brytyjskich rent eks-rząd Camerona malował brytyjskim podatnikom obraz, zgodnie z którym osoby chore umysłowo w rzeczywistości są leniwymi, otyłymi słoniami, przemieszczającymi się wyłącznie między toaletą, kuchnią i kanapą, na której oglądają reality szoły o Mojej Wrednej Szesnastoletniej Narzeczonej W Ciąży. Nie mam źródła, bo słuchałem tego od rozzłoszczonej przyjaciółki, ale w telewizji (którą rzeczywiście oglądała) wygłaszano w tym czasie androny o tym, że gdy my, prawdziwi Brytyjczycy, udajemy się do pracy, oni, wysysacze socjalu mają zasłonięte zasłony, czyli śpią, czyli pasożytują NA NAS.
To w dużym stopniu prawda, z czym wiąże się fakt, że dzisiaj z własnej woli wstałem o 6:51. Od ponad dwóch lat brałem seroquel, w różnych dawkach, a do pół roku temu również lit. Moja waga osiągnęła 103 kg i klnę się, że nie było ważne, co jadam i ile czasu spędzam na siłowni. To znaczy niekiedy te 103 kg miało odrobinę ładniejszy kształt, niemniej jednak bolały mnie kolana – obudzenie się z tępym bólem kolan jest nadzwyczajną przyjemnością, której życzę wyłącznie swojej eks-szefowej, bo poza tym jestem człowiekiem wypełnionym miłością i nikogo nie nienawidzę. 1 stycznia zakończyłem branie litu, a 10 stycznia ważyłem 96 kg i kolana same przestały boleć.
Sypiałem średnio 9 godzin na dobę, co jest określeniem mylącym, bo potem następował proces wstawania. Generalnie w naszym gospodarstwie domowym ustaliło się, że Jos albo idzie spać ze mną o 23, albo też po powrocie z pracy około 0:30 i niezależnie od godziny położenia się wstajemy o 8:30. Rzeczywiście wstać o 8:30 udawało mi się w dni, kiedy jechałem do kuźni i był to sukces okupiony taką ceną, że następnego dnia było gorzej. Bo nie było tak, że budziłem się jak świeżutki kwiatuszek na wiosnę. Budzenie się było procesem wymagającym czterech espresso i co najmniej godziny. Zdarzało mi się spożywać śniadanie śpiąc, tylko dlatego, że Jos je przygotował, było na ciepło i nie wypadało dalej wciskać drzemki na budziku. Często przez cały dzień lekko chybotałem się z nogi na nogę, pochrapując i ziewając w sytuacjach zupełnie niewskazanych, jak na przykład rozmowa z mamą, opowiadającą mi właśnie, co czyta. Co wbrew pozorom bardzo mnie interesuje, moja mama czyta bardzo dużo i ma rozległy gust.
Obwiniałem za ten stan (spanie i ziewanie, nie gust mamy) swoje leki nasenne, które istotnie są dość silne. Dopóki nie zaczęliśmy alarmowo odstawiać seroquelu i jakoś tak koło 350 mg (z 600) okazało się nagle, że wstaję przed budzikiem. Od tej pory nie udało mi się wyleźć z łóżka na czas raz, kiedy miałem depresję z cyklu „sami się ruszajcie, ja w tym łóżku mieszkam”. Moja zwykła godzina wstawania – 9:30 i nie z lenistwa lub dekadencji – nagle została zastąpiona przez siódmą rano, ponieważ trwam przy nawyku kładzenia się o 23. Wstaję i nie mam w zasadzie nic do roboty, nie mogę robić hałasu, bo Jos śpi twardo do 8:30. Na dodatek jestem rozpaczliwie głodny, ale śniadanie zjemy, gdy on wstanie, ratuję się jabłkami.
W czasie odstawiania leku jakoś tak samo z siebie spadło mi 3 kg, więc zachęcony zacząłem się częściej pojawiać na siłowni. Niestety, jak później doczytałem, seroquel będzie mi rąbać metabolizm do ostatniej pigułeczki, ostatnia była w niedzielę, uparłem się przebić 93 kg i, niech to jasny szlag trafi, dzisiaj na wadze było 93 kg i 0 gram. Może powinienem soczyście splunąć i spróbować jeszcze raz. Większość mózgoleków działa tak, że spowalnia metabolizm, jednocześnie generując nieodpartą potrzebę jedzenia, w szczególności cukru. Jestem człowiekiem, który od 14 roku życia stracił zainteresowanie istnieniem cukru, co mu nie przeszkodziło w poprzednich miesiącach zapełniać depresji na przykład wdzięcznie nazywanymi przez Holendrów cyckami, czyli bitą śmietaną otoczoną francuskim ciastem. 14 sztuk w Dirku za 2.89 – czysta okazja. Moja waga pod wpływem cycków i tak się nie zmieniała, podobnie, jak pod wpływem brokułów i kurczaka na parze, więc co mi szkodziło. Tymczasem cztery tygodnie temu, odkrywszy nagłą i niespodziewaną utratę 3 kg zacząłem maniakalnie latać na siłownię, skoro do kuźni i tak mi nie wolno i po 12 treningach (nacelowanych na utratę wagi, wiem, co robię) w ciągu 14 dni z radością stanąłem na wadze i odkryłem, że schudłem o Wcale McNic. Zirytowany udałem się do Wujka Gugla, gdzie znalazłem wątek z czterema tysiącami postów napisanymi przez osoby odstawiające seroquel, przeczytałem o mrożących krew w żyłach objawach odstawienia (niektóre już mam, ale jeszcze mnie nie swędzi całe ciało i jak na razie bez wymiotów) i zebrałem do kupy informacje o wadze. Według postów mniej więcej 1% osób chudnie, 97% tyje, a 2% nie odczuwa zmian i poczuwa się w obowiązku informować, że „po prostu musicie jeść więcej warzyw i czasami się ruszać”. Zdesperowana dziewczyna, której przybyło 30 kg, zaczęła jeść 1000 kalorii i ruszać się 6 razy w tygodniu, nie wynikło z tego nic, to znaczy jest przez cały czas jeszcze bardziej zmęczona. Panie Osborne, mniej więcej dlatego moja brytyjska przyjaciółka nie płakała po pana odejściu… Spodziewam się za tydzień mieć figurę Michaela Phelpsa. I nie woskową. Story developing.
Całe to gadanie ma na celu głównie wytłumaczenie: owszem, osoby chore umysłowo są często grube, dużo śpią i palą jak smoki (bo nic innego nam robić nie wolno, przy czym ja nie palę, ale tytoń do żucia z aromatem melonowym jest fajny). Nasz wpływ na to jest nadzwyczaj mizerny, to znaczy oczywiście moglibyśmy przestać brać leki, jak pan, co jeździł samochodem po Monciaku. Czepianie się, że człowiek łykający otumaniające proszki nie wstaje o siódmej rano jest marnowaniem powietrza lub klawiatury, na co dowodem jestem ja. Zmiana leków zakończona, z własnej woli wstałem o 6:51 i wygląda na to, że będę sobie musiał kompletnie przebudować plan tygodnia, bo skończyłem notkę, jest 7:39 i nie wiem, co dalej.
Zdjęcie ukradzione z Google Images, ten po prawej to ja o 6:51.