Notatki z podróży na planetę Zorg

W Polsce zrobiło się bardzo polsko. „My, Polacy, uwielbiamy grillować” – zawiadamia portugalska sieć supermarketów. „Pringooooals – Polska gola” – tradycyjne polskie chipsy Pringles. „Vive la Pologne” – sklepy AGD. „Polska gola” – krótko i na temat supermarket francuski. „Polska drużyna” – reklama w tramwaju, nieco przerażająca, bo wygląda, jakby gotowali się na wojnę. Oh wait, to kibice futbolu. Ciekawe, czy zademonstrują gdzieś intrygującą pirotechniczną oprawę stadionu. W międzyczasie Polska przegrywa z Holandią, która zdążyła już odpaść z eliminacji. Im więcej piłkarzy w reklamach, tym gorzej gra polska reprezentacja. Czyli bez zmian.

*

Reklama: „Wojownicze żółwie ninja”. Mózg natychmiast przystępuje do odtwarzania zapętlonego tematu z oryginalnych żółwi Ninja. Pamiętam tekst idiotycznej piosenki z lat 90., nie pamiętam NICZEGO ze studiów. No dobrze, pamiętam, że nauczyłem się grać w brydża. I że była algebra. I analiza.

*

W tramwaju reklamówki mające zwrócić uwagę na palący problem dyskryminacji białych heteroseksualnych mężczyzn w sile wieku. Dyskryminacja polega na tym, że ktoś podstawia panu nogę, potem daje z plaskacza w buzię, na koniec ściąga mu spodnie. W drugiej reklamówce młodzież drugiego sortu rzuca w niego (zapewne) kamieniami. Wszyscy wiemy, że biali heteroseksualni mężczyźni padają ofiarami dyskryminacji najczęściej, więc wraz z Josem i mamą oglądamy pełni współczucia. Bycie białym heteroseksualnym mężczyzną w Polsce to straszny los.

*

Znowu w tramwaju, nic na to nie poradzę. Dni dziękczynienia, festiwal „Moc dobra”. Na scenie kołyszą się ministranci. Zapewne wykonują przebój „Chrześcijanin tańczy”, ale reklama – miłosiernie – nie ma dźwięku.

*

W ciągu tygodnia zjadamy około 5 kg truskawek. Generalnie ceny żywności przelicza się 1 euro = 2 zł, ale truskawki sięgają 1 euro = 50 gr. Koktajl, truskawki luzem, koktajl, truskawki luzem. Na koniec czereśnie. Odmawiamy przyjęcia dodatkowych truskawek na drogę. Dzień później żałujemy, bo znajdujemy truskawki w promocji, 3 euro za pół kilo. Polskie pachną jak szalone. Niderlandzkie mają nieco smaku, ale pachną podobnie, jak lód.

*

Zamawiamy taksówkę z salonu tatuażu. Leje jak z cebra. Musimy czekać 25 minut. Z bólem godzę się z myślą, że nie spróbuję pączka z czekoladą i wiśniami z cukierni Pawłowicz. 20 minut potem przestaje padać, ale przybywa taksówka. Wiezie nas na Tarchomin przez jakieś półtora godziny. Pojechalibyśmy transportem publicznym, ale ludzie patrzą na nas z wystarczającym szokiem (lub zachwytem) nawet kiedy moja ręka nie jest owinięta plastikiem.

*

Napotykam tylko jedną odzież patriotyczną – niebieski t-shirt z orłem, który ma ucięty łeb. W miejscu łba znajduje się drugi, mniejszy orzeł. Nie rozumiem zamysłu artysty, ale nie mam odwagi ani spytać, ani obejść nosiciela dookoła i sprawdzić, co ma z przodu. Nikt nie wyzywa mnie od uchodźców ani nie posuwa się do przemocy. Jedyny ból, jaki mi sprawiono, to tatuaż – oraz, tak, znowu, ból pleców.

*

Spotykam osobiście dwie czytelniczki bloga. Obsypują nas prezentami, stawiają kawę, odwożą do moich przyjaciół, którzy mieszkają w części miasta, której nie potrafię zapamiętać. Być może na Wolę. Lub inną Pragę. Nigdy nie miałem nadzwyczajnej orientacji przestrzennej, a nowy most na Tarchominie zepsuł ją do końca, odnoszę regularnie wrażenie, że przypadkiem się teleportowałem.

*

Przyjaciółka ze studiów, czyli ze sprzedwojny, wygląda dokładnie tak samo, jak 20 lat temu, tyle, że skróciła włosy. Dzięki czemu wygląda jeszcze piękniej i młodziej. Pół roku temu musiała pokazać dowód, żeby kupić wino. Jest ode mnie starsza o 13 dni i nigdy nie przestanę jej o tym przypominać, ale co z tego. Zupełnie bez związku z tematem: ilość siwych włosów w brodzie wzrosła z 1 do 3. Story developing.

*

Potwornie zdenerwowany kseruję dokumenty dla ZUS. Jos pyta, co robię. Tłumaczę, jak działają polskie urzędy, w szczególności – konieczność wysłania listu do I Oddziału ZUS z prośbą o przesłanie informacji o moich zarobkach do I Oddziału ZUS. Oczy Josa zasnuwają się lekką mgiełką, jak zawsze, gdy opowiadam o Polsce. W międzyczasie wzięliśmy, jak wiadomo, ślub. Lokalny urząd zawiadomił o tym wszystkich zainteresowanych, w tym spółdzielnię, w której wynajmujemy mieszkanie socjalne. Automatycznie zostaję dodany do umowy najmu, choć trzeba poprawić informację, że jestem kobietą, wodą ogniem burzą perłą na dnie.

*

Jos spędza większość czasu na czytaniu, co jest jego własną winą, bo powinien się nauczyć polskiego. Traci jednak zainteresowanie w momencie, gdy informuję go, iż każdy polski rzeczownik posiada 14 różnych przypadków, a dodatkowo liczba wyjątków przewyższa mizerną liczbę słów postępujących zgodnie z regułami. Informuję go, że rodzaj nijaki stosuje się do przedmiotów, po czym natychmiast przypominam sobie „mój długopis” i „moje dziecko”.

*

Telewizja: minister Szyszko ma zażądać wykreślenia Puszczy Białowieskiej z z listy przyrodniczego dziedzictwa ludzkości UNESCO. Informacja zostaje zdementowana. Problem z planetą Zorg jest taki, że można w to uwierzyć. Właściwie we wszystko można w 33 1/3 RP uwierzyć, skoro Kaczkodan stwierdza, iż „państwo prawa nie musi być państwem demokratycznym”.

*

Generalnie czytam Politykę z zapałem, bo jest dla mnie mieszanką komedii z nutką horroru, ale podczas pobytu na planecie Zorg odczucia gwałtownie się zmieniają. Śni mi się, że lecę samolotem, ma miejsce katastrofa, spadamy do wody i zapewne giniemy, ale w tym momencie obudziłem się z wrzaskiem. Brzozy nie widziałem.

*

Udajemy się na zakupy ciuchów z drugiej ręki. W jednym ze sklepów znajduje się czarnowłose dziecko nieznanej mi narodowości. Podchodzi do nas pani.
– Plis łocz jor many – mówi.
– Ja mówię po polsku – odpowiada Nina.
– Espeszali – mówi pani z naciskiem i oddala się.

Powiedziałbym „WTF”, gdybym nie rozumiał, o co jej chodzi. W tym czasie zapewne jakiś biały heteroseksualny pan został zdyskryminowany za pomocą podstawienia nogi.

*

Urządzamy elegancją kolację z okazji ślubu. Z uwagi na dzieci mojego brata kolacja odbywa się u mamy, gdzie kolanem dociskamy dziewięć osób. Zamawiam dziewięć różnych dań hinduskich. Dzieci brata jedzą wyłącznie odrobinę białego ryżu. Potem dowiaduję się, że po powrocie do domu zażądały czegoś do jedzenia. Ten wiek, kiedy nie je się niczego, czego się nie jadło wcześniej. Mama z lubością wypomina mi, że w dzieciństwie również odmawiałem jedzenia czegokolwiek, mamlając kęs kotleta przez pół godziny i utykając przeżute mięso w policzkach metodą na chomika. Najwyraźniej mają moje geny.

*

Próbuję porozmawiać o ojcu i dowiaduję się głównie tego, że mam brata i siostrę. Dziwne uczucie. Do tej pory wiedziałem tylko, że mam przyrodnie rodzeństwo (w zasadzie całe moje rodzeństwo jest przyrodnie), teraz się jakby skonkretyzowali. Nie wiem, co zrobić z informacją, więc gramy z mamą w kanastę. Jos próbuje wymówić słowo „mężu”, jednak za każdym razem magicznie zamienia się w „monciu”.

*

Jeśli ktoś potrafi zmusić 61-letnią kobietę, która miała dwa guzy gardła, do zaprzestania palenia, proszę o podpowiedzi w komentarzach. Próbowaliśmy wszystkiego, co nam przyszło do głowy. Bez rezultatów. To znaczy, zaczęła używać papierosa elektronicznego, jako suplementu zwykłego. Nie o to chodziło.