Notka bipolarowo-uzależnieniowa

Wybaczcie, nie miałem lepszego pomysłu na tytuł.

Hanna Rydlewska rozmawia z Juliuszem Strachotą na temat jego książki „Amerykański relaks”. Książka jest o uzależnieniu od pigułek, konkretnie Xanaxu. W pewnym momencie pan Juliusz mówi tak:

Zakłamanie jest tutaj czasem większe niż w przypadku „klasycznego” nałogu. No bo jak to jest, że ktoś przez pięć lat bierze krótkoterminowe leki nasenne, takie, które można przyjmować do dwóch-trzech tygodni, i uważa, że wszystko gra? Dwudziestokilkulatek, który argumentuje to tak: – Muszę to brać do końca życia, cierpię przecież na chroniczną bezsenność. Bardzo trudno się przez coś takiego przebić, nie jestem w stanie rozmawiać z takimi ludźmi.

Nie dotyczy bipolarów.

Po raz pierwszy uzależniłem się od zopiclonu, gdy dowiedziałem się, że moja choroba oznacza, że MUSZĘ spać. Lekarz powiedział mi, że lek jest uzależniający, ale nie będziemy się tym przejmować, bo mój sen jest ważniejszy. I choćby nie wiem co, muszę spać.

Muszę, to muszę. Łykałem co dnia. Najpierw jedną tabletkę, potem półtora, potem dwie, potem znów półtora, potem jedną. W stanie hipomanii, lub manii potrzebowałem dwóch. W stanie standardowym, zwanym „baseline”, jednej. W końcu zszedłem do połóweczki i okazało się, że bez tej połóweczki nie sypiam. Brałem wtedy lek ponad rok, na ile pamiętam (moje leki wyżerają małe dziurki w pamięci). Pewnego dnia pojechalem na noc do Zbrojmistrza i okazało się, że nie mam tam zapasowego zopiclonu.

Leżałem w łóżku. Przewracałem się z lewego boku na prawy i z prawego na lewy. Potem z powrotem na plecy. Potem wstałem i czytałem. Byłem okropnie zmęczony i okropnie rozbudzony. W końcu udało mi się przysnąć koło piątej rano, na jakieś półtora godziny, płytkim snem przerywanym minutowymi przebudzeniami co kwadrans. Następny dzień spędziłem w stanie roślinnym i o 20 poszedłem spać – z zopiclonem. Ponieważ wcześniej, jeszcze zanim zacząłem przyjmować lek co wieczór, odkryłem, że trzecia zarwana noc – nawet nie kompletnie nieprzespana, tylko np. 5 godzin snu – prowadzi do halucynacji.

Pewnego dnia poszedłem do apteki. Pani magistra zajrzała w receptę, postukała w komputer i obwieściła:

– Strasznie dużo pan bierze tych leków. Właściwie to nie wiem, czy powinnam wydać.

Zrobiło mi się zimno i błyskawicznie zlał mnie zimny pot. W tym momencie pojąłem, że uzależniłem się od gorzkiej (dosłownie) pigułki.

Rok później stwierdziłem, że koniecznie chcę odstawić proszki nasenne. Psychiatra, którego wtedy miałem, był kompletnym dupkiem, nie słuchał pytań, wzdychał i wznosił oczy do nieba, w ogóle nie zwracał uwagi na to, co do niego mówię, ale przepisał mi temazepam. Odkryłem w internecie, że sposobem na odstawienie proszków jest branie przez dwie noce zopiclonu, potem przez dwie temazepamu i tak na zmianę, zmniejszając dawki. Nie polecam tego sposobu, bo nie jestem lekarzem, ale w moim przypadku zadziałał. Pan psychiatra był bardzo zdziwiony.

Bez leków wytrwałem osiem miesięcy, a potem weszła mania i wróciły środki nasenne, przepisane w szpitalu. Najpierw próbowaliśmy mirtazepiny, ale po tygodniu z wrzaskiem odmówiłem, ponieważ zamieniła mnie w Ciasteczkowego Potwora na speedzie – raz mimo ciężkiej depresji pędziłem do sklepu, żeby kupić nutellę i gotowe naleśniki i wszystko to zeżreć. Dwa kilo przyrostu wagi tygodniowo to nie było coś, na co byłem gotów. Mirtazepinę zamieniono mi na ambien, czyli zolpidem, który miał interesujące działanie, mianowicie usypiał mózg, ale ciała nie. Dzięki temu przez sen moderowałem forum (nie zrobiłem na szczęście szkód), przez sen robiłem zakupy na Amazonie, ale miarka przebrała się, gdy przez sen łaziłem po mieszkaniu i wywaliłem się na wykonane przez siebie żelazne krzesło (jeśli ktoś śledził hasztaga #thesecretproject na moim kowalskim instagramie i był niezadowolony, że projektu nie pokazałem, to dlatego, że nie zdążyłem go skończyć, zanim zdemolowałem całość). Zrobiłem sobie dziurę 2 cm od oka i drugą na biodrze i zażądałem zmiany leku. Dostałem znów zopiclon. Później znalazłem amerykańskie forum, gdzie ludzie pisali o tym, co robili przez sen na zolpidemie, między innymi gotowali, jedli, a jeden amerykański kongresmen prowadził samochód. Ciekawe, kiedy będzie pozew grupowy.

Po roku brania zopiclonu doszedłem do momentu, kiedy maksymalna dawka, dwie tabletki, przestała wystarczać. O standardowej godzinie 23 brałem lek, szedłem do łóżka i nie wydarzało się nic. To znaczy, zaczynało mi być okropnie niewygodnie po godzinie przewracania się z boku na bok. Pani doktor, którą uwielbiam i jestem jej największym fanem zmieniła mi lek nasenny na diazepam. Zaczęliśmy od dawki dla słonia, 25 mg i powoli zmniejszaliśmy. Kiedy dotarłem do 10 mg, okazało się, że organizm zrobił się kapryśny. Czasami wystarczało 5 mg, a czasami 17, brane metodą: zaczynamy od 5, po pół godzinie drugie pięć, po pół godzinie dwa, z lekką paniką, że jest późno, etc. Aż wreszcie podczas fafnastej zmiany leków 10 dni temu udało mi się ustabilizować na 5 mg i już tam zostać. Czasami działa 4, raz potrzebowałem 6.

No więc panie Juliuszu (nigdy nie zaczynać zdania od „no więc”) – mam nadzieję nie brać leków nasennych do końca życia. Ale jest możliwość, że będzie to konieczne. Bo w moim przypadku odstawienie leków nasennych celem „wytrzeźwienia” oznacza przymusowy pobyt w psychiatryku, podczas którego pielęgniarka będzie mi przynosić lek nasenny w kubeczku i pilnować, czy na pewno go połykam.

To tyle na dziś, carry on with your life. Pozdrowienia dla pana Juliusza, choć nie byłby w stanie ze mną rozmawiać.

Zdjęcie: apteka internetowa sprzedająca leki na receptę. Nie będę reklamować, możecie sobie zrobić reverse image search, jeśli koniecznie Wam tego potrzeba.