O kobiecości, czyli Cleo i Conchita

Zafrapowało mnie, jak różnie można postrzegać kobiecość. O tym, że męskość jest konstruktem bardzo trudnym do zdefiniowania wiem od momentu, kiedy olśniło mnie, że Mike Tyson i Michael Jackson są tej samej płci. Gdyby na planecie Ziemia wylądowali kosmici i porwali te dwa osobniki do badań, mogliby się w ogóle nie zorientować, że to te śmieszne dyndadełka między udami determinują na naszym globie biologiczną płeć. A Michael Jackson przy Conchicie Wurst jest przecież bardzo jednoznacznie zdefiniowany płciowo (no dobrze, był). W odróżnieniu od Prince’a, Janet i Madonny Michael nigdy nie przyglądał się w piosenkach idei biseksualności czy niepewności płciowej.

Austria zaprezentowała kobiecość — płynność — definiowaną w sposób niedefiniujący. Zaskoczyło mnie, że holenderscy komentatorzy również nie mogli się odnieść do Conchity w sposób elegancki. „Mogłaby się zdecydować, czy jest kobietą, czy mężczyzną” jest sformułowaniem, którego spodziewałbym się po niedoszłym europośle Adamku (no dobrze, on by to ujął w sposób jeszcze mniej taktowny). Moją reakcją było pytanie „ale dlaczego miałaby się decydować?” Genitalia Conchity są dla mnie kompletnie nieinteresujące, fascynuje mnie gra z płciowością uprawiana tak dobrze, że ja tak naprawdę nie wiem, czy oglądam kobietę z namalowaną brodą, czy mężczyznę w sukni i z makijażem. Conchita pięknie śpiewa, pięknie wygląda i pięknie się porusza. Jeśli upierałbym się dokonać zero-jedynkowego wyboru, byłaby dla mnie kobietą — dlatego, że kobiety widzę więcej. Ale w Amsterdamie mamy dużo precedensów, od sióstr Hopelezz (trupa drag queens, które nie zawracają sobie głowy goleniem bród i owłosienia na udach) do corocznego święta, przy okazji którego mężczyźni zakładają suknie, wypychają sobie biustonosze papierem toaletowym i paradują po ulicach w charakterze np. brodatej Heidi lub niedźwiedziowatej Pippi Langstrump. Dzień ten w ogóle nie ma podtekstu LGTB — jest to święto, które wywodzi się z czasów chłopstwa, które nie miało środków finansowych na parady w stylu brazylijskim, ale zawsze można sobie było pozwolić na podebranie żonie przydużej spódnicy i urżnąć się na wesoło.

Polska tymczasem zaprezentowała się tak: cztery „folkowe” tancerki w strojach ludowych plus dwie panie, które ciężko określić mianem czegoś innego niż szczucie cycem. Jedna z nich „prała na tarze”, druga zaś „ubijała masło”. Obie te czynności służyły wyłącznie temu, żeby kamera mogła robić zbliżenia na ogromne piersi. Kobiecość polska nie pozostawia złudzeń, czym jest: cycami. Gdyby ktoś jeszcze nie zrozumiał, dla pewności piosenka posiada tekst:

My Słowianie wiemy, jak nasze na nas działa,
lubimy, jak poruszasz tym, co mama w genach dała.
To jest ta gorąca krew! To jest nasz słowiański zew!
My Słowianki wiemy, jak użyć mowy ciała.
Wiemy, jak poruszać tym, co mama w genach dała.
To jest ta słowiańska krew! To jest ta uroda i wdzięk!

Mamy to, czego nie ma nikt inny.
Cenimy ten naturalny kształt.
Wódeczka lepsza niż whisky i giny.
Najlepsze u nas, cokolwiek byś chciał.
My na swojskiej śmietanie chowane,
Delikatne, rumiane jak chleb.
Nie ma lepszych od naszych Słowianek,
Ten, kto widział i próbował, ten wie!

Nasze, polskie kształty są naturalne, jak wódeczka i śmietana, służą do poruszania nimi (aż dwa razy w ciągu czterech linijek refrenu), a Słowianek należy próbować.

W genach mamy to, czego nie ma nikt inny,
Zjeżdżają do nas z wielu świata stron.
Tu dobra wódka i dobre dziewczyny,
Szukaj u nas idealnych żon.

Maciek Kurzyk pokusił się o zestawienie polskich gratulacji dla Conchity, wrzuconych na jej Facebooka (po prawej, znalezione na Trzyczęściowym Garniturze). Nasz swojski skansen nie zawiódł, wysyłając austriacką piękność do gazu i pytając „czym ty kurwa jesteś”. Być może interesujące byłoby napisanie piosenki „My Słowianie II”, w której polscy mężczyźni mogliby opisać swoje poglądy na temat kobiet niewystarczająco kobiecych, babochłopów i pedałów? Na Eurowizji taki przebój miałby wielkie szanse, szczególnie u Rosjan, Białorusinów i Ormian, domagających się… usunięcia występu Conchity Wurst z transmisji. Ich męskość jest tak wątła, że sam fakt ujrzenia osoby z brodą ubranej w suknię może ją z hukiem zawalić. My, Słowianie wiemy, co się liczy: wódka, śmietana i idealne żony. Z cycem.

Tym właśnie sposobem Conchita Wurst stanie się przedmiotem politycznych targów. Czy Rosja da jej choć jeden punkt? To, że 80% widowni Eurowizji stanowią geje, wiadomo od dawna, ale czy rosyjskiemu jury przejdą przez gardło słowa, powiedzmy, „eight points — Austria”? Ciekawe będzie też, choć z innych powodów, to, ile punktów dadzą sobie nawzajem Rosja i Ukraina. Czy w powodzi głosów z serii „my, Turcy w Niemczech głosujemy na Turcję, a my — Grecy — dla odmiany na Maltę” ktokolwiek w ogóle przejmie się muzyką? Bo pomijając cyc i brodę, między Polską, a Austrią widnieje ziejąca przepaść. Polacy wysłali na Eurowizję disco polo o wódce i dupencjach. Austriacy — cudownie zaśpiewany utwór o zacięciu dramatycznym godnym tematu do Bonda. A może na całym tym zamieszaniu wygra typowany na zwycięzcę Węgier, lub rumuńska śpiewaczka z niewiarygodną skalą i kontrolą oddechu? Ja mogę głosować zarówno na Polskę, jak i Austrię, ale dziwnie jestem spokojny, że występ finałowy nie wpłynie na mojego faworyta, nawet, jeśli Polki sięgną cycami do podłogi.