Trudno jest kochać doskonałość. Można ją wielbić, najlepiej z daleka. Idealnym przykładem jest „norweski Thor”, Lasse Matberg (zdjęcie powyżej z Instagrama). Za urodę wystawiam mu ocenę 11 w skali od 1 do 10. Chciałbym tak wyglądać, gdybym nie wiedział, jaka to ciężka praca. Sądząc po selfikach, samo czesanie zajmuje mu co dnia pół godziny, a przecież musi też dotrzeć na siłownię, spędzić tam dość dużo czasu, z zawodu jest marynarzem, dla urozmaicenia uprawia ekstremalne biegi z przeszkodami… Nie zdziwiła mnie informacja, że nie posiada dziewczyny/chłopaka. Doskonałość nie jest bardzo interesująca, nadaje się do podziwiania, ale ciężko dzielić z nią zwyczajne życie – bo nie ma na to czasu. Jednak kiedyś, dawno, gdy byłem nieco przygłupi, Lasse sprawiłby na mnie niewiarygodne wrażenie. Teraz wolałbym się od niego trzymać z daleka, oglądając go na Instagramie. Jest dziełem sztuki, jak waza z dynastii Ming, i podobnie jak dzieła sztuki lepiej go nie dotykać.
DOSKONAŁOŚĆ KRACZĄCA
Był taki okres, kiedy wielbiłem mężczyznę idealnego na swojej siłowni. Gracja pantery, mięśnie zawodowca, twarz godna rzeźbienia i malowania. Pewnego dnia przebierałem się, gdy usłyszałem straszliwe krakanie, głos nader podobny do metalowych pazurów drapiących szkło. Spojrzałem z przerażeniem. Krakał, rzecz jasna, ideał. Błyskawicznie straciłem zainteresowanie. Było ono – rzecz jasna – wyłącznie powierzchowne, a z uwagi na to, że zwracam wiele uwagi na męski głos moja mała główka zwinęła manele i poszła do domu.
DOSKONAŁOŚĆ BEZZĘBNA
Zdarzyła mi się niezobowiązująca randka z niezwykle przystojnym facetem. Po bliższym poznaniu okazało się, że 1) posiada gigantyczne kompleksy, 2) jest średnio sympatyczny oraz 3) nałogowo zażywa metamfetaminę, co zadziałało na mnie raczej negatywnie. Ma zwyczaj wrzucać na Bunia selfiki, na których przybiera różne interesujące pozy, lub też zdjęcia zdrowych potraw, które spożywa. Ostatnio na selfikach uśmiecha się szeroko, pokazując dziury po zębach. Crystal meth ma efekty uboczne. Zadziwia mnie fakt, że facet nie wydaje się świadom urody swojej paszczęki. Może po prostu lubi się uśmiechać, choćby nie wiem co. A może wrzuca zdjęcia, gdy jest na haju i wszystko wydaje się super.
DOSKONAŁOŚĆ MINI
Nie napiszę, czym się zajmuje, bo niechybnie mnie zabije. W każdym razie pierwsza randka sprawiła na mnie ogromne wrażenie. Przyrządził własnoręcznie sushi, co nie leży w zakresie moich umiejętności, a facet siekał, zwijał i faszerował jak w Masterchefie. Obejrzeliśmy Beetlejuice, co również nastawiło mnie do niego pozytywnie. Gdy na trzeciej randce wylądowaliśmy w łóżku, napotkałem coś w rodzaju małego palca. Nie wiedziałem, co mam z tym zrobić – nie jestem size queen, ale 10 cm to jednak troszkę mało. Gdy okazało się, że do Amsterdamu wróciła jego dawna miłość i chce znów spróbować, przeżyłem ulgę – jest bardzo sympatycznym człowiekiem i nie wiedziałem, jak mu powiedzieć, że wolałbym platoniczną przyjaźń. Owszem, jestem płytki i tak dalej.
DOSKONAŁOŚĆ WYRZEŹBIONA
Raz jeden przytrafił mi się prawdziwy model. Ciało godne bogów, chemia jak w liceum (miałem świetną panią od chemii). Seks był niewiarygodny, ale nie mogłem się na nim skupić, bo umysł powtarzał „I’m fat I’m fat I’m fat” – mimo, że to było 20 kg temu do urody modela było mi daleko. Potem zasnął mi w ramionach, co było urocze, a ja zacząłem sobie wyobrażać różne romantyczne rzeczy, aż model nagle się obudził, zrobił opryskliwy i nieprzyjemny, kazał zapalić światło, błyskawicznie się ubrał i uciekł. Nie wiedziałem wtedy, że istnieją mężczyźni panicznie bojący się okazania „słabości”, oraz tacy, którzy wolą ilość od jakości i jeden raz to dla nich aż nadto. Zostawił u mnie rękawiczki. Wysłałem mu wiadomość na portalu randkowym – cisza. SMS o treści „nie musimy się umawiać, możesz wpaść po odbiór do mnie do pracy” – cisza. Uznałem je za zdobyczne i nosiłem przez długi czas, aż w końcu zgubiłem.
O wiele trudniej jest wybaczyć brak perfekcji człowiekowi idealnemu (na pierwszy rzut oka), ponieważ mamy w związku z nim niezwykle wygórowane oczekiwania. Łatwiej być niedoskonałością – i łatwiej ją kochać. Dlatego przestałem fotoszopować swoje zdjęcia. Uważam, że szukając partnera najlepiej wykazać się stuprocentową szczerością. Jeśli mamy duży tyłek, nie ma sensu udawać, że w rzeczywistości jesteśmy Victorią Beckham – adorator i tak go dostrzeże w momencie spotkania twarzą w ty… twarz. Lepiej znaleźć konesera kształtów z gatunku voluptous, niż kogoś, kto na nasz widok przestanie się uśmiechać i zamknie przed nosem drzwi. Szybko dzielę się też informacją o dwubiegunówce, ponieważ nie interesuje mnie typ ludzi, który ucieknie z wyciem.
Ani ja, ani Jos nie jesteśmy doskonali. Mamy zady i walety, które w naszym wypadku świetnie do siebie pasują. Kilku z moich poprzednich partnerów usiłowało mnie zmieniać – jak wiemy próby zmieniania mężczyzny zawsze kończą się powodzeniem. Jos akceptuje mnie dokładnie takiego, jakim jestem, z wyjątkiem chwil, gdy zaczyna „mamować”, co oznacza, że wie lepiej jak np. pokroić chleb. Wystarczy mu wtedy zwrócić uwagę, po sekundzie zaczyna się śmiać i przydatne porady natychmiast się kończą.
Dziesięć lat temu zależało mi na tym, żeby wszyscy mnie lubili. Taka możliwość rzecz jasna w naturze nie występuje, ale mój perfekcjonizm zmuszał mnie do prób i dołowałem się okrutnie gdy mi się nie udawało. Dlaczego? Przecież tak się staram… Teraz to ja dokonuję selekcji. Ludzie, którzy mają mi za złe chorobę, brzuszek, dziwne poczucie humoru lub niedoskonałą znajomość niderlandzkiego – takoż proszę won. Jak śpiewa Glaca, jestem kim jestem i inny nie będę. O dziwo ilość moich dobrych przyjaciół wzrosła. Najwyraźniej bycie sobą działa na ludzi lepiej, niż żałosne próby dopasowywania się na siłę i bycia kimś, kim nie jestem.
Ostatnio spotkała mnie przypadłość Hugh Granta – pochyliłem się, by umyć twarz, podniosłem głowę, ale twarz została. Przyjrzałem się sobie uważnie w lustrze. Nie da się ukryć, że powoli zbliża się dzień, gdy będę musiał zmienić nazwę bloga na „Miłość po 40”. Jednak mam też urocze dołeczki od uśmiechu, brodę, która ładnie wychodzi na zdjęciach i oparzenia na dłoniach wyniesione z kuźni. Wypisałem się ze sceny gejowskiej, zdezaktywowałem profil, miesiąc miodowy spędzam w miejscu, gdzie Internet jest cienki jak władza Broszki. Nie mam już potrzeby dowartościowywania się zainteresowaniem innych. A moje zmarszczki i inne obwisłości? Trzeba pokochać, jak mole u Chmielewskiej. Zdaje się, że mówi się na nie „charakter”.