O polityce (tym razem nie polskiej)

Wybory do holenderskiego sejmu 12 września (tak, w środę). Zapowiadają się… dziwnie.

Według wszystkich ankiet wygrywają po raz kolejny liberałowie z VVD. Kompletnie mi się to nie podoba — wolałem już premiera z CDA (Chrześcijańscy Demokraci), pana premiera Ruttego z VVD określam z przyzwyczajenia mianem 'Mark Fucking Rutte’, ale nie mam na to wpływu — nie mam jeszcze prawa głosu. Ograniczam się więc do ponurych obserwacji.

Przez dłuższy czas zapowiadało się, że zamiast Ruttego premierem może zostać Emile Roemer z Partii Socjalistycznej. Na jego korzyść działa to, że Holendrzy mają po dziurki w zębach 'oszczędności’ wdrażanych przez Ruttego z kumplami. Na jego niekorzyść działa to, że wygaduje w mediach potworne brednie i robi z siebie idiotę. Nawet kowal, z którym pracuję — lewak-anarchista — nie jest gotów głosować na Roemera po obejrzeniu go w telewizji. Tak więc w ciągu tygodnia debat SP poleciała na mordę w dół, zaś Partia Pracy, PvdA, równie gwałtownie zyskała na popularności.

Nadzwyczaj ponuro wygląda sytuacja CDA (z 21 miejsc obecnie do 13 według sondaży) oraz faszystowskiej PVV (z 24 do 20), co mnie oczywiście cieszy. Martwi mnie za to fakt, że Zieloni dołują jeszcze gorzej, z 10 do 4. Po obejrzeniu w akcji przywódczyni Zielonych niestety zupełnie mnie to nie zaskakuje; pani Sap zajmuje się głównie gorliwym popieraniem 'reform’ Marka Fucking Ruttego. Sojusz Zielonych z liberałami nie przestaje mnie zadziwiać — i jak widać wyborcy również go nie rozumieją.

Aktualny przywódca Partii Pracy, Diederik Samsom, jest doskonale oceniany jako mówca. Debaty działają na jego korzyść, świetnie wypada w telewizji, młody, medialny, łysy i bardzo holenderski. Moim głównym problemem z debatami jest fakt, że nie wiedzieć kiedy zamieniły się w zebrania białych, heteroseksualnych samców. Pani Sap z Zielonych zupełnie sytuacji nie poprawia, ba — poprawiłaby ją, gdyby się w telewizji NIE pojawiała. Oglądając telewizję (co zdarza mi się rzadko, ale czasami jednak się zdarza) zgrzytam zębami i cierpię, czując się niedoreprezentowanym.

Gdybym mógł głosować, miałbym problem. PvdA nie do końca zaspokaja moje potrzeby. Zieloni pod dowództwem Jolandy Sap również nie. Demokraci 66 podobnie. Są to trzy partie, pomiędzy którymi wahałby się mój wybór i zupełnie nie wiem, na którą w końcu by padło. A najbardziej deprymuje mnie fakt, że nie do przewidzenia jest ewentualna koalicja. Po poprzednich wyborach Rutte budował karkołomne plany zarówno z lewicą, jak i prawicą, zakończywszy na koalicji z CDA wspieranej przez PVV (coś, jakby premier Korwin stworzył koalicję z Kaczyńskim, wspierany przez ONR). Teraz ten plan nie ma szans powodzenia, bo CDA i PVV dołują. Koalicja lewicowa nie udała się poprzednio i nie bardzo wiem, czemu miałaby się udać teraz. Koalicji liberałów z socjalistami nie potrafię sobie wyobrazić. W rezultacie nie mam zielonego pojęcia, czy powstanie rząd prawicowy, lewicowy, populistyczny czy jeszcze jakiś inny — i obawiam się, że Rutte też tego nie wie.

Popularność VVD mi się nie podoba, bo reformy Marka Fucking Ruttego działają mi okropnie na nerwy. (Jedną z reform było zwiększenie ceny wniosku o obywatelstwo z 250 do 800 euro.) Popularność SP też mi się nie podoba, bo premier socjalista-populista w czasie kryzysu nie wydaje mi się idealnym rozwiązaniem. W ogóle nic mi się w tych wyborach na razie nie podoba, oprócz wyników CDA, które oby już takie pozostały. Nie rozumiem ludzi głosujących na Ruttego, nie rozumiem, czemu pani Sap pozostaje przywódczynią Zielonych, nie rozumiem, czemu Wilders z PVV ciągle ma 20 miejsc w parlamencie i nie wiem, czy za parę lat nie będę się zastanawiał nad kolejną przeprowadzką np. do Berlina…