Dzisiaj postanowiłem napisać notkę na temat, który nie wzbudza żadnych kontrowersji i w którym wszyscy się zgadzamy, mianowicie o religii.
Jak wiadomo, nie jestem już od jakiegoś czasu ateistą. W czasach, gdy używałem, ahem, pewnych pomocniczych substancji rozmawiałem z bóstwami osobiście i doszliśmy do różnych przemyśleń.
Moja eks-przyjaciółka i jej mama chodzą do tego samego kościoła. Mama wierzy, że homoseksualizm jest grzechem. Eks-przyjaciółka, którą będziemy dla wygody nazywać Teklą, wierzy, że nie jest. Thor wytłumaczył mi, że każda z nich ma rację. Bóg (lub bogowie) w którego wierzymy jest czymś w rodzaju emanacji i dla każdego z nas jest inny. Ponieważ mama Tekli uważa homoseksualizm za grzech, dopuszczając się stosunku z drugą kobietą zgrzeszyłaby. Tekla – nie. Bóg jest ten sam, ale nie taki sam.
Ten sposób myślenia jasno pokazuje, dlaczego zorganizowane religie są bes sęsu. Wiara w Boga nie jest czymś, co można nam wtłoczyć w głowy i określić jako jedyne właściwe (choć w Polsce próbują jak mogą). Dowodzi tego chociażby fakt, że co jakiś czas wierchuszka KK zbiera się do kupy i np. uznaje, że od dziś Bóg nie domaga się postu w piątek. Skąd to niby wiedzą? Zadzwonili do panbuka? Wysłali list otwarty? Telepatia? Odymianie się ziołami w stylu Pytii? Wiadomo, że po prostu sobie zdecydowali. Papież jest namiestnikiem bóstwa na starej, dobrej Ziemi. Tyle, że poprzedni i aktualny papież wydają się nie zgadzać na różne tematy. Skoro obaj są nieomylni, jak mogą się nie zgadzać?
Nie widzę powodu, dla którego miałbym szukać sobie neopogańskiej odmiany biskupa i podążać za jego nakazami. Nie tylko dlatego, że moje ulubione bóstwo ma subtelność młota pneumatycznego i kiedy już daje znak, to nie jest nim tajemniczo płonący krzak lub białe kwiatki w bagnie. Za brakiem zainteresowania poradami w sprawie mojej wiary idzie brak możliwości obrażenia moich uczuć religijnych. Nie interesuje mnie niczyja opinia na temat mojej religii z wyjątkiem mojej własnej. Nie posiadam świętej księgi, a gdybym posiadał, jej darcie, podpalanie i podcieranie się kartkami nie zrobiłoby na mnie żadnego wrażenia – tzn. możliwe, że wywróciłbym oczyma i pomyślał „naprawdę komuś się musi strasznie nudzić”.
Bóg Terlikowskiego czy Rydzyka wzbudza we mnie mieszaninę obrzydzenia i smutku. Bóstwo, które namolnie zagląda ludziom do łóżka i skazuje ich na piekło za to, że nie wsadzają psipsiurków wyłącznie w ożenione wedżajny musi cierpieć na jakąś odmianę podglądactwa. Z pewnością są na to jakieś pigułki, ale nie wiem, czy istoty boskie mają dostęp do aptek, poza tym jeśli będzie mieć pecha, trafi na aptekarza z klauzulą sumienia. Skoro o tym mowa, klauzula sumienia również wzbudza we mnie uczucia negatywne, ponieważ jest kolejną formą zmuszania innych osób, żeby podzielały poglądy aptekarza czy lekarki. To trochę tak, jakby mama Tekli przykuła ją do kaloryfera i zażądała kategorycznie, żeby Tekla uznała homoseksualizm za grzech – nie tylko powiedziała, ale naprawdę w to uwierzyła. Rok 1984 Orwella.
Niespecjalnie ciekawi mnie, w co lub kogo wierzysz, drogi Czytelniku oraz kochana Czytelniczko. Nie powinno to mieć na mnie (i nikogo innego) żadnego wpływu. A jednak w polskich biurach, szkołach, instytucjach, szpitalach – z którymi ciągle muszę się użerać z powodów nieznanych nikomu – wiszą krzyże. Co z tego, że dla każdego z „wiernych” oznaczają coś innego. Ateiści, wyznawcy Potwora Spaghetti, Cthulhu są przywoływani do porządku: jak przeczytałem kiedyś w Gazecie Wyborczej, każdy uważa, że jego bóstwo jest prawdziwe, ale się myli, bo prawdziwy jest tylko „nasz katolicki Bóg”. Ciekawe, który – ten Terlikowskiego? Paetza? Tekli? Papieża Franciszka? Story developing. A w międzyczasie Mel Dżibson szykuje się do nakręcenia drugiej części swojego hardcore’owego fetyszystycznego filmu porno. Pierwszej nie oglądałem, bo lubię S/M, ale nie aż takie ostre.
PS. Nie odróżniam chrześcijan od katolików, więc jeśli coś pomyliłem, to sobie w myślach poprawcie.
PS2. Post jest zainspirowany ścierwojadami z Westboro, ale nie mam ochoty się na ich temat rozpisywać.