Posiadam w domu dwa lustra. W jednym z nich wyglądam na ogół jak idźstąd. W drugim wyglądam o wiele lepiej. Oczywiście obie te rzeczy są subiektywne, czasami nawet w tym „gorszym” wyglądam znośnie, w drugim jak bóg w średnim wieku, czasami w obu źle, tylko w jednym gorzej. Teraz clue programu: oba lustra znajdują się w tym samym pomieszczeniu (łazience), na tej samej wysokości, różnią się tym, że żarówka jest nieco bliżej jednego z nich. Jeśli spojrzę na lustro nad umywalką i poczuję niesmak, często wystarcza się odwrócić i spojrzeć w to drugie.
Tak samo jest z ludźmi. Lis P. napisała tak:
Dopiero niedawno dotarło do mnie jednak, że gdybym chciała o tym opowiadać, to wielu ludzi uznałoby, że najzwyczajniej w świecie epatuję obrzydlistwem i powinnam z moimi myślami siedzieć w ciemnym kącie.
Czyli w sumie tak jak ja, a możliwe, że każdy/każda/każde z nas.
Nie ma obiektywnej oceny tego, czy jesteśmy ładni, mądrzy, zabawni, interesujący – lub obrzydliwi, nieprzyzwoici, podli. Nawet (uwaga, trochę Godwin) Hitler jest do tej pory przez polskich patriotów-wafelkożerców postrzegany jako jednostka pełna dobra i mądrości. Co nieprzyzwoite w katedrze – od kiedy kibice zaczęli odbywać pielgrzymki niewiele jest już rzeczy nieprzyzwoitych w katedrze, ale jako chwyt retoryczny mi pasuje – może być zupełnie odpowiednie u mnie w domu, ale też odwrotnie. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, lub w moim przypadku pozycji lampy względem lustra.
Jest sobie taka książka, 'Eleanor Oliphant is Perfectly Fine’. Książka obsypana nagrodami, polecona mi co najmniej przez sześć osób. Nie będę spoilerować zakończenia, bo go nie znam. Przez okrutny portret osoby niepełnosprawnej umysłowo przebijałem się z mozołem, niesmakiem i bólem, jakoś koło 40% książki uznałem, że nie mam w życiu aż tyle czasu, żeby to dalej męczyć. Owszem, mówiono mi, że „dalej będzie lepiej”, ale tak samo zachęcano mnie do jedzenia koziego sera, bo jak już przywyknę, to będzie mi smakować. Znam rzeczy, które smakują mi już, bez przywykania. Jak widać, gusta literackie również są różne. Moją ukochaną Allie Brosh wyceniono na Amazonie na jedną gwiazdkę, bo „te rysunki są ohydne, a poza tym ona strasznie przeklina”. Tak. O to właśnie chodzi. Tak samo mógłbym napisać o książce kucharskiej, postacie nieciekawe i zero akcji, jedna gwiazdka. 'Eleanor Oliphant’ nie oceniałem i nie recenzowałem, bo nie poczuwam się do recenzowania książki, której nie doczytałem nawet do połowy.
Mój blog, książki (już dwie), które piszę, artykuły pisane dawno temu do gazet wcale nie musiały być kontrowersyjne. Nigdy nie zadowolę wszystkich, łącznie ze sobą. Widzę to zarówno w obu lustrach, jak i wtedy, gdy czytam własną twórczość literacką i zwijam się z zażenowania. Dzień później czytam to samo i jestem przyjemnie zaskoczony tym, jak ogromnie się rozwinąłem przez ostatnie dziewięć miesięcy pracy z redaktorką. 'Eleanor Oliphant’ nie podoba mi się w żadnym nastroju i żadnego dnia, co nie czyni tej książki złą. Oznacza tyle, że utwór jest nie dla mnie. Ja sam też jestem nie dla każdego, rzekłbym zgoła, że jestem jak ananas na pizzy – kontrowersyjny. (Lubię ananasa na pizzy, zdziwiło mnie, jak gwałtownie ludzie potrafią reagować na niewinny owocek.) Przez wiele lat cierpiałem dlatego, że nie wszystkim się podobałem. Im bardziej nie podobałem się samemu sobie, tym bardziej mi się zdawało, że nie lubią mnie inni. Że nie powinienem się odzywać, nic robić, próbować żartować. Wyleczył mnie heteroblogasek, groźbę śmiertelną na Buniu powitałem już rozbawieniem.
W tej chwili poddaję się głównie ocenie własnej oraz tej wyrażanej przez osoby, na których mi zależy. Przy czym tej drugiej nie zawsze. Pierwsza też nie ma sensu, czego dowodzą lustra. Kiedyś moim lustrem byli inni ludzie, co prowadziło do wielkiej konfuzji, gdy jedna osoba uważała mnie za ósmy cud świata, druga zaś pięć sekund później wstrząsała się z obrzydzeniem i pluła mi na buty. Starałem się wtedy tej drugiej osobie przypodobać, co na ogół kończyło się tak, że druga nadal trzymała się ode mnie z daleka, a pierwsza w popłochu oddalała.
Niewiele opinii na mój temat mnie rusza, jest jedna, która ma na mnie naprawdę zgubny wpływ. Moja własna. Gabinet luster prezentuje się na wszelkie sposoby i z każdej strony. Wtedy potrzebne mi są opinie cudze – po to, żeby przypomnieć, że komuś jednak zależy, ktoś lubi, może mu się nawet podobam – czy osobiście, czy blogowo lub literacko. Bardzo często w ostatnich miesiącach tym lustrem była dla mnie redaktorka, której wiara we mnie nie dość, że się nie zmniejsza, zgoła jakby rośnie. Gdyby nie to, że zrobiłem funpaga, a redaktorka włożyła we mnie dziewięć miesięcy własnego czasu być może dawno bym przestał i zajął się czymś łatwym, np. żonglowaniem piłami maszynowymi podczas siedzenia na unicyklu spoczywającym na cienkiej metalowej lince.
Z luster staram się wyciągać średnią, co brzmi bardzo dziwnie, ale jest prawdą. Nie jestem najwybitniejszym pisarzem na świecie (bo takowy/a/e nie istnieje), nie jestem najgorszy. Gdybym poczuł się zbyt smutno, mogę zawsze poczytać ’50 odcieni’. Gdyby było mi zbyt wesoło, mam na czytniku obie książki Celeste Ng oraz, oczywiście, 'Godziny’ Cunninghama. Nie jestem taki znowu gruby ani taki znowu chudy, taki piękny ani taki ohydny. Ale żeby się tego dowiedzieć potrzebuję więcej, niż tylko luster, a nawet więcej, niż starannie dobranych reakcji np. czytelników tego bloga. Świat jest ostatnio tak obrzydliwy, że się od niego w dużej części odciąłem, ale nie mam wątpliwości, że paskudztwa produkuje wrzaskliwa mniejszość. Nie muszę patrzeć tylko w lustro nad umywalką, w którym zawsze wyglądam gorzej.
Są jednak pewne absoluty i mówię tutaj o sformułowaniu „jeśli ja mogę coś tam, to każdy może”. Oturz: nie. Jeśli ja mogę przebiec maraton, to nie oznacza, że osoba nieposiadająca nóg też może. To, że pani z nerwicą społeczną przemogła się i nauczyła funkcjonować nie ma wpływu (niestety) na moją własną nerwicę. To znaczy – bardzo się cieszę jej szczęściem, ale kiedy ona mówi, że „jeśli ja mogę…”, słyszę „po prostu się nie starasz wystarczająco”. Niestety, w jednym lustrze wyglądam lepiej niż w drugim, ale nawet w najlepszy dzień nie widzę Travisa Fimmela. A przecież jeśli Travis Fimmel może widzieć w lustrze Travisa Fimmela… i tak dalej. Osoba, która mówi mi, że każdy może coś tam jest w najlepszym przypadku nieco bezmyślna.
PS. Ciekawe, co by powiedział na swój widok w moich lustrach sam Travis Fimmel. Istnieje możliwość, że wzorem Cindy Crawford („nawet ja, gdy wstaję rano, nie wyglądam jak Cindy Crawford”) westchnąłby i wyjawił, że nieważne, w czym się przegląda wciąż nie wygląda jak Idris Elba.
PS2. Ja też nie wyglądam jak Idris Elba.
PS3. Zdjęcie powyżej jest BARDZO stare.