Opcje

My, samotne dziewczęta w wielkim mieście (jak wiadomo czytelnikom mojego drugiego blogaska jestem honorową kobietą) często narzekamy na to, jak okropni są faceci. Głupi, niemili, niesympatyczni, paskudni, wredni, brzydcy, niedomyci, etc. Nie znają się w ogóle na kinie japońskim, nie umieją ocenić jakości wina w restauracji, nie znają się ani trochę na literaturze iberoamerykańskiej i ubierają się bez gustu (tzn. na piątej randce pojawiają się bez krawata). Tak więc, wzdychamy smutno naszej przyjaciółce (lat 28, zamężna od 17 roku życia, siedmioro dzieci, z zawodu niepracująca) nad siódmym kieliszkiem bożole, chyba sama rozumiesz Basiu, że ja bym się z takim palantem nie mogła, no jakżeby znowu. On nie odróżnia Żoselułisaborżesa od Żuliokortazara!!! Jak ja mam budować życie z kimś takim?!



My, samotni mężczyźni w wielkim mieście (jak wiadomo czytelnikom mojego drugiego blogaska kobietą jestem li i jedynie honorową) często narzekamy na to, jak podłe są kobiety. Nic nie robią jeno zdradzają, wydają nasze pieniądze, wydają nasze pieniądze na gachów z którymi nas zdradzają, równolegle zaś tyją, wrzeszczą, łączą urodę posłanki Sobeckiej z osobowością posłanki Sobecką i ogólnie chyba to zrozumiałe, że byśmy się z czymś takim ożenić nie mogli i jakie ty masz Józiu szczęście, że spotkałeś Basię. Drugą godzinę się tak wywnętrzamy naszemu kumplowi Józiowi (który z wielką ulgą zostawił Basię z siedmiorgiem przychówku w domu i po raz pierwszy od 2003 wyrwał się na piwo z kumplem, tzn. z nami, i sprawia mu to tak wielką ulgę, że jest gotów nas słuchać w nieskończoność) gdy nagle widzimy na horyzoncie długonogą blondynkę przyodzianą w niezbyt wiele i zdanie, które właśnie mieliśmy napocząć — zdaje się coś o tym, że one wszystkie są takie same — usycha nam na ustach. — Zaraz wracam — rzucamy w kierunku Józia i udajemy się w kierunku blondynki.



Jakoś tak się dziwnie składa, że jest wiele kobiet, które twierdzą, że nie pragną niczego oprócz szczęśliwego zamążpójścia, oraz wielu facetów, którzy z równym zapałem twierdzą, że kobiety lecą wyłącznie na przystojnych drani w Mercedesach, a taki uroczy i sympatyczny safanduła jak on, wraz ze swoim pięcioletnim Fordem, nigdy nie znajdzie partnerki życiowej. Przez jakiś czas sam z zapałem przyłączałem się do chóru skandującego „wszyscy faceci są tacy sami”, aż dopóki nie dotarło do mnie, że posłanka Sobecka ma męża. I dwoje dzieci. Co oznacza, że musiała z mężem uprawiać seks co najmniej dwa razy.



My*, single w dużym mieście, po trzydziestce, z zarobkami, mieszkaniem etc., wcale tak naprawdę nie chcemy być w związku. Bo gdybyśmy chcieli, to byśmy byli. My chcemy mieć opcje. (Artykuł o opcjach tutaj) Znam ludzi, którzy są w związkach otwartych, którzy niby to są w związku, ale tak nie do końca, bo rozglądają się za upgrade’m, którzy co wieczór idą do innego baru, gdzie wylewają swoje smutki i samotność kolejnemu przystojnemu brunetowi, którego na koniec wieczora zabierają do domu, żeby im wymasował samotność, a potem każą spierdalać, bo samotność samotnością, ale oni nie lubią spać obok drugiej osoby. 



Tak jest, stawiam niniejszym kontrowersyjną tezę: otóż z lektury forów gazeta.pl wydaje się wynikać, iż mało jest prawdziwych singli, którzy lubią samotność, a dużo osób, które strasznie by chciały kogoś mieć, ale jakoś nie mają. Ja uważam, że jest odwrotnie: jest mnóstwo singli, którzy pasjami ubóstwiają być sami, ale krygują się, że ach och jaka jestem samotna w moim 35-metrowym mieszkanku wypełnionym po brzegi literaturą iberoamerykańską, bo wiedzą, że społeczeństwo tego oczekuje. A dopóki jestem sobie singlem i nie zdeklarowałem się przy żadnej drugiej osobie, mam opcje. A problem z opcjami jest taki, że można się bardzo łatwo przyzwyczaić do ich posiadania; a kiedy mamy opcje, myśl o byciu związku oznacza rezygnację z posiadania opcji… 



Osób prawdziwie samotnych i niezdolnych do nawiązania kontaktu z kimkolwiek innym mimo, że NAPRAWDĘ by chciały jest bardzo mało. Przy czym ten rodzaj fobii społecznej da się leczyć. Czy da się leczyć kurczowe trzymanie się opcji? Są pewne sposoby, np. doczekanie, aż przekroczymy pięćdziesiątkę i ilość dostępnych opcji drastycznie spadnie… ale tak naprawdę przede wszystkim trzeba chcieć.



Temat będziemy kontynuować, bo „singiel po trzydziestce” to kopalnia materiału i nie chciałbym, żeby mi się za szybko wyczerpała.



* Kiedy mówię „my, single”, mam na myśli siebie miesiąc temu, ale o tym też kiedy indziej.