Do notki zainspirował mnie komentarz Rosy do poprzedniej notki oraz lektura listu nieszczęśliwej kobiety do focha (rozumiem desperację, ale czy nie można było chociaż do Wysokich Obcasów…)
Kiedy zrozumiałam, że kocham też tego DRUGIEGO mężczyznę, nie wiedziałam co zrobić. Czekałam, aż mi przejdzie. Niestety stało się przeciwnie. Na jednym z wyjazdów firmowych ON wyznał, że jestem Jego miłością od pierwszego wejrzenia i marzy o tym, żeby spędzić ze mną życie. To było jeszcze gorsze, niż gdyby nie odwzajemniał moich uczuć.
Wcale nie byłam szczęśliwa, raczej rozbita. […] To, że tak samo mocno kocham dwóch mężczyzn jest dla mnie prawdziwą tragedią. Ale nie jestem w stanie dobrowolnie zrezygnować z żadnego z nich.
Jestem w stanie zrozumieć uczucia foszanki, bo sam kiedyś się zakochałem jak od uderzenia pioruna w mężczyźnie, którego spotkałem w pracy. Mieszkałem wtedy z Szacownym Eks-Małżonkiem i nowa miłość nie była mi ani do niczego potrzebna, ani jej nie szukałem, ani sam nie chciałem sobie na nią pozwolić. Reakcje organizmu były tak silne, że zdarzyło mi się pobiec do łazienki i zwymiotować, gdy nieświadom moich uczuć kolega z pracy wszedł do pokoju. Na szczęście długo z nami nie popracował, bo nie pasował do mnie w żaden sposób, jego istnienie źle wpływało na mój związek, a dodatkowo ja wtedy jeszcze nie umiałem sobie wyobrazić niczego innego, niż tylko monogamiczne „żyli długo i szczęśliwie”.
Od tego czasu dużo się nauczyłem, o sobie i o innych ludziach. Nawet już kiedyś o tym napisałem. Nadal eksperymentuję z monogamią i nie tylko, a pomaga mi w tym fakt, że w pełni świadomie kocham trzech mężczyzn, każdego z nich inaczej. Zbrojmistrza kocham jako partnera, mojego przyjaciela-kowala kocham jako mojego przyjaciela-kowala, mojego sponsora z programu 12 kroków kocham tak, jak można kochać osobę, z którą jest się bardziej szczerym, niż ze sobą samym. Żaden z nich nie musi się obawiać „konkurencji” drugiego, a ja doskonale sobie potrafię wyobrazić, że foszanka może kochać dwóch różnych mężczyzn i bardzo mi daleko do potępiania jej za to.
Rosa napisała w swoim komentarzu:
Czy geje (nie wiem, na ile masz wiedzy o lesbijkach) radza sobie z niemonogamicynymi formami zwiazkow? Ja trafilam na dwa rodzaje ludzi- tych, ktorzy chcieli mnie raz, moze dwa przeleciec i poslubic inna i tych, ktorzy chca poslubic mnie. Gdy pada slowo przyszlosc, o niczym innym niz malzenstwo nie ma mowy.
Kiedy jeszcze mieszkałem w Polsce, znałem tylko jeden konstrukt związku — „małżeństwo”. Idea związku otwartego wydawała mi się nieludzka i potworna, bo jakże to tak można z innym, niż Mój Ukochany TŻ. Zachowywałem się oceniająco i postrzegałem wszystko tak czarno-biało, jak tylko mogłem. Na swoje usprawiedliwienie mam młodość i fakt, że katolickie poczucie winy lało się wtedy w Polsce z kranu nawet w domach ateistycznych. Do tej pory słowo „singiel(ka)” to w Polsce powód do drwin z „tej biednej mazepy, co sobie chłopa nie znalazła”, a idea powiedzenia mężowi o istnieniu kochanka egzystuje w sferze mrzonek.
Mój poprzedni związek, z DJem, był w zasadzie monogamiczny. Mówię „w zasadzie”, ponieważ pod koniec wyszło na jaw tyle łgarstw z jego strony, że nieomal zdziwiony byłbym, gdyby mnie nie zdradzał. Ze Zbrojmistrzem jesteśmy niejako odwrotnie w związku w zasadzie otwartym, tyle, że niespecjalnie nam się chce z tej otwartości korzystać. A jednak gdyby miał on napotkać drugiego mężczyznę i zakochać się w nim — jak foszanka — chciałbym o tym wiedzieć. Nie sądzę, żebym się od niego domagał wyboru „on albo ja” (chyba, że ten drugi lubiłby Celine Dion i domagał się słuchania jej na cały regulator w mojej obecności). Bo Zbrojmistrz stanowi w moim życiu tak ważny punkt i tak silną podstawę, że seks z innym, a nawet miłość do innego nie mogłaby tego popsuć — dopóki nie przestanie kochać również mnie. To, co nas łączy jest po prostu tego rodzaju, że obecność innych osób nie jest ważna — dopóki ta więź nie zniknie i inni nie zaczną pojawiać się ZAMIAST.
Gdy poznałem Zbrojmistrza, byłem po pierwsze w stanie hipomanii, który sprzyja postawie „przelecieć wszystko, co ma w miarę obłe kształty”, po drugie — cynicznie przekonany, że nie jestem w stanie pokochać, po trzecie — miałem swój harem i nie miałem planów z niego rezygnować. Wszystkie te rzeczy uległy zmianie, przy czym pierwsza wpłynęła na drugą i trzecią. W międzyczasie w moim otoczeniu związki zawiązywały się i rozwiązywały. Mój przyjaciel Stefcio i jego mężczyzna mają problem tego rodzaju, że mężczyzna Stefcia ma swój harem i uważa to za rzecz OK, ale Stefciowi odmawia zezwolenia na szukanie przygód z nieznajomymi. Stefcio zaś nie ma haremu, a zakaz zapoznawania się z nieznajomymi uniemożliwia mu zbudowanie owego, co wzbudza w Stefciu poczucie niesprawiedliwości. Inny z moich kumpli, nazwijmy go Guciem, przez cztery lata męczył się (to jego słowa) w związku zamkniętym, otworzył go trzy miesiące temu, a po czterech tygodniach jego ukochany — który do tej pory nalegał na monogamię — powiedział mu, że spotkał kogoś nowego, zakochał się i odchodzi. Zaś jeden z członków mojego dawnego haremu, z którym nadal utrzymuję kontakty — uroczy drań zwany Bambim — jest w związku od 29 lat, kocha męża ogromnie, ale jeśli chodzi o seks, wszystko już ze sobą zrobili dwieście razy i zwyczajnie im się znudziło. Czemu mieliby z tego powodu się rozstawać, skoro kochają się i są szczęśliwi razem?
Nie umiem powiedzieć, czy jest dla mnie idealny rodzaj związku. Ten, który mam teraz, pasuje mi teraz. Za trzy miesiące wiele się może zmienić (np. mogę wpaść w hipomanię). Chciałbym jednak dodać jeszcze jedno. Moja ulubiona Kylie Minogue i jej ukochany Andres Velencoso zerwali ze sobą po pięciu latach. Wielu fanów, jak również żądne krwi tabloidy, ma na ten temat wiele do powiedzenia, głównie w stylu „co za szkoda, wszyscy myśleli, że tym razem się uda”. Moim zdaniem pięć lat razem nie oznacza, że się „nie udało” — tak samo, jak fakt, że film się kiedyś kończy nie oznacza, że wyjście do kina było nieudane. Bo życie to podróż, a nie cel. Również to miłosne.
Roso, czy udało mi się odpowiedzieć?