W dzisiejszym odcinku wystąpi mgr Grzegorz Gustaw, psycholog, trener i wykładowca, który poinformuje nas, iż:
(zrzut: Pochodne Kofeiny)
Zanim zaczniemy się znęcać nad wysokim poziomem powyższego akapitu, dajmy szansę mgr Gustawowi. Może w rzeczywistości napisał same mądre rzeczy, a stażysta w Polityce zrobił z tego durnotę?
Już początek jest niezły:
Wstrzyknijmy uległej languście
…lecz gdyby mogła, jadłaby dżem…
która walczy z bardziej dominującym osobnikiem, trochę serotoniny. Sprawi ona, że zwierzę będzie zwlekać z decyzją o wycofaniu się ze z góry przegranej potyczki. Antydepresanty znacząco zwiększają wytrwałość w walce z przeciwnościami – przynajmniej u skorupiaków. Homary poddane przewlekłej kuracji fluoksetyną walczą bardziej zaciekle niż osobniki z grupy kontrolnej, którym wstrzyknięto roztwór soli. Skorupiaki na antydepresantach narażają się na ryzyko śmierci, pomimo że warunki sygnalizują im, że najwyższy czas do odwrotu.
Z powyższego paragrafu wyciągam dwa wnioski: 1. nigdy nie zostawać homarem lub langustą, oraz 2. antydepresanty zabijają skorupiaki. BAN ANTIDEPRESSANTS NOW!
Niestety, stan euforii wywołany przez leki sprawia, że nie potrafią odczytać życiodajnych sygnałów alarmowych.
Ja chyba coś nie tak robię z tymi antydepresantami, bo nigdy nie odkryłem, jak przy ich pomocy wywołać stan euforii. Może powinienem wciągać nosem albo wstrzykiwać je sobie? BAN MARIGUANA INJECTIONS NOW!
(foto: Christians Against Drugs)
Myślę, że to jest dobry moment, żeby napisać jedną rzecz: psychologia nie zajmuje się farmakologią. Psychologowie nie przepisują leków. Nie mają do tego uprawnień. Tak więc wiedza eksperta mgr Gustawa na ten temat pochodzi z tego samego źródła, co wiedza kuca Konrada – ssał palec tak długo, aż mu się zrodziła MYŚL.
Te rezultaty badań mogą niepokoić, zważywszy na fakt, że miliony ludzi na całym świecie przyjmują tzw. inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny (SSRI, z ang. Selective Serotonin Reuptake Inhibitor). Wyniki sprzedaży leków z tej grupy poszybowały w górę, od kiedy – w 1987 r. – Prozac zaistniał na rynku amerykańskim. Sukces preparatu opierał się na hipotezie, zgodnie z którą fluoksetyna stanowi remedium dla osób cierpiących z powodu patologicznie niskiego poziomu neuroprzekaźnika – serotoniny.
Taki wizerunek depresji – jako biologicznego schorzenia z łatwością leczonego przez antydepresanty – bardzo pomógł lekom z grupy SSRI w osiągnięciu sukcesu rynkowego. Bardzo pomogła im też firma Eli Lilly, producent leku Prozac, szeroko zakrojoną akcją marketingową. Rozpowszechniono 8 mln broszur zatytułowanych „Depresja, wszystko, co powinieneś wiedzieć” i 200 tys. plakatów, zawierających listę symptomów depresyjnych oraz zachętę do skorzystania z terapii, ponieważ na rynku pojawił się bezpieczny lek.
Czy tylko ja mam wrażenie, że mgr Gustaw odczuwa silny butthurt na myśl o tym, jak mu spadają zarobki przez niecne machinacje Big Pharmy? (Och, ciekawe, co myśli o szczepieniach?)
Na rezultaty kampanii marketingowej nie trzeba było długo czekać. W Wielkiej Brytanii liczba recept na antydepresanty pomiędzy 1991 i 2001 r. wzrosła z 9 mln do 24 mln. Fluoksetyna nie traci na popularności, ponieważ jej działanie jest piorunująco skuteczne. Osoby, które ją przyjmują, tracą zdolność odbierania sygnałów zagrożenia i słabiej odczuwają nieprzyjemne uczucia. Dzięki temu realizują cele, niewiele się nad nimi zastanawiając. Antydepresanty pomagają wytrwać w wyścigu szczurów. Dzięki nim pacjenci znajdują w sobie siłę, żeby, jak to trafnie ujął Nigel Marsh (autor książek, coach, marketingowiec), spędzać życie w pracy, której nie znoszą, by móc kupić rzeczy, których nie potrzebują, żeby zrobić wrażenie na ludziach, których nie lubią.
Właśnie na tym polega depresja! Podczas, gdy zabijamy się w wyścigu szczurów, odczuwamy nieprzyjemne uczucia (?) oraz odbieramy sygnały zagrożenia, atakowani w akwarium przez silniejsze szczuroskorupiaki. Na szczęście, gdy łykniemy prozac, natychmiast przestajemy się nad czymkolwiek zastanawiać i możemy nadal trwać w wyścigu szczurów. Dlatego właśnie od trzech lat uczę się kowalstwa – ach te korpo, w których szczury ścigają się do kowadeł, w końcu poznaliście prawdę o moim życiu. Lecz teraz zrozumiałem, że żarcie piguł jest moim wielkim błędem. Czy mgr Gustaw wskaże mi właściwą drogę?
Inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny osłabiają też uczucie wstydu i winy związane z utratą społecznego statusu oraz zmniejszają wrażliwość na krytykę społeczną. Osoby, które przyjmują fluoksetynę, rzadziej interpretują zachowania innych osób jako sygnały odrzucenia. Są też mniej zależne od akceptacji ze strony innych. Kuszące.
A o ile lepiej byłoby, gdyby te osoby interpretowały najlżejszą krytykę jako sygnał odrzucenia i desperacko wisiały na pragnieniu akceptacji ze strony innych!
Prozac pomaga milionom ludzi na całym świecie. Jednak bardzo wielu nie tyle w osiąganiu osobistej równowagi, ile w lepszym przystosowaniu się do obecnie panujących norm społecznych. Lekarze coraz częściej zapisują fluoksetynę pacjentom, którzy chcieliby wytrwać w wyścigu szczurów, ale nie potrafią, bo przeszkadzają im: lęk, poczucie bezsensu oraz odczuwana wątpliwość: czy ja na pewno biegnę po właściwym torze?
Trudno się kłócić z określeniami „bardzo wielu” oraz „coraz częściej”, jeśli nie podano źródła tych rewelacji, a bez possania kciuka mgr Gustawa (ewww…) nie mam szansę zrozumieć, skąd mu się to wzięło.
Osoby cierpiące z powodu objawów depresji klasyfikowane są jako chore psychicznie, ponieważ tradycyjny model psychoterapii podkreśla racjonalne myślenie jako normę. Myśli depresyjnego pacjenta postrzegane są więc przez terapeutę jako nieracjonalne, zaburzone i nieadekwatne. Niestety, takie postawienie sprawy może tylko nasilić tkwiące w umyśle pacjenta poczucie porażki, nieadekwatności i bezwartościowości.
Czy słusznie rozumiem, że pan mgr Gustaw kopie właśnie z zapałem dołek pod sobą samym?
Istotnie, depresja w następstwie traumatycznych okoliczności jest naturalna. I zamiast tłumić jej początkowe objawy, warto wsłuchać się w nieprzyjemne sygnały płynące z organizmu i przekuć je na swoją korzyść. Choć nam współczesnym wydaje się to niedorzeczne, depresja wykształciła się po to, żeby pomóc przetrwać naszemu gatunkowi. Jest ona – jak to określa psychologia ewolucyjna – adaptacyjna, na co po raz pierwszy zwrócił uwagę brytyjski psychiatra John Price w 1967 r. Przenieśmy się zatem do czasów, gdy powstawały nasze mechanizmy psychologiczne.
Panie magistrze, wkurwił mnie pan.
W roku 2004 miały miejsce trzy wydarzenia. Zmarła moja Babcia, rozstałem się z chłopakiem, a moja najlepsza przyjaciółka wyjechała do innego miasta. Odczuwałem „nieprzyjemne uczucia” – smutek, desperację, gniew, żal. Po jakichś sześciu miesiącach dotarło do nie, że nie mogę przestać czuć się okropnie, mimo, że w zasadzie już nie odczuwam bezpośrednio powodów, które rozpoczęły moją depresję. Przestałem jeść cokolwiek oprócz fast foodu, zacząłem co wieczór pić alkohol, aż wreszcie postanowiłem się zabić, nieważne, w jaki sposób. Jednak w ostatniej chwili przez mój zamroczony „nieprzyjemnymi sygnałami” mózg przebiła się myśl: a może spróbować jednak psychiatrii, w którą nie wierzyłem? Zacząłem od wizyty u terapeutki, która po pięciu minutach słuchania, jak ryczę odesłała mnie do psychiatry po leki i dopilnowała, żebym tam na pewno trafił. Drugi wypróbowany antydepresant zadziałał i uratował mi życie.
Psychiatra John Price może mnie pocałować w dupę i vice versa. A mgr Gustawowi serdecznie życzę, żeby doznał tego, przez co przeszedłem w 2004 ja. Niech się powsłuchuje w ciągłe myśli samobójcze, przeplatane dla urozmaicenia „jestem bezużytecznym kawałkiem gówna” oraz „do niczego się nie nadaję”. Niech mi pokaże, jak przekuwa się na swoją korzyść depresję tak silną, że leżymy godzinami na podłodze wpatrzeni w sufit i nienawidzimy siebie całym sercem.
Interesującego dowodu na to, że depresja jest programem odziedziczonym po praprzodkach, a nie chorobą psychiczną, dostarczył neurobiolog behawioralny prof. Antonio Damasio. Opisał przypadek 65-letniej pacjentki, w której rodzinie nigdy wcześniej nie było depresji, sama również nigdy na nią nie cierpiała, była natomiast dotknięta parkinsonem. Ponieważ jej organizm przestał reagować na mniej inwazyjne formy terapii, lekarze szukali obszaru mózgu, w którym można zamocować na stałe elektrodę w celu przyniesienia pacjentce ulgi. Zaszczepienie jej spowodowało niespodziewaną reakcję emocjonalną kobiety – nagle posmutniała i przestała mówić. Po kilku sekundach zaczęła płakać i sprawiała wrażenie totalnie nieszczęśliwej. Zaczęła skarżyć się na to, jak bardzo jest smutna, wykończona i wyzuta z energii. Jej opis brzmiał jak wyjęty wprost z podręcznika psychopatologii – żaliła się, że jest bezwartościowa, bezużyteczna i nie ma już po co żyć. Reakcja pacjentki zszokowała lekarzy. Oczywiście, odłączyli prąd. W ciągu niespełna dwóch minut zachowanie kobiety i jej postawa powróciły do poprzedniego stanu, a po objawach depresji nie został nawet ślad.
Bardzo przepraszam, ale ten dowód jest z dupy wzięty. Choroba psychiczna polega z grubsza na tym, że nasz mózg nie funkcjonuje w sposób podobny do większości społeczeństwa, a dysfunkcjonalność ta sprawia nam problem. (Mózg Björk też nie funkcjonuje tak, jak u większości społeczeństwa, ale nie diagnozujemy jej choroby i nie przepisujemy leków lub terapii, ponieważ jej „uszkodzenie” wpływa na życie jej i jej fanów w sposób pozytywny.) Prof. Damasio udowodnił, że jeśli zamocujemy w pewnym obszarze mózgu elektrodę, nawiasem mówiąc, mgr Gustawie, chyba raczej dwie, a nie jedną, uzyskamy upośledzenie funkcjonowania bardzo podobne do choroby psychicznej o nazwie depresja. Wydaje się dość oczywiste, że u większości ludzi na świecie depresja nie bierze się z faktu, że ktoś im chyłkiem podłączył elektrody, zatem musi brać się z czegoś innego. Na przykład traum z przeszłości lub zaburzenia równowagi hormonalnej.
Depresję dało się zatem włączyć za pomocą elektrod i wyłączyć w taki sam sposób. Tłumaczy to wysoką skuteczność terapii elektrowstrząsowej w jej leczeniu (skutkiem ubocznym są zaniki pamięci, dlatego lekarze sięgają po nią w ostateczności).
To ciekawe, bo kiedy ostatnio czytałem o ECT, mechanizm działania nadal był uznawany za nie do końca poznany – mgr trener Gustaw rozwiązuje zagadki trapiące medycynę! – a powodem, dla którego po ECT sięga się w ostateczności było wrażenie, jakie na ludziach wywarł film „Lot nad kukułczym gniazdem”. Gdyby mgr Gustaw trochę znał się na temacie, o którym pisze, wiedziałby, że antydepresanty mają o wiele więcej skutków ubocznych, niż ECT, a jednym z nich bywają też zaniki pamięci, że wspomnę tylko swój Aurorix. (Wspomnę go z lekka niejasno, bo nie pamiętam z tego okresu zbyt wiele, pamiętam natomiast, że „nieprzyjemne odczucie” chęci popełnienia samobójstwa przeszło mi jak ręką odjął.)
Scena opisana przez prof. Damasio dowodziłaby istnienia modułu depresji ukształtowanego w czasach, kiedy ludzie żyli w małych grupach, liczących pomiędzy 20 a 150 osób.
Domyślam się, że mgr Gustaw dokonał tu jakiegoś skrótu myślowego, bo nie wierzę, że profesor gładziutko wywnioskował, że skoro podłączenie elektrod do mózgu powoduje objawy depresji, to „moduł depresji” kształtował się w grupach pomiędzy 20, a 150 osób.
Ekonomika emocjonalna pawianów jest prosta. Według Price’a, przejawiają one irytację względem położonych niżej w stadzie, niepokój wobec położonych wyżej, podniecenie na myśl o awansie i przygnębienie na myśl o spadku w hierarchii. Brzmi znajomo?
Niech zgadnę, doświadczenia mgr Gustawa z uczelni?
Zgodnie z hipotezą rywalizacji społecznej, opisanej przez Price’a w 1994 r. na łamach „British Journal of Psychiatry”, depresja wyewoluowała jako rytualna forma zachowania w obliczu porażki społecznej. Produkt depresji – tymczasowa psychologiczna niemoc, sygnalizuje uległość względem zwycięzcy konfrontacji. Choć osobnik traci status w hierarchii, to wychodzi z konfrontacji bez uszczerbku na zdrowiu. Depresja pełni więc funkcję sędziego sportowego w zawodach. Albo inna analogia: pies przegrywając w walce z silniejszym rywalem pokazuje brzuch – objawy depresji mówią silniejszemu osobnikowi: on ci nie zagraża, nie rób mu krzywdy.
Po pierwsze primo, 1994 to w psychiatrii okres kamienia łupanego, a po drugie, 15% osób w depresji popełnia samobójstwo, co wydaje mi się dość zauważalnym uszczerbkiem na zdrowiu, a warto doliczyć do tego nieudane próby samobójcze oraz samookaleczenia. No i zdaję sobie sprawę z tego, że popełniam risercz ziemkiewiczowski, ale pies mojej Mamy rzuca się na wszystkie inne psy, z wyjątkowym upodobaniem na większe od siebie i na pewno nie pokazuje im przy tym brzucha, sądząc po rachunkach od weterynarza.
Depresja to nieświadomy, niepodlegający wolicjonalnej kontroli program, ułatwiający zaakceptowanie porażki w rytualny sposób, a następnie oswojenie się z obniżeniem społecznej rangi. Zły nastrój sprzyja refleksji i wprowadzeniu stosownych korekt do obranego przez siebie kursu życiowego.
Bogowie, jak ten człowiek mnie okropnie denerwuje. „Zły nastrój sprzyja refleksji”. Aha, mój sprzyjał refleksjom na temat metod samobójstwa, odpowiedniego wyboru momentu, tak, aby znalazła mnie właściwa osoba, a w pewnym momencie refleksje już kompletnie mnie odbiegły i rzuciłem się biegiem w stronę balkonu, żeby z niego wyskoczyć. Na szczęście ktoś podstawił mi nogę, a potem przez dłuższy czas nie zostawiano mnie samego.
Zdaniem biologa ewolucyjnego prof. Randolpha M. Nesse depresja może być użyteczna, gdy warto zaprzestać brnięcia w niesatysfakcjonującą inwestycję życiową i powstrzymać się od przedwczesnej pogoni za alternatywami. Pod wpływem pozytywnego afektu mamy tendencję do niezważania na niebezpieczeństwo i przeceniania szans na sukces. Natomiast afekt negatywny skłania do unikania ryzyka i potencjalnych zagrożeń. Na analogicznej zasadzie ostry, skrajnie nieprzyjemny ból fizyczny po urazie powstrzymuje nas od aktywności ruchowej, mogącej doprowadzić do poważniejszych obrażeń.
Afekt negatywny skłania nas również do unikania wychodzenia do sklepu po jedzenie, ubierania się oraz zmywania naczyń.
W 2004 r., gdy świat wierzył już mocno w farmakologię jako panaceum na depresję, podczas dorocznego zjazdu Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego dr Michael Thase przedstawił dane, według których połączenie antydepresantów i psychoterapii daje najlepsze skutki w leczeniu poważnej depresji, pomaga pacjentom szybciej podnieść się do pionu i rzadziej wystąpią u nich nawroty w porównaniu z tymi, których kuracja sprowadzała się do przyjmowania leków. Podczas tej samej sesji wykazano, że sama psychoterapia może wywołać zmiany w funkcjonowaniu mózgu analogiczne do tych, które powoduje farmakoterapia. National Institute of Mental Health potwierdził, że efektywność leczenia łagodnej oraz umiarkowanej depresji przy użyciu samej psychoterapii daje równie dobre rezultaty, co kombinacja leków i psychoterapii.
I wreszcie – z niechęcią – mgr Gustaw napisał coś z sensem. Słowa klucze to „łagodna” i „umiarkowana”.
Resztę artykułu daruję sobie, bo mi się źle robi od czytania, że „Pesymizm – zmniejsza inicjatywę, odpowiada za wycofanie się organizmu z realizacji obecnego i potencjalnego celu. Ale: bywa korzystny, jeśli przyszłe wysiłki mają znikome szanse powodzenia.”. I zaskoczę Was zakończeniem.
Otóż mgr Gustaw ma stuprocentową rację W PEWNYCH PRZYPADKACH. Najbardziej w tym artykule denerwuje mnie wrzucanie wszystkich depresantów do jednego worka z napisem „nieprzyjemne uczucia wskutek wyścigu szczurów”. Kilka lat temu, jak wspominałem niedawno, moja szefowa uprawiała wobec mnie mobbing. Najpierw śmiałem się beztrosko, że nie może mi być dobrze w pracy i w życiu osobistym. Potem zaczęło mnie to męczyć. W następnej kolejności zacząłem uprawiać „samoleczenie” alkoholem i nie tylko, wiedząc już w tym momencie, że powinienem z tej pracy odejść i znaleźć nową. Bałem się jednak kryzysu; wciąż miałem na głowie kredyt wzięty na mieszkanie. Pojawiły się choroby fizyczne, cztery w ciągu trzech miesięcy. W końcu nadeszła depresja, niepozwalająca mi na wyjście z łóżka o poranku. To o tej depresji mówi mgr Gustaw: spowodowanej wyłącznie czynnikami zewnętrznymi, niezwiązanej z nierównowagą chemiczną w umyśle, zmuszającą do zaprzestania zachowań, którymi siebie krzywdzimy. Tyle, że moja depresja nie była ani łagodna, ani umiarkowana i nie stała się dla mnie czasem refleksji, tylko czasem leżenia na kanapie godzinami i patrzenia w sufit. Utraciłem zdolność stworzenia nowego portfolio i poszukania roboty; utraciłem zdolność wychodzenia z domu dalej, niż do supermarketu i z powrotem. Na sam widok Photoshopa doznawałem zupełnie fizycznego uczucia, że zaraz zwymiotuję. Ostatecznym rezultatem tej zabawy okazało się zostanie czeladnikiem kowalskim, co wzbudza we mnie nieodparte szczęście, ale nie zmienia faktu, że wskutek zdiagnozowanej w 2011 choroby afektywnej dwubiegunowej NADAL wpadam w depresje, często ubogacone wianuszkiem myśli samobójczych. Nieprzyjemne sygnały płynące z organizmu w tych chwilach wszelkimi siłami ignoruję, bo gdybym się w nie wsłuchał, to nie mielibyście okazji czytać teraz mojego bloga. Jako tako stabilnie żyję dzięki lekom. Znów cytat z mgr Gustawa: „W modelu tradycyjnym narzuca się im stygmat chorego psychicznie. Model ewolucyjny z takim podejściem jest totalnie na bakier. Z korzyścią dla pacjenta.” Oraz: „Objawy depresji są zjawiskiem naturalnym, nie można ich uznać za produkt uboczny zaburzonej biochemii mózgu.” No więc, kurwa tać, magistrze Gustawie, można.
Widziałem fotkę mgr Gustawa. Przystojny facet. Może nie jest za późno, aby „nie bać się zwolnić i zawrócić” i zostać męskim modelem. A jeśli upiera się pan przy praktykowaniu psychologii, to niech się pan tego na litość Bogów trzyma i nie popełnia pseudoeksperckich artykułów z dziedziny psychiatrii, bo jak się zdenerwuję, to pana znajdę i podczepię do mózgu elektrodę.
Zdjęcie główne: ilustracja do artykułu w Polityce, Vetta/Getty Images/FPM, użyte bez zezwolenia.