Prawdziwa krew (wilcza)

Sytuacja zaczyna być odrobinę skomplikowana.

Jak się okazuje, DJ nie odzywa się do mnie, gdyż jest zajęty spotykaniem się z wilkołakiem. Wiem o tym, gdyż napisał to na Twitterze, zaczekawszy, aż zacznę tam przejawiać aktywność — wszakże nie o to chodziło, żebym tego nie przeczytał. W pewnym stopniu udało mu się popsuć mi humor — nie przeczę, że nieco się zdołowałem tą informacją — jakoś tak jest, że nie chcemy, żeby nasi eksi zbyt łatwo się po nas pocieszali i nawet fakt, że my się również już pocieszyliśmy nie do końca te dziwne uczucia rozprasza. Głównie czuję jednak irytujące poczucie własnej wyższości moralnej, ponieważ ja swoimi randkami nie chwalę się na Twitterze tylko po to, żeby DJ mógł to przeczytać. Chwalę się nimi tutaj, po polsku. 😛

W serialu True Blood występują, jak wiadomo, wilkołaki. Tym, na którego zawsze leciał DJ, był Alcide, a tym, na którego leciałem ja, był Coot, ponieważ niestety mam beznadziejnie zły gust i tak z urody podobają mi się faceci ociekający testosteronem, w miarę możliwości brodaci, futrzaści i ubrani w skóry. Coot wygląda tak:

Jak się okazuje, obu nam spełniły się marzenia, ponieważ DJ spotyka się z sobowtórem Alcide’a, a ja z sobowtórem Coota. Jak wygląda Alcide DJa nie mam pojęcia, ale jak wygląda mój Coot wiem, rzecz jasna, doskonale — tak, jak fotka powyżej, tyle, że z krótszymi włosami. Oprócz wyglądania Coot zajmuje się sprawianiem mi drobnego problemu. Mianowicie zaprosił mnie na kolację, gdyż chciałby ze mną spędzać więcej czasu.

Cóż złego w zaproszeniu na kolację, zapytacie? W zasadzie wszystko. Dwa tygodnie temu wszystkie, co do jednej, komórki mojego ciała (nawet te w większej główce) domagały się natychmiastowego powrotu DJa. Nie czuję się gotów na spotykanie się z kimś na poważnie, nie chcę niechcący przenieść uczuć z DJa na Coota, nie chcę skrzywdzić naprawdę fajnego faceta. Mieliśmy, do cholery, tylko ze sobą sypiać. Przy czym kiedy mówię „ze sobą”, mam również na myśli jakąś rozsądną selekcję spośród 1 Surinamczyka, 1 Jamajczyka, 1 Kanadyjczyka, 1 Holendra oraz 1, eee, jak to się odmienia, Arubijczyka, którzy lecą na mnie energicznie, potykając się o sznurowadła i ogólnie rzecz biorąc z zapałem mi udowadniają, że wciąż jestem przerażająco atrakcyjny nawet mimo dodatkowych kilogramów po antydepresancie.

Skoro o tym mowa, ciągle borykam się z efektem ubocznym, a mianowicie problemami ze snem. Bez żadnych problemów zasypiam w stanie upojenia alkoholowego, ale umówmy się, że to nie jest rozwiązanie, które można stosować co wieczór. Bezalkoholowo natomiast w ciągu nocy przesypiam 3-5 godzin, a resztę czasu spędzam na przewracaniu się z boku lewego na bok prawy i odwrotnie, co szczerze mówiąc może człowieka po jakimś czasie znudzić. W ostatnich czterech dniach przespałem noc jedną — po wizycie w moim ulubionym barze, gdzie szkocki barman dopełniał mi drinka wódką, żebym sobie nie poszedł za szybko. Pozostałe noce spędziłem na przewracaniu się z boku na bok. Ostatniej nocy postanowiłem być sprytny i zaczekać, aż zacznę być śpiący. O drugiej uznałem, że ten moment nie nastąpi i położyłem się do łóżka, gdzie spędziłem następne godziny na — zgadliście — przewracaniu się z boku na bok.

Drugi efekt uboczny jest łatwiejszy do zniesienia. Mimo przyrostu w pasie, przede wszystkim przyrastam w ramionach, plecach, bicepsach i klatce piersiowej, co zupełnie mi nie przeszkadza. Wszystkie rekordy siłowniane pobiłem 3 tygodnie temu, a od tego czasu każdy z nich pobiłem kolejne 3 razy. Przestałem się mieścić w swoją ulubioną przymałą koszulę, bo nie wchodzą mi w nią, eee, bicepsy. Cootowi się to wielce podoba i mi w sumie też. Mniej podoba mi się ten sam efekt w przypadku spodni, w które nie mieści się mój brzuch.

Trzeci efekt muszę tonować, polega on bowiem na tym, że niczego się nie boję. W tym przejeżdżania na czerwonym świetle, co zaowocowało wpierniczeniem się pod skuter, oraz spadania z hulajnóg, co zaoowocowało licznymi ranami szarpanymi oraz stłuczeniem telefonu. Wydaje mi się, że dobrze byłoby czasami nieco się jednak bać…