Mniej więcej od początku maja mam kryzys. Zaczął się niby niewinnie, potem sobie rósł powoli, potem troszkę bardziej, jeszcze troszkę… aż 1.5 tygodnia temu kielich się przelał.
Uciekam w pisanie, w komputery (fakt, że Apple „poprawiło” klawiatury w laptopach tak świetnie, że jutro zwracam czwarty i wymieniam go na laptopa z W… wi… wwwwwwindows wbrew pozorom pomaga, bo mam co robić), trochę w czytanie, ale niewiele. Są takie okresy, kiedy czytam znowu i znowu starą Chmielewską, Marian Keyes, Calvina & Hobbesa. Są takie, kiedy nie czytam nic, nawet Facebook i obrazki z brodatymi Wikingami to za wiele.
Tak naprawdę trzeba było się tym kryzysem zająć wcześniej, ale jego częścią są zmagania z tutejszym ZUSem. Obawiałem się, że jeśli mi się pogorszy po wydaniu przez ZUS decyzji nie takiej, jakiej się spodziewaliśmy, będzie to wyglądać na zbyt „wygodne”. Tyle, że właśnie ta decyzja i jej pokłosie to coś jakby spis moich triggerów. Tym sposobem w zeszły piątek popsułem się już ostatecznie i teraz zamiast spokojnego przyglądania się sprawom jeździmy na ostry dyżur z podziwu godną nieregularnością.
Nie jest tak, że przez te miesiące nic się nie wydarzyło, skądże. Pierwsza książka na ukończeniu, okładkę mam, czcionkę mam, ostatnie poprawki muszę wprowadzić do końca grudnia i raczej tyle czasu mi wystarczy nawet jeśli będę spędzać dużo czasu na ostrych dyżurach. Różne rzeczy promocyjne planuję od stycznia, jeśli w styczniu będzie nadal syf i malaria, przesunę premierę. Miło jest mieć taką możliwość. Druga książka jakoś tam idzie, nie silę się na wybitność, piszę coś tam, bo eskapizm.
W telewizji oglądam dużo ciekawych rzeczy, na przykład to:
Trwam jakoś w trybie przetrwaniowym. Wszystko poszło w kąt. Strategia soszjal medjowa – w kąt. Sprzątanie – w kąt. (Nie dosłownie.) Soundtrack do książki miał powstawać, ale nie powstaje i co nam pan zrobi. Research miał się robić, ale się nie robi, bo to są rzeczy, które muszę czytać dokładnie. Ćwiczenia na siłowni zarzucone, jeśli mam jakąś odrobinę energii usiłuję nadganiać maile, czasami muszę wychodzić z domu (na ogół, jak w 2016, celem oglądania różnych lekarzy).
Ta notka nie ma żadnego celu. Nie proszę o tulanie, pocieszanie, nawet o serotoninę (przy okazji próbowania zoloftu dowiedzieliśmy się, że ja NIE mam problemów z serotoniną, raczej z dopaminą i tym długim na N). Nie trzeba mi niczego nowego, wprost przeciwnie. Chowam się w znanych miejscach, słucham znanej muzyki, oglądam to, co powyżej w różnych wariacjach, przeglądam własne zdjęcia. Co jakiś czas Bjørn Larssen udziela wywiadu lub pisze gościnne artykuły, to, że napisanie artykułu na 1.5 strony zajmuje mi 10 dni jest w sumie mało ważne. Myślałem, że priorytetem na 2018 będzie moja kariera pisarska. Okazuje się, że jest nim przetrwanie do 2019.