Chmielewska dla zaawansowanych: Psychobiografia gadana, Tadeusz Lewandowski, wyd. Kobra, r. 2005, 380 stron
Chmielewska dla zaawansowanych jest książką niezmiernie trudną do nabycia. Wznowień nie ma, e-booka nie ma (przynajmniej ja nie znalazłem), w końcu dopadłem kopii bibliotecznej w świetnym stanie przez Allegro. Po przeczytaniu nie jestem ani trochę zaskoczony, iż wydawnictwo Kobra nie wznawiało utworu. Nie z uwagi na niską jakość, tylko dlatego, że pani Joanna nie miała możliwości zredagowania (a najlepiej napisania) go osobiście.
Jak sama napisała na okładce, “wyszła mu zupełnie koszmarna baba, głupkowata, infantylna, nieznośna, zdezorganizowana umysłowo i porąbana charakterologicznie. Nie wytrzymałabym z podobną kretynką nawet przez pięć minut.” Jest to pewna przesada. Baba owa nie jest kretynką, nie jest infantylna, oraz nie jest głupkowata. Reszta się zgadza. Dodałbym okrucieństwo, złośliwość, przekonanie o własnej słuszności na każdy temat, oraz zerowe zainteresowanie odczuciami innych osób.
Twardą homofobię (pan Lewandowski wspomina nawet, że nie dało się namówić pani Joanny na odstąpienie od słowa “pederasta”) stosuje jak zwykle i nadal nie znam jej wyjaśnienia. Tzn. według nie-autorki mężczyźni zostają pederastami gdyż boją się silnych kobiet. Cóż, pani Joanny, która objawia się w tej książce, też bym się bał, ale przysięgam, że kiedy odkryłem swoją orientację mając lat 8 (nie wiedziałem jeszcze, że to się jakoś nazywa) bałem się wyłącznie mężczyzn. To akurat dotyczy mnie osobiście, ale nie-autorka (skoro autorem jest pan Lewandowski…?) jest w stanie zniszczyć każdego i każdą – cieszmy się, że nie było jeszcze osób niebinarnych, nie mam odwagi zastanawiać się, co by z nich zostało. Niewiele. I robi to, chyba, że kogoś lubi.
Wojtek, zwany Diabłem, umarł przed premierą książki, co mnie zaskoczyło – Wszyscy jesteśmy podejrzani czytałem ostatnio tak z tydzień wcześniej i był żywiutki jak młody szczypiorek, ta książka się nie starzeje. O Marku nie wiadomo nic i w sumie to do niego pasuje. Piotra, którego Autobiografia pominęła, pani Joanna… cóż… rozmazała po betonie. Tylko ciężko zrozumieć, czemu w ogóle pozwalała mu się w takim razie do siebie zbliżać na odległość poniżej kilometra…
Ze śmiercią Alicji nie pogodziła się ani pani Joanna, ani ja. Interesująco czyta się, jak w wywiadzie rozważa uśmiercenie postaci Joanny Chmielewskiej (prawdziwym nazwiskiem nie-autorki, gdyby ktoś nie wiedział, jest… było Irena Kühn) i żałuje, że nie wiedziała, że kiedyś będzie musiała podpisywać tyle książek, bo wybrałaby sobie Ewę Puk. Na szczęście tego nie zrobiła, ciężko byłoby mi wyznawać, iż od prawie 40 lat (o rany…) zbierałem Puki dopuki Puki nie przekroczyły granicy między “zła książka Joanny Chmielewskiej” a “zapewne arcydzieło Na Szczęście Nieistniejącej Ewy Puk.”
Tutaj dodam przerażający fragment. Pani Joanna wspomniała Klin (tu trudno się nie zgodzić) oraz Podejrzanych jako kiepsko napisane książki, które chciałaby poprawić. Na myśl o strasznych romansidłach, które w ostatnich latach życia produkowała w tempie trzech rocznie ogarnia mnie zgroza i bardzo się cieszę, iż tego nie zrobiła. Większości książek po Florencji, córce Diabła zwyczajnie się pozbyłem (z wyjątkiem Autobiografii), ale tak z rok temu przeczytałem sobie ponownie Byczki w pomidorach i nie jest to książka ZŁA. (Aczkolwiek wyczyny Agnieszki pod koniec są przesadą na miarę strzelania do muchy z armaty…) Natomiast kiedy przypomnę sobie, że toto stanowi coś w rodzaju sequelu Wszystkiego czerwonego myślę sobie, że może świat byłby lepszy, gdyby pani Joanna jednak zajęła się w tym okresie już wyłącznie romansami…
Książka pana Lewandowskiego tłumaczy też (zgoła nadmiernie) wieczne narzekania pani Joanny na to, jak to dziennikarze robią z niej hazardzistkę, alkoholiczkę, etc. Popijanie śniadaniowego piwa wódeczką w Byczkach załatwiło mi ten obraz zupełnie bez pomocy dziennikarzy, w ogóle we wszystkich książkach z ostatnich kilkunastu lat twórczości pani Joanny zawsze ktoś musi pić (na ogół pani Joanna z Martusią, chyba, że Olaf już wszystko opróżnił) i zawsze ktoś musi się wykazać homofobią (myśl o Alicji, mówiącej zimnym głosem “lesbijki” dlatego, że grupa zawierała o dwie dziewczyny więcej, niż chłopaków jest dla mnie 1) nieprawdopodobna, 2) oznaką obsesji). O hazardzie napisała sama wszędzie zupełnie wystarczająco, równie dobrze Willie Nelson mógłby obrażać się o posądzenie, że pali dużo marihuany. Na temat narkotyków pani Joanna też ma ustaloną opinię. Jak na każdy inny. Z wyjątkiem polityki.
Nie do końca wiem, czemu pan Lewandowski tak się polityki uczepił. Być może dlatego, że pani Joanna tak od tematu uciekała. Na zmianę nie miała czasu, bo miała rodzinę (jest to niewątpliwie prawda, moja Mama też się nie zajmowała polityką, tylko tym, żebyśmy mieli buty, zanim tatuś przechla wszystkie pieniądze), ewentualnie pracowała nad nią za pomocą rozmów prywatnych alibo nie, jej pierwszy mąż stał się zagorzałym komunistą, ale się nim odstał, Marek wciskał w nią potworne brednie… nawiasem mówiąc, co za szkoda, że Robin Tereski jest tak wyraźnie inspirowany Markiem, oraz jakie to dziwne, że pani Joanna, pisząc, nie zauważyła, jak okropnie niezdrowy jest ten “związek”…
…w każdym razie, politycznie pani Joanna zrobiła się odważna natychmiast po tym, jak ustrój się skończył. Dzikie białko osobiście lubię, ale trudno mi nie odnotować daty wydania książki – w 1990 już było można pewne rzeczy napisać. Musierowicz w Opium w rosole z 1986 przemyciła tyle stanu wojennego, czasami pod postacią aluzji, czasami wprost, że ponowna lektura mnie zszokowała, mając lat 10 nie zauważyłem. Odwaga pani Joanny wyraża się w opierdalaniu urzędników (co jest godne pochwały i przyznam, że bym się nie odważył) oraz całego społeczeństwa (które się nie odważało). Owszem, potrafię już uczepić się “grubej baby” (jak wiadomo, indeksu BMI powyżej własnego pani Joanna nie toleruje) która 1) w moim przypadku była chuda, oraz 2) napisałem na nią list z żądaniem dołączenia do akt, po czym zrobiła się niezwykle… nieobecna, zgodnie z moim żądaniem, ale nie dlatego, że mieszkam we Holandyja, tylko dlatego, że większość osób zwyczajnie nie ma takiego charakteru. W chwili upadku komunizmu miałem lat 12, nie będę udawał, że wiem, jak to było. Na plus pani Joannie poczytuję to, że przepytując Polaków w pewnym wieku dowiadujemy się, że Solidarność najwyraźniej miała co najmniej 5 milionów członków, z których wszyscy cechowali się niezwykłą odwagę. Na minus to, że wijąc się i uciekając od pytań odwagi nie wykazuje.
Nie chce mi się wyciągać Autobiografii, ale pani Joanna pisze tam wyraźnie, że kobiety w jej rodzinie mężczyzn miażdżą, młodsze kobiety – w tym ją samą, ustyma Lucyny – tak samo, natomiast ponieważ Autobiografię napisała, jak wskazuje tytuł, bez pomocy pana Tadeusza, nieco sobie, hmm, ulepszyła charakter. Wino wspomniane jest w Psychobiografii, powiedzmy, czasami, pani Joanna denerwuje się do wybuchu średnio co trzy strony i np. opowiada o tym, jak naprawdę wychowała swoich synów. Po czym sugeruje… przepraszam, twierdzi… że lepszy sposób w ogóle nie istnieje.
Do błędu nie-autorka przyznaje się raz, pominąwszy swoje narzekanie na mężczyzn w jej życiu. Otóż uważa się za winną rozpadu kilkudziesięcioletniej przyjaźni. Oczywiście nie umiem tego ocenić, ale na tym etapie lektury byłem już zszokowany tym, że w ogóle cokolwiek mogłoby nie tylko nie pójść tak, jak pani Joanna zamierzyła, ale na dodatek nie było winą przyjaciółki.
No dobrze, ale oceniam tu książkę, a nie osobę…
Pan Tadeusz lubi własny głos i nie da się tego ukryć. Uważa się również za człowieka dowcipnego, którym być może jest, ale przy Joannie Chmielewskiej każdy wyjdzie na nudziarza (można być osobą niesympatyczną i niezwykle utalentowaną). Jego wtręty z objaśnieniami brzmią niekiedy jak notki z Wikipedii. Pomyłek, wymienionych przez panią Joannę w książce (naprawdę nie dało się zrobić szybkiej korekty, skoro zostały złapane…? być może wynegocjował sobie, że nie da zmienić ani słowa i w tym przypadku miał rację, bo wyszłaby kolejna laudacja) nie czepiam się, zwłaszcza, że ich nie zauważyłem – potworny produkt pt. (Nie)Łatwo mnie zabić p. Katarzyny Drogi uodpornił mnie na prawie wszystko. (Nawiasem mówiąc, kto temu dziełu daje oceny powyżej 1 gwiazdki…? Osoby, które nigdy nie przeczytały ani Autobiografii ani żadnej książki sprzed 1994 roku…?)
Tematu polityki pan Lewandowski czepia się rzeczywiście nadmiernie i kiedy po którymś razie pani Joanna protestuje przeciwko dalszej rozmowie na ten sam temat, muszę się zgodzić. No, nie przeskoczyła przez płot, nie aresztowano jej w stanie wojennym, nie wiedziała, kto to jest Gomułka, naprawdę nie musiałem tego przeczytać pięć razy w różnych formach. Może pan Lewandowski chciał coś BARDZO DOBITNIE POKAZAĆ. Nic nie poradzę, panie Tadeuszu, po trzeciej rundzie chciałem zmienić kanał, tylko nie tak działają książki…
Cieszę się, że znalazłem książkę i ją przeczytałem. Potwierdziła mi różne przypuszczenia, dostarczane przez ostatnie dwa tomy Autobiografii (która, nawiasem mówiąc, zupełnie nie potrzebowała ostatniego tomu lub dwóch… ale gęsi, która znosi złote jaja i kocha się w nich przeglądać raczej nikt nie próbował ani nie zmuszał do zaprzestania). “Starych” książek (tych niedobrych, które było trzeba napisać lepiej… brrr…) nic mi nie popsuło, “nowszych” bardziej się popsuć nie dało – z rzadkimi wyjątkami, jak np. Przeklęta bariera i przerobione z dawnego tekstu Lądowanie w Garwolinie były już zupełnie wystarczająco złe.
Autobiografię – pierwsze cztery tomy – mam zczytaną do tego stopnia, że trzeci mi się rozleciał i kuzyn-introligator przerobił go na twardą oprawę po to, żeby wszystkie miały tę samą oprawę graficzną. Chmielewskiej dla zaawansowanych raczej do tego stopnia nie zużyję, ale kiedy będę powtarzać Autobiografię po raz kolejny – a będę – “psychobiografię” zapodam również. Celem usunięcia auto-filtru.