Rzekłem cynicznie

Nie piszę, bo staram się nie być cynikiem, ale to niewykonalne.

Świat dostarcza mi ostatnio głównie powodów do cynizmu. To, co się dzieje w sprawie Edwarda Snowdena odebrało mi ostatnie złudzenia, jakie mogłem mieć w temacie prezydenta Baracka Obamy. To, co się dzieje dookoła olimpiady w Soczi odebrało mi ostatnie złudzenia, jakie mogłem mieć w temacie pozapieniężnego znaczenia igrzysk olimpijskich. Torturowanie Edwarda Manninga, globalna inwigilacja za pomocą systemu PRISM, kryzys ekonomiczny spowodowany chciwością najbogatszych, końcówka botneta w telefonach Motoroli. Nie ma komu ufać. (Za tę notkę zaś mnie powieście.)

Polski rząd reaguje dokładnie tak, jak mi podpowiada cynizm. W temacie prawa zakazującego „propagandy homoseksualizmu wśród nieletnich” (jak się w międzyczasie okazało, trzymanie się za ręce może oznaczać propagandę homoseksualizmu wśród nieletnich, gdyż w promieniu kilometra ma szansę znajdować się nieletni, który mógłby nieprawomyślny akt zobaczyć) rząd państwa znanego niegdyś z walki o wolność nie ma do powiedzenia nic. Mimo, że nie kłaniamy się Rosji i nie padamy przed nią na kolana. Mógłbym rzecz jasna udawać, że cisza polskiego rządu mnie zaskakuje, ale to przecież nieprawda. Bardziej zaskoczyła mnie forma, w jakiej minister Sikorski odmówił Snowdenowi azylu politycznego — przez twittera, w wiadomości skierowanej do innej osoby, rzekomo z uwagi na to, że wysłane pismo nie spełniało warunków formalnych, „ale nawet gdyby spełniło, nie dam pozytywnej rekomendacji”. Nie zaskoczyło mnie to, że największy lizus przyjaciel USA odmawia Snowdenowi azylu, zaskoczyły mnie elegancja, rozwaga i dyplomacja wykazane przez pana ministra Sikorskiego.

Rzekłem cynicznie.

Facebook, Google, Apple, PRISM, Motorola, NSA. To początek listy instytucji, które kradną nasze dane i wymieniane informacje. Nie mam żadnych złudzeń co do tego, że posiadane przeze mnie informacje są dla kogoś przesadnie ważne — większość moich sekretów opisałem i tak w szczegółach na tym blogu, a trochę zachowuję do autobiografii. W międzyczasie USA generuje fałszywe alarmy terrorystyczne (bo jak inaczej usprawiedliwić istnienie systemów inwigilacji?) i zmusza firmy oferujące bezpieczną, szyfrowaną pocztę e-mail do kończenia działalności. Międzynarodowy Komitet Olimpijski straszy dyskwalifikacją atletów, którzy chcieliby np. mieć tęczowe przypinki, albo w inny sposób okazywać swoje niezadowolenie sytuacją w Rosji. MKOl nie widzi też problemu w tym, że rosyjski sąd zakazuje organizacji „Pride House” dla sportowców LGTB — jako, że byłby to „akt ekstremizmu” który „sprzeciwiałby się podstawom ludzkiej moralności”. Ale ja tu piardu piardu o prawach człowieka, Berlinie 1936 i sporcie, a Rosjanie wydali na olimpiadę 50 miliardów dolarów, więc czego się spodziewać po MKOl.

Rzekłem cynicznie.

Przeczytałem ostatnio książkę Stephena Emmotta „10 miliardów”. W dużym skrócie Emmott pisze o tym, że do końca tego wieku będzie nas co najmniej 10 miliardów, a możliwe, że sporo więcej. Na liczbę tę wpływ może mieć efekt cieplarniany, głód i pragnienie, choroby, rozbuchana konsumpcja, generacja niewiarygodnych ilości śmieci, skończona ilość paliw kopalnych i brak większego zainteresowania alternatywami, krótkowzroczność polityków zainteresowanych głównie własnymi samochodami i jachtami… Jak się zapewne domyślacie, książka nie jest przesadnie optymistyczna, wali za to między oczy wykresami i danymi, które spisał skrzętnie profesor nauk komputerowych na Oksfordzie i szef działu nauk informacyjnych Microsoftu. Tymczasem my, ludzie zajmujemy się dyskryminowaniem i podsłuchiwaniem samych siebie, lobbowaniem na rzecz firm zajmujących się niszczeniem środowiska naturalnego oraz udawaniem, że problemu nie ma.

Jest to rzecz jasna jakiś sposób na radzenie sobie z życiem. W oceanie cynizmu i negatywizmu na duchu podtrzymuje mnie głównie Zbrojmistrz, który wiadomościami z szerokiego świata w ogóle się nie przejmuje. Czyta gazetę, omijając informacje polityczne i ekonomiczne, a skupiając się na nowo otwieranych muzeach i wystawach. Wiadomości ogląda bez dźwięku, ożywiając się głównie na widok przystojnych sportowców. Facebooka nie używa. O holenderskiej polityce dowiaduje się ode mnie. A ja nie mogę się zdecydować, czy odfiltrować sobie wszelkie informacje o tym, co się na świecie dzieje i skupić się na nauce rysunku technicznego, czy też monitorować je nadal. Czy lepiej wiedzieć, że Obama mnie podsłuchuje (nie, nie osobiście) i pewnych rzeczy po prostu nie umieszczać w Internecie, czy też nie wiedzieć i liczyć na to, że mój poziom ważności w skali od 0 do 10 sięga w porywach 0.1 i nikt nigdy nie zapyta mnie, czemu napisałem na blogu notkę, w której wyrażam się negatywnie o królu Jarosławie Polskęzbawie I?

PS. O polskich (i nie tylko) emeryturach nie będę w ogóle zaczynać, bo chyba wszyscy wiemy, co z tego będzie. Zaczyna się na g. Rzekłem cynicznie.