Sens życia (wersja 2018)

Zacznę od informacji, że Mark Manson twitnął własny wpis na ten temat – podła bestia, pewnie podglądał mi drafty – i teraz czuję potrzebę się odnieść.

Na mojej ulubionej grupie padło pytanie o cel życia – dziewczyna ma dwa fakultety, dzieci, napisała podręcznik akademicki i tak dalej, ale ciągle nie wie, co jest celem jej życia.

Moim prywatnym zdaniem Matka Natura wbudowała nam poszukiwanie celu życia i arogancką potrzebę udowodnienia swojej wyjątkowości po to, żebyśmy się mnożyli, odkrywali, uczyli, podbijali, kolonizowali – nie wiem, czy Matce Naturze zależało na tym, żebyśmy tworzyli, malowali, pisali i nagrywali, ale kto nie poszedłby rozmnażać się np. z Neilem Gaimanem? Literatura jest sexy. Natomiast lajfkołcze wciskają nam, że musimy ten sens życia osiągnąć BARDZIEJ. Posiadanie dzieci nie wystarczy, trzeba skończyć studia. Alejakto, tylko jeden kierunek i to magisterskie? Żyje się tylko raz! Nawet nie napisałaś podręcznika akademickiego… napisałaś? Ale tylko jeden? I to ma być Twój sposób na zmianę świata? A dzieci ile masz? TYLKO TROJE??? I to ma coś zmienić? Zwiedziłeś tylko 50 krajów? Czy wiesz, jak wiele tracisz?

Milo Yiannopoulos rozbawił cały świat swoją „książką”, tzn. w zasadzie zrobił to jego redaktor pisząc uwagi na marginesie, ale może to jest jakiś cel życiowy – osiągnąć poziom głupoty i narcyzmu taki, żeby ubawić setki tysięcy ludzi. Nawet jeśli niechcący. Fejm jest. Jeden taki Bardzo Stabilny Geniusz ma szansę ubawić cały świat na śmierć za pomocą swojego Dużego Guzika, Który Działa. Niestety żaden z nich ciągle nie uznał, że cel jego życia został osiągnięty (chociaż bardzo bym chciał, żeby już do tego wniosku dotarli). Bo kiedy dotrzemy do celu… co dalej? Płaska, bezcelowa egzystencja aż do grobu? Odpowiedziałem więc szukającej celu koleżance, że z uwagi na niemożliwość przewidzenia wszystkiego, co wydarzy się w przyszłości celem możliwym do wypełnienia wydaje mi się wyłącznie śmierć. Dziewczyna uściśliła, że miała na myśli sens. Ach! (Tak, jestem złym człowiekiem.)

Jeśli za sens życia uznać pozostawienie po sobie wyjątkowego śladu na naszej znękanej planecie, trzeba zacząć od zdefiniowania owego śladu. Dla wielu ludzi, w tym mojej Mamy najważniejsze było posiadanie dzieci i wychowanie ich na ludzi. Nieskromnie powiem, że moim zdaniem jej się udało. Żaden z nas nigdy nie wylądował w więzieniu i nie zagłosował na prawicę! Nie możecie zaprzeczyć, iż są to sukcesy istotne. Tak więc moja Mama postawiła sobie pewien cel, osiągnęła go, jej życie ma sens, co potwierdza każda chwila, jaką z nami spędza. Owszem, nasze relacje z nią bywały problematyczne, ale wychowaliśmy ją sobie, a Mama była chętna i zdolna do przyswajania informacji. Bo celem jej życia nie jest to, żeby zawsze, niezależnie od kosztu mieć rację.

Znam osobę, której życiowym celem jest właśnie to, żeby zawsze mieć rację i w sumie można by powiedzieć, że jej się udaje – jeśli pominąć to, że mało kto już z nią w ogóle rozmawia, bo takie osoby są straszliwie męczące. Zdawałoby się, że po sześćdziesiątce mogłaby już to odnotować. Wydaje mi się jednak, że utwierdza się w przekonaniu, iż ludzie po prostu nie mogą przezwyciężyć kompleksów związanych z obcowaniem z jej niewzruszoną mądrością życiową. Myślę, że regularni czytelnicy doskonale wiedzą, o kim mówię. Nie rozmawiałem z nią, na Swaroga, chyba od piętnastu lat. Doskonale wie, że celem przywrócenia jakichś tam stosunków – rodziną już nigdy nie będziemy – musi użyć słowa „przepraszam”. Jest twarda, dzięki czemu zapewne następny raz spotkamy się na jej pogrzebie. Ale umrze w przekonaniu, że miała rację. To jest cel zdefiniowany, możliwy do osiągnięcia (w chwili śmierci, ale zawsze) i niech mnie Bogowie bronią przed zarażeniem się.

Kiedy miałem lat – bo ja wiem – siedem, moim celem było zostanie gwiazdą pop. Potem zostało mi to generalne uczucie, że muszę zmienić świat, wynaleźć lek na AIDS, być najlepszym we wszystkim, czego się tykam. Uczucie to ma w tej chwili koleżanka wspomniana na początku. Potem nastąpiło dziesięć lat wizyt u terapeutów. Aktualnie wziąłem sobie wreszcie do serca poradę (powtarzaną sto razy…) psychiatrki i terapeutki – sensem mojego życia jest spędzanie owego życia tak przyjemnie, jak to w mojej sytuacji możliwe. Niezmuszanie siebie do robienia rzeczy, do których jestem niezdolny. I dawanie upustu kreatywności, już bez celu finansowego i pożądania sławy. Wyobrażanie sobie, że moje życie musi mieć jakiś cel wydaje mi się mieszanką arogancji (jestem tak wyjątkowy, że jeśli nie osiągnę celu, cały świat na tym ucierpi) i być może religijności (jestem wszakże elementem Wielkiego Planu). Dzieci mieć nie będę, mógłbym, ale nie chcę. Zamiast robienia rzeczy ważnych – które zmienią świat – robię rzeczy. Potrzeba posiadania celu i sensu o mało mnie nie wykończyła.

Oto lista moich „porażek”, przy czym z pewnością połowy zapominam: zakończona przez chorobę kariera zawodowa; zarówno założony, jak i zarżnięty przez chorobę własny biznes, a właściwie dwa, bo miałem być też kołczem (tak!); zakup mieszkania tuż przed tym, jak ceny runęły na mordę; wielokrotnie powtarzane próby śpiewania i bycia Gwiazdą; bardzo szybko zakończone próby gry na perkusji i gitarze – podoba mi się myśl o byciu gitarzystą, ale nie aż tak, żeby nad tym pracować; niezostanie najlepszym kowalem w Europie (taki był plan); nieumiejętność upieczenia ciasta; fakt, że nie zostałem historią sukcesu w pokonywaniu dwubiegunówki i uszkodzeń pleców. Jest tego dużo więcej, ale mam też sklerozę i ogólnie problemy z pamięcią, możemy doliczyć do listy. Od razu dodajmy problemy z niderlandzkim (i aktualnie islandzkim). O, fotografem jeszcze nie zostałem, a też miałem! Nie jestem modelem, nikt na razie nie oferuje mi kontraktu na dowolną książkę (tudzież nic innego), nie mam miliona obejrzeń na YouTube – słuchajcie, ja nawet prawa jazdy nie mam. A moje życie uczuciowe jeszcze kiedyś opiszę w dłuższej formie, bo stanowi bardzo dobrą lekcję w temacie tego, w kim się NIE należy zakochiwać i czego NIE należy robić.

Możliwe, że to jest kwestia dwubiegunówki. Kiedy wpada mi do głowy jakiś pomysł, przystępuję do zajmowania się nim – nie zwracając uwagi na opinie niczyje oprócz Josa. W temacie dwubiegunówki – napisanie książki sprawiło, że dostałem wiele bardzo… intensywnych wiadomości od czytelników. Nie sądziłem, że akurat to okaże się tak ważne, tego też nie potrafiłem przewidzieć. Piosenka, dzięki której poznałem od środka studia radiowe Trójki, Radiostacji, pojawiałem się w MTV, VIVA, 4fun.tv itd. była akurat tą, którą uważałem za zbyt kiepską, by w ogóle komukolwiek ją odtwarzać. Sukcesy pojawiają się przypadkiem i wcale nie wtedy, kiedy pracuję najciężej. Notki na tym blogu zdobywają popularność, kiedy mam wrażenie, że piszę pierdoły. Te, do których research robię przez tydzień, nie wydają się nikogo zbytnio interesować. Tak więc po prostu piszę, a o sukcesie lub jego braku decydujecie Wy.

Najbardziej mnie ciekawi, w jaki sposób się ze mną nie zgadzacie i dlaczego. Czy ktoś z obecnych osiągnął cel swego życia, a jeśli tak, to czym się w tej chwili zajmujecie – czy wzorem mojej Mamy po osiągnięciu celu zadowalacie się sensem?