Skansen

Nie natrząsam się, nie jestem złośliwy i wredny, mówię poważnie. Skansen to piękna rzecz i nie należy jej na siłę unowocześniać, ponieważ nowoczesność ma nie tylko zalety. W charakterze nowoczesnego kraju rozpatruję rzecz jasna Holandię, ponieważ najlepiej ją znam. Nowoczesność to piękna rzecz, ale czasami męcząca.

W ramach nowoczesności Holandia zapędziła się na przykład w ślepy zaułek ekonomicznie, ponieważ dokonała outsourcingu wszelkiej produkcji przemysłowej tylko po to, żeby odkryć, że nie można zbudować funkcjonującej ekonomii wyłącznie na usługach. Polska uniknęła recesji między innymi dlatego, że nie jest nadal krajem wystarczająco nowoczesnym i kapitalistycznym. Posiadamy przemysł, który może rzęzi i stęka, ale istnieje. Holandia zaś przemysłu się pozbyła, po czym okazało się, że call center można przenieść do Indii, programistów mieć w Hiszpanii (true story — nie mogę konkurować cenowo z Hiszpanami), grafików np. w Polsce i tym oto pięknym sposobem w Holandii recesja panuje kolejny rok z rzędu i średnio widać szansę na zmianę tego stanu rzeczy.

Częścią pozbywania się przemysłu jest, rzecz jasna, pozbywanie się przemysłu metalowego, którego częścią twardo usiłuję się stać. Chciałbym wystąpić o jakiś certyfikat zawodowy, ale nie bardzo wiem, gdzie. W Holandii nie ma albowiem ani szkoły kowalskiej (ostatnią zamknięto ponad 10 lat temu), ani cechu. Jest Unia Metalowców, czemu nie, zrzesza głównie producentów samochodów i maszyn budowlanych. Zapewne do niej wstąpię, bo naprawdę nic lepszego nie przychodzi mi do głowy, zaś o certyfikat spróbuję się ubiegać w Polsce…

W ramach regulowania różnych rzeczy i zapobiegania niebezpieczeństwom czyhającym z każdej strony w Holandii zakazano ostatnio… sprzedaży herbaty w pubach po godzinie 20. Wyjaśnienie jest takie, że osoby nietrzeźwe mogą potrącić osobę spożywającą gorący napój, który może wtedy poparzyć jedną z osób. Nie, nie żartuję. Zgryźliwie zasugerowałem, że powinno się raczej zakazać sprzedaży alkoholu, ale po pierwsze primo z herbaty nie ma akcyzy, a po drugie primo moje sugestie niespecjalnie wpływają na prace rządu nad dalszym uszczęśliwianiem Holendrów i zwiększaniem ich poziomu bezpieczeństwa.

Jako piroman nie mogę nie wspomnieć o ważnym sposobie zwiększania poziomu bezpieczeństwa, jakim jest zakaz palenia ognisk na polach namiotowych. Nie do końca ten zakaz rozumiem, jednakowoż jest on faktem. Ogień wolno palić wyłącznie w koksowniku przywiezionym ze sobą, po czym należy wszystko grzecznie pozamiatać. Pomysł wyznaczenia miejsc, gdzie wolno rozpalić ognisko jakoś do Holendrów nie przemówił. Generalnie ogień uznawany jest za żywioł niebezpieczny, którego należy unikać, czego skutkiem (w mojej nieprofesjonalnej opinii) jest fakt, że gdy nadchodzi ten jeden moment w roku, gdy fajerwerki wolno legalnie kupować i odpalać, w Holandii rozpętuje się masakryczne szaleństwo, płoną samochody, buduje się ogniska wysokości kilkunastu metrów, odpala bomby hukowe, od których odpada tynk z budynków i tak dalej. Z drugiej strony jednakowoż w Amsterdamie znam pięć fajnych knajp z kominkiem, przy którym można siedzieć i jeść/pić/konwersować, w Warszawie znam ich zero. (W Zakopanem za to coś koło setki.) Nie wiem, co mówi o poziomie nowoczesności ilość kominków na 10 tysięcy obywateli…

Bardzo wiele o poziomie nowoczesności mówi jakość żywności. „U nas w Holandii” osiągnęliśmy już tak wysoki poziom wyrafinowania, że coś takiego, jak smak w ogóle nas nie dotyczy. Pożywienie ma się charakteryzować właściwą ilością kalorii, białek i węglowodanów. Sądząc po jakości wędlin, ważne jest też spożywanie ogromnych ilości wody, a po jakości chleba — spożywanie ogromnych ilości papieru toaletowego. Przyjeżdżając co jakiś czas do Polski z żalem odkrywam, że skansen uparł się dogonić nowoczesne kraje Zachodu pod kątem produkcji ohydnych plastikowych kapci podpisanych „szynka z babuni” oraz podkładek pod napoje podpisanych „chleb wiejski”, ale jednak w Polsce da się ciągle znaleźć dobre wędliny i pieczywo. Ot, chociażby w gospodarstwie agroturystycznym „Gajowianka” (reklama za darmo) gdzie ze Zbrojmistrzem zatrzymaliśmy się podczas zlotu kowali i zostaliśmy nakarmieni własnoręcznie robionymi wędlinami, chlebem, ciastem i nalewkami (tylko Zbrojmistrz). Pani Kowalskiej nie mogę wybaczyć głównie tego, że od tego czasu wzdycham do jej wędlin, ponieważ to, co w Holandii uchodzi za kiełbasę nie jest do jej produktów podobne nawet z wyglądu, że o smaku nie wspomnę. Podczas ostatniej wizyty u rodziny okazało się jednak, że mój brat zna masarza, produkującego na małą skalę wędliny dla znajomych, dzięki czemu udało mi się znowu zjeść nieco prawdziwej szynki, kiełbasy i kaszanki. Te wspomnienia będą mi musiały wystarczyć zapewne na jakieś pół roku, ponieważ nie jeżdżę do Polski tak często, jak kiedyś, a świeżej, pachnącej dymem szynki pocztą niestety nie wyślemy…

ALE.

Skanseny są super. Pierwszego kowala w życiu na własne oczy obejrzałem w skansenie. Od tego czasu dowiedziałem się, że to nie kowal, tylko ochotnik, co raz w tygodniu kuje gwoździe i nic więcej nie umie. Bo skanseny mają same plusy dodatnie i jeden ujemny: dużo z tego, co się w nich dzieje, to spektakl, wydmuszka. Są tacy, co się nabierają i biorą to na poważnie, jak ja z kowalem w Arnhem. Bierze się to głównie z niedoinformowania. W przypadku polskiej polityki — z naiwności. Bo przecież nikt chyba nie wierzy, że typowa droga polskiego posła — ZChN, PSL, PiS, Samoobrona, Partia Demokratyczna, PO, zaliczone w ciągu 15 lat — bierze się stąd, że dzięki nabytej mądrości poseł zmienia swe poglądy na jeszcze mądrzejsze, niż przed chwilą. Nawet Macierewicz nie wierzy w cztery eksplodujące brzozy pełne helu; nawet Tusk nie wierzy, że osoby LGTB wierzą w jego obietnice dotyczące ustawy o związkach. Nie wykluczam, że Kaczyński wierzy w to, co mówi, ale to się bierze z przyjmowanych silnych leków.

Niektóre rzeczy w skansenie są prawdziwe, czemu nie. W Jomsborg-Vineta chałupy są odbudowane do złudzenia prawdziwie, grają prawdziwe zespoły, chłopcy walczą na prawdziwe (choć tępe) miecze, do plastikowych kubeczków polewa się prawdziwy kwas chlebowy. Ale jakkolwiek miecze, dymiące paleniska i kryte słomą chałupy ekscytują mnie niemożebnie, przywykłem jednakowoż do centralnego ogrzewania, ciepłej wody i bezprzewodowego internetu. Dlatego zamiast mieszkać w skansenie i usiłować go unowocześniać mieszkam w państwie do bólu nowoczesnym i usiłuję w nim uskuteczniać swój mały prywatny miniskansenik. Tak jest łatwiej, niż w drugą stronę. Zwłaszcza, gdy w telewizji pokazują zaczerwienionych wąsatych panów, lub kapłanów w pięknych, powłóczystych sukniach, odmawiających innym podstawowych praw człowieka, bo nawąchali się kadzidła i tak im podpowiedziało mzimu.